Lewica wykonała swoje najważniejsze zadanie – wróciła do parlamentu.
Co więcej, została trzecią siłą w parlamencie. Jej polityczna ranga radykalnie wzrosła ku zdumieniu licznych polityków i komentatorów pamiętających niedawne chude lata politycznie zmarginalizowanej lewicy.
Okazało się też, że lewicowi wyborcy oczekują od swych parlamentarzystów aby od razu zachowywali się jak polityczna ekstraklasa. By jednocząca się Lewica została profesjonalną, poważna opozycją.
To początkowo udało się jej osiągnąć. Sprzyjał temu głód parlamentarnej lewicowości silnie już odczuwalny nawet w komercyjnych mediach. Dlatego kiedy reprezentacja lewicy, bardzo zróżnicowana i odmłodzona, znów pojawiła się w parlamencie, to odczuła od razu falę medialnej sympatii. Oszałamiającą zapewne.
Warto przypomnieć, że tylko dziesięcioro z 51 parlamentarzystów z sejmowo- senackiego Klubu Lewicy ma wcześniejsze doświadczenia parlamentarne. Reszta to debiutanci. Niektórzy mają doświadczenia samorządowe, wielu innych uprawiało politykę jako aktywiści partyjni, ruchów miejskich, organizacji pozarządowych.
Ale wtedy uprawiali ją na własny rachunek, lub konto należące do partii albo organizacji pozarządowej. Teraz zostali stypendystami wyborców. Sługami narodu. A w naszym kraju łaska, poparcie, miłość elektoratu na przysłowiowym pstrym koniku jeździ.
Słudzy narodu
Niestety nie każdy publicysta, aktywista, działacz partyjny, artysta czy sportowiec rozumie, że kiedy zostaje polskim parlamentarzystą to traci swą wolność. Wolność wypowiedzi, ekspresji poglądów, ubioru i stylu życia nawet.
Nie wie, że traci prawo do prywatności. Do nieskrępowanego życia rodzinnego. Do niezakłóconego wypoczynku. I do ośmiogodzinnego dnia pracy przede wszystkim.
Polski parlamentarzysta jest nie tylko wytwórcą prawa. Kontrolerem władzy wykonawczej oraz pracownikiem działu „Dyplomacja parlamentarna”.
W polskiej tradycji parlamentarzysta jest jak ksiądz. Powinien być do dyspozycji swych wyborców- parafian 26 godzin na dobę. Powinien zawsze być gotowy do poselskiej posługi. Niezależnie czy jest chory, ma chore dzieci, albo małżonka/ małżonkę w psychodole.
Polski parlamentarzysta zawsze musi być zdrowy, pogodny i uśmiechnięty. Zawsze gotowy, jak radziecki pionier.
Bo musi pocieszać strapionych, nawiedzać chorych, wzmacniać wątpiących, żegnać dobrym słowem, niczym wiatykiem, właśnie odchodzących.
Zawsze musi odbierać telefony, albo przynajmniej oddzwaniać od razu. Regularnie odpisywać na listy i emaile. Być tam gdzie go zaproszono. I zjawić się też nieproszonym. Bo nic tak w Polsce nie uświetnia imprezy jak obecność parlamentarzysty.
Każde już dziecko w Polsce wie, że mamy w naszym kraju demokrację parlamentarną, ale o silnym zabarwieniu mediokratycznym.
To media w Polsce decydują o wizerunku parlamentarzystów. Wielu parlamentarzystów z mediów powstało i niejednego z nich potem media w proch polityczny potrafią obrócić.
Wielu z parlamentarzystów szybko zostaje politycznymi celebrytami. Gwiazdorami masowej wyobraźni.
Na początku jest im niezwykle słodko. Ta skokowo narastająca rozpoznawalność. Te propozycje wspólnych słodkich fotek od napotykanych, nieznajomych przechodniów. Wiara, że można z mediami zagrać. Robić z nimi „ustawki”, czyli sprzedawać fragmenty swego prywatnego życia.
Niestety doświadczenia uczą, że z mediami komercyjnymi jest jak z kasynem. Zysk z wspólnej gry zwykle zostaje w kasynie.
Dodatkowo polscy wyborcy są niesłychanymi hipokrytami. W ankietach deklarują swe poparcie dla politycznej i ideowej wierności, a potem głosują na polityków koniunkturalnie zmieniających partyjne barwy. Ciągle narzekają, że klasa polityczna kłamie. Ale kiedy polski polityk niepopularną prawdę publicznie powie, to pieją w Internecie i innych mediach z oburzenia.
Naród hipokrytów
Tak było kiedy Jerzy Urban przypomniał, że obce sankcje są najmniej dotkliwe dla rządzących, bo „Rząd zawsze się sam wyżywi”. Podobny los spotkał posła Stefana Niesiołowskiego, kiedy powątpiewał w medialną informację, że w 2004 roku w Polsce stale głoduje 800 tysięcy dzieci. Bo on jeszcze pamiętał co oznacza prawdziwy, masowy głód, a nie niedożywienie. Zaznał takiej zbiorowej hipokryzji premier Cimoszewicz przypominający o konieczności ubezpieczania się na wypadek katastrof. A ostatnio narzekający na panującą drożyznę w Warszawie poseł Kulasek.
Dlatego pamiętajcie drodzy parlamentarzyści! Czas waszych spontanicznych, a zwłaszcza prawdziwych waszych wypowiedzi już minął. Teraz musicie mówić przede wszystkim te prawdy, które wasi wyborcy chcą usłyszeć.
Podobnego hejtu doświadczył poseł Maciej Gdula, kiedy spóźnił się na sejmowe głosowanie. Kiedy racjonalnie tłumaczył, że w praktyce jego absencja nie miała znaczenia, bo większość PiS- owska może każde, niekorzystne dla siebie głosowanie szybko powtórzyć. Zmienić na swą korzyść.
To prawda. Ale Sejm i Senat, nie tylko są wytwórniami ustaw i uchwał, czy instytucjami kontrolnymi. Są też teatrami politycznymi.
Grającymi dramaty, komedie nierzadko, ze zwykle znanymi publice zakończeniami. Z rozpisanymi rolami. Sztuki, gdzie większość w końcowym akcie wygra, a opozycja przegra. Gdzie liczy się jednak nie tylko wygrana. Czasem ważniejszy jest styl wygranej i wola walki przegranych.
W tej kadencji PiS posiada niewielką większość w Sejmie, a opozycja w Senacie. Dlatego kolejne burzliwe, prokaczyńskie projekty ustaw będą procedowane w Sejmie szybko.
Za to w Senacie będą przez cały regulaminowy miesiąc roztrząsane, analizowane, debatowane, poprawiane. Odrzucane nawet. Bo Senat ma cały miesiąc na rozpatrzenie, czyli skompromitowanie złej ustawy. Która i tak potem trafi do Sejmu i tam zostanie przyjęta. Ale już jako ustawa publicznie skrytykowana. Kolejny przykład nieprawości elit PiS.
Dlatego w przypadku ustawy represjonującej aktywnych politycznie sędziów liderzy PiS tak bardzo śpieszyli się z jej uchwaleniem. Zbliżały się święta. Wiedzieli, że Senat może się nią zająć dopiero 8 stycznia. I w tym przypadku nie będzie miał miesiąca na publiczną, kompromitującą ustawę debatę, tylko niecałe dwa tygodnie. Dlatego odłożenie sejmowej debaty, nawet o jeden dzień, miało jednak znacznie.
Byłem posłem Sejmu RP przez trzy kadencje. Nie znam parlamentarzysty, który nie popełniłby błędu. Oprócz grona totalnych nierobów, których nazwisk nikt już nie pamięta.
Wiem też, że takie błędy można naprawić tylko intensywną, efektywna parlamentarną pracą. Nie usprawiedliwieniami, nawet tymi najbardziej rzewnie brzmiącymi.