Miała być Nowa polityka. Są Niejasności finansowe. Nepotyzm. I Niepewność jutra…
Za 3-4 tygodnie, po zakończeniu objazdu Polski, może się okazać, że nasze poparcie skoczy jeszcze wyżej i wyprzedzimy Platformę” – cieszył się na początku lutego Krzysztof Gawkowski, jeden z najbliższych współpracowników Roberta Biedronia. A sam przyszły premier uspokajał szefa PO. „Widziałbym Schetynę w roli wicepremiera i szefa MSWiA” – mówił Biedroń w rozmowie z „Super Expresem”.
Obaj panowie z pewnością dobrze znają starotestamentową Księgę Przypowieści Salomona. „Pycha chodzi przed upadkiem, a wyniosłość ducha przed ruiną” – przekonywał mędrzec sprzed dwóch tysięcy lat. Tylko mało kto wierzy, że to o nim.
Sondaże
Hanna Gronkiewicz-Waltz już przymierzała się do fotela prezydenckiego, gdy na początku 1995 roku pierwsze sondaże sięgały dwudziestu procent. Na jesieni były już tylko łzy z wyniku 2,76 proc. Na kilkanaście procent wyceniano Europę+, twór powstały przed poprzednimi wyborami europejskimi. Na początku. Bo skończyło się na 3,58 proc. Również obecna gwiazda TVP Info, Magdalena Ogórek, którą w wyborach prezydenckich poparło 2,38 procent wyborców, liczyła na dużo więcej. Bo pierwsze sondaże dawały jej koło dziesięciu procent. Ale na czele rankingu dołujących polityków z pewnością plasuje się Mateusz Kijowski. W maju 2016 roku, w sondażu TNS Polska, zapomniana już dawno koalicja KOD-u, z wynikiem 38 proc. wygrywała z PiS-em.
Co jest przyczyną takiego ostrego zjazdu sondażowego w ciągu kilku lub kilkunastu tygodni? Jak w przypadku partii Biedronia. I innych polityków – zapowiadających start. I liczących na powalający wynik. Nie można całej winy zrzucać na nierzetelnie wykonane sondaże. To przede wszystkim wina polityków. Rozbudzających duże oczekiwania. Emocje. Nadzieje. A następnie w szybkim tempie sprowadzających potencjalnych wyborców na ziemię. Rozczarowanie Wiosną przyszło w tempie ekspresowym.
Od rekordowego sondażu Kantar Millward Brown, dającego Wiośnie Biedronia 14 proc., nie minęły jeszcze 2 miesiące. Parę dni temu IBRiS podał wyniki sondażu zrobionego w dwóch okręgach wyborczych do Parlamentu Europejskiego. W okręgu warszawskim Biedroń dostał 6,4 proc. Na Pomorzu – 5,3 proc.
Kasa
Lutowa konwencja Wiosny zauroczyła wielu. Doskonale zorganizowana. Dorównująca rozmachem największym partiom. I najbogatszym. Dlatego chwilę po jej zakończeniu nie mogło nie pojawić się pytanie: kto za to zapłacił? Zresztą Robert Biedroń, którego zachowania w wielu momentach przypominają Janusza Palikota, musiał się tego pytania spodziewać.
Pamiętam z jakim medialnym hukiem Palikot sprzedawał w 2010 roku swoją Cessnę. A po sprzedaży samolotu zapowiedział: „670 tysięcy – wszystko na partię”. Koniec końców nie ma znaczenia, czy rzeczywiście te pieniądze na potrzeby partii wydał. Z pewnością uprzedził pytania o źródła jej finansowania.
Biedroń był zaskoczony finansową dociekliwością dziennikarzy. Mało kogo przekonały twierdzenia, że złoty interes zrobiła Katarzyna Uberhan – wielkopolska koordynatorka Wiosny. Której spółka prowadzi w internecie skleproberta.pl – z koszulkami, kubkami i torbami na zakupy. Przyparci do muru działacze Wiosny zdecydowali się na umieszczenie w Internecie wyciągu z konta partii. Pokazując przy okazji „Kozakiewicza gest” wszystkim ciekawskim źródeł finansowania partii Biedronia. Bo bankowy wyciąg zawiera wyłącznie obciążenia konta, a nie wpływy na konto. To że wynajęcie Torwaru i sypiące się na głowy konfetti kosztuje – i tak wszyscy wiedzieli. A odpowiedzi o źródła finansowania partii nie dostali. I RODO nie ma tu nic do rzeczy, bo zgodnie z ustawą o partiach politycznych, finanse partyjne są w 100-procentach jawne.
Fundacja
Przeglądająca wyciągi bankowe dziennikarka „Polityki” Anna Dąbrowska znalazła w nich kilka niejasności. Opisując je w artykule „Pieniądze Wiosny. Kilka spraw do wyjaśnienia”, zwróciła uwagę na przepływy pieniędzy pomiędzy partią Wiosna i Instytutem Myśli Demokratycznej.
Instytut Myśli Demokratycznej jest fundacją ustanowioną przez Roberta Biedronia. To ta fundacja zorganizowała pierwszą konwencję Wiosny i ją sfinansowała. Później partia zwróciła jej za to pieniądze. W sumie Anna Dąbrowska doliczyła się 132 tys. zł przelanych z konta partii na konto fundacji.
Dlaczego fundacja Biedronia, będąca jego zapleczem eksperckim, wywołała takie zainteresowanie mediów? Odpowiedzią są różnice w finansowym traktowaniu stowarzyszeń i fundacji oraz partii politycznych. Finanse partii politycznych mogą być zasilane darowiznami wyłącznie osób fizycznych znanych z imienia i nazwiska. To ograniczenie nie obowiązuje stowarzyszeń i fundacji. Tam darczyńcy mogą pozostawać anonimowi. A pieniądze mogą wpłacać również osoby prawne, czyli na przykład firmy. To dlatego każda fundacja, w której pojawiają się nazwiska ważnych polityków, budzi emocje. I wątpliwości co do finansowej transparentności.
Twarda 18
Jest rzeczą normalną, że partie polityczne mają swoje think tanki, będące fundacjami lub stowarzyszeniami. W przypadku Sojuszu Lewicy Demokratycznej jest to Fundacja Centrum im. Ignacego Daszyńskiego. Jednak nikt z polityków pełniących w SLD funkcje kierownicze nie zasiada w jej władzach. Zupełnie inaczej jest w Instytucie Myśli Demokratycznej Roberta Biedronia i… w Prawie i Sprawiedliwości.
W radzie Instytutu im. Lecha Kaczyńskiego, think tanku PiS-u, znajdujemy Jarosława Kaczyńskiego. To akurat niespecjalnie dziwi, biorąc pod uwagę profil fundacji. Ale w zarządzie Instytutu jest też Adam Lipiński – wiceprezes PiS. Znacznie dalej w powiązaniu działalności partyjnej z działalnością w fundacji poszedł Robert Biedroń. Będąc fundatorem Instytutu Myśli Demokratycznej jest jednocześnie pracownikiem swojej fundacji. „Jestem szefem Instytutu Myśli Demokratycznej i tam pracuję od wielu miesięcy i tyle zarabiam” – powiedział w wywiadzie dla gazeta.pl. Ile? Równo 8 tysięcy złotych miesięcznie.
W fundacji Biedronia spotkamy też inne kluczowe postacie Wiosny. Marcin Anaszewicz, wiceprezes Wiosny, jest równocześnie prezesem zarządu fundacji (tak przynajmniej wynika z zapisów w KRS-ie). Monika Gotlibowska, skarbniczka Wiosny, jest członkiem zarządu fundacji. Podobnie jak Krzysztof Śmiszek, członek Rady Krajowej Wiosny i dolnośląska „jedynka” do Parlamentu Europejskiego.
Czy jest coś nagannego w powiązaniach biznesowo-personalnych partii i fundacji? Tak. Jest. Takie było tło ostatniej awantury o Srebrną, spółkę będącą własnością Instytutu im. Lecha Kaczyńskiego. I działkę przy Srebrnej 16, stanowiącą własność tej spółki. Zarzucano prezesowi Kaczyńskiemu, że planując wybudowanie przynoszących krociowe zyski wieżowców, zmierza do ominięcia ustawowych rygorów dotyczących finansowania partii politycznych.
Przy Twardej 18 w Warszawie, gdzie fundacja Biedronia wynajmuje swoją siedzibę, wieżowiec zbudowano już 15 lat temu. Więc w tym wypadku o żadnej deweloperce nie może być mowy. Zresztą nie sugeruję, że działania polityków i polityczek Wiosny oraz powiązanej z nimi fundacji naruszają przepisy prawa. To samo mówi Jarosław Kaczyński, twierdząc że cała „afera Srebrnej 16” jest wymysłem mediów. Ale to Biedroń stara się przekonać wyborców, że w przeciwieństwie do innych partii, Wiosna będzie działała transparentnie.
Statut
Jeden z byłych sympatyków Wiosny… Tak, partia Biedronia mimo krótkiego stażu ma już swoich byłych sympatyków. Otóż były sympatyk skarżył się, że publiczne deklaracje lidera nijak mają się do wewnętrznych standardów ugrupowania. Podobno aż do końca tego roku nikt z partyjnych funkcjonariuszy nie zamierza poddać się demokratycznej weryfikacji. Słowem: o obsadzie partyjnych stanowisk decyduje wyłącznie lider, a nie członkowie partii w demokratycznych wyborach.
Przyznam się, że nie do końca wierzę różnym byłym działaczom i sympatykom. Bo rzadko się zdarza, że mają dobre zdanie o swojej byłej organizacji. Dlatego sięgnąłem do statutu Wiosny. Sięgnąłem… Na oficjalnej stronie partii w Internecie nie ma statutu. Google też mi nie pomógł. Może nie umiem szukać?
Pełna fajerwerków strona internetowa Wiosny ma zakładkę „Dokumenty”. Tam powinien być statut. I apeluję do Roberta Biedronia, by się tam znalazł. Przecież nowa jakość w polityce nie polega chyba na utajnieniu statutu partii.
Nepotyzm
„To gdzie oni mają pracować” – oburzał się 10 lat temu wicepremier Pawlak, atakowany przez konkurentów politycznych za nepotyzm. Niestety tak jest, rodzinom ważnych polityków nie wszystko wolno.
Przepisy prawa są niekiedy dla członków rodzin bezlitosne. W jednostkach samorządu terytorialnego nie mogą pracować małżonkowie, jeśli istnieje między nimi bezpośrednia podległość służbowa. Podobnie jest na wyższych uczelniach i w służbie cywilnej. Gdzie dodatkowo zakaz zatrudniania rozciągnięto na innych członków rodziny. I nie ma znaczenia, jak kompetentnym, wykształconym i pracowitym pracownikiem byłaby żona, syn lub matka szefa.
Zostawmy do rozstrzygnięcia wyborcom, czy fakt nominowania przez Roberta Biedronia Krzysztofa Śmiszka, swojego partnera życiowego, na „jedynkę” w okręgu dolnośląsko-opolskim – to przejaw nepotyzmu. Ale z pewnością jest to absolutnie „nowa jakość” w polityce. Czy ktoś jest w stanie wyobrazić sobie, aby Leszek Miller, będąc szefem partii, dał wyborczą „jedynkę”, skądinąd bardzo sympatycznej, małżonce. Albo premier Ewa Kopacz zaproponowała posadę ministra zdrowia córce. Lekarce – więc mającej przygotowanie zawodowe. I nawet przywoływany przez niektórych przykład braci Kaczyńskich jest chybiony. Bo zanim Lech został prezydentem, a Jarosław premierem, obaj bracia wspólnie działali w polityce dobre kilkadziesiąt lat.
Epilog
Nazywają to „kiełbasą wyborczą”. Ale ta „kiełbasa” to nie tylko miliardy rzucane na „wyborczy rynek” przez Prawo i Sprawiedliwość. To również nadzieje – oferowane wyborcom przez polityków. Na zmianę. Na inną politykę. To obiecywał Donald Tusk w 2007 roku milionom młodych ludzi głosujących na Platformę Obywatelską. Później to samo robił Janusz Palikot. Inna miała być partia Ryszarda Petru. Wszyscy zawiedli swoich wyborców.
Najwyraźniej Robert Biedroń postanowił podążać ich śladem. Szkoda.