Nawet największy altruizm Europejczyków nie sprawi, że ten półwysep Eurazji przyjmie wszystkich ludzi zbędnych w wyczynowym kapitalizmie. Nawet by zabrakło miejsc stojących dla kilku miliardów ubogich Globalnego Południa. Ale „nowe grodzenie”, przyozdobione retoryką bezpieczeństwa narodowego, jest rozwiązaniem na krótką metę. W medialnym dyskursie horyzont poznawczy kończy się na granicy z Białorusią, nawet biorąc pod uwagę, że to granica całej Unii. Dlatego obraz wielkiej ucieczki ludzi przed biedą i prześladowaniami wymaga dużego retuszu. Jak rzekł wieszcz: „Kto nie wyjdzie z domu, aby zło znaleźć i z oblicza ziemi wygładzić, do tego zło samo przyjdzie i stanie przed obliczem jego”. Pachołkowie niewiele tu poradzą.
Kryzys migracyjny trzeba rozpatrywać na tle kryzysu planetarnego, w którym pogrąża ludzkość wyczynowy kapitalizm. Teatr marionetek biznesu, który odegrał kolejne przedstawienie troski o dobro planety i jej mieszkańców w Glasgow także niewiele zmieni. Jednak zarysowują się przesłanki radykalnej ewolucji. Obecnie ludzie porozrzucani po całym globie tworzą stopniowo jedno społeczeństwo. Gdyż dopiero glob poprzecinany liniami transportu morskiego i lotniczego, połączony łańcuchami pracy i wartości, kasynem światowych finansów – tworzy konieczne warunki trwania jednostek, składających się na różne wspólnoty życia. To coraz bardziej jedna gospodarka. Wszyscy żyjmy teraz we wspólnym globalnym ekosystemie: Ziemię oplata jedna atmosfera, wszystkie kontynenty łączy światowy ocean, żyjemy ze skończonym zapasem nośników energii, minerałów, słodkiej wody, ziemi uprawnej. Ta sieć życia poddana jest presji wielkich korporacji oraz działających w ich interesie jednostronnych organizacji wielostronnych jak WTO, MFW, Bank Światowy. Wszystkie je ubezpiecza potęga militarna USA, wspierana przez sojuszników w Europie i Azji. Wspierają ją też liberalne think tanki, finansowane przez biznes; wspierają też korporacyjne media, zblatowane z Systemem za sprawą swoich właścicieli. Nie dostrzegają w salonie cielska wielkiego słonia. Kapitalizm oplata cały glob od w. XVI: ma bogate centrum, do którego płynęły i płyną dochody z eksploatacji ziemi, z zasobów surowcowych, z taniej pracy milionów zamieszkujących peryferia. Np. według brytyjskiego historyka Huw`a Bowena, tylko w l. 1784-1786 dochody tego imperium z handlu kolonialnego, a więc także Afrykanami, wynosiły 5,66 mln funtów. W tym czasie angielscy „inwestorzy” wsparli rewolucję przemysłowa kwotą 10,3 mln funtów, przy ówczesnym PKB sięgającym 140-150 mln funtów. Mechanizmem tej owocnej wymiany był „wolny” handel. Żeby otworzyć europejskim liderom przedsiębiorczości dostęp do rynku przodującego wówczas w światowej gospodarce Cesarstwa Chińskiego – konieczne się okazały wojny opiumowe (1839, 1856, 1859). Anglicy nie byli w stanie inaczej zrównoważyć importu chińskiej herbaty, niż „płacić” za nią opium produkowanym w Indiach. Nic wiec dziwnego, że kult wolnego rynku rozkwitł najpierw w tym kraju.
Punktem wyjścia każdej poważnej analizy współczesnej cywilizacji jest badanie pulsu systemu. Bijące serce kapitalizmu to przymus wzrostu gospodarczego, mnożenia „abstrakcyjnej wartości”, pieniądza. To on chwyta nas w pułapkę sukcesu materialnego: za pomocą kredytów hipotecznych, presji przedsiębiorczości, jakby każdy kto pragnie godnego życia, nie tylko chciał, ale i musiał parać się bieda-biznesem. Co gorsza, gorliwi oddają nawet życie korporacji, czasami dosłownie w wyniku przepracowania (karoshi) – by pęczniały konta jej udziałowców i akcjonariuszy. Odrzucamy od siebie myśl, że dobiega końca dolce vita dla ok. 2 mld korzystających z zakupów w globalnym supermarkecie. W Polsce co prawda obecnie z umiarem. Co wyparliśmy z pamięci historycznej, i czego IPN mam nie przypomni?
Era kolonialna
Wypieramy wiedzę o dziedzictwie ery kolonialnej. To wtedy powstały fundamenty współczesnych świątyń konsumpcji. Wraz z poszerzeniem ekumeny kształtowała się gospodarka rolna na ziemiach zamieszkałych przez tubylcze plemiona w Afryce, na amerykańskich preriach, na argentyńskiej pampie, w dorzeczu rzeki Murray w Australii, pomijając Indie czy dzisiejszą Indonezję. Te obszary dzisiaj to Neo-Europy, zasiedlone przez miliony migrantów z Europy, najpierw Brytyjczyków. Tu się lokowała nadwyżka byłych rolników, dla których zabrakło pracy w fabrykach i domach bogatych. Przybysze z Europy, najpierw głównie rękami „ludów kolorowych”, zagospodarowali obszary znajdujące się w strefie klimatu umiarkowanego na nowych kontynentach. Zostały one obsiane ziarnem zbóż, na obszary trawiaste wypuszczono wielkie stada bydła. W ten sposób powstawało rolnictwo wielkoobszarowe zaopatrujące globalny supermarket w tanie produkty z różnych stref klimatycznych. Im mur nie przeszkadzał i nie przeszkadza.
Klęska ery dekolonizacji
To efekt włączenia mieszkańców kolonii do wojsk sprzymierzonych, by pokonać Japonię na Dalekim Wschodzie i Niemcy w północnej Afryce. Na porządku dnia stanął problem dysproporcji rozwojowych między centrum a peryferiami. Jednak przyśpieszona industrializacja na wzór radzieckiej okazała się klęską. Choć tempo wzrostu gospodarczego bywało imponujące, sięgało nawet 3 proc. rocznie. Hamowały go jednak konflikty, powodowane w dużym stopniu strukturą etniczną postkolonialnych państw. Ich granice wykreślili przecież kolonizatorzy. Dla postkolonialnych państw odpowiedniejsza niż demokracja zachodnia, oparta na mandacie wyborczym, byłaby demokracja uzgodnieniowa na różnych szczeblach systemu władzy: od wspólnot wioskowych, po plemienne i ogólnokrajowe. Tylko w ciągu kilkunastu lat od uzyskania niepodległości przez Ghanę w r. 1957 w wyniku wojen domowych, zwykle splecionych z klęskami głodu, zginęło w samej Afryce około 10 mln ludzi (zsumowanie danych z książki Martina Mereditha, Historia współczesnej Afryki, 2011). Przekleństwem Afryki okazała się geografia: dużo przestrzeni, mało ludzi. W razie ucisku wodza i starszyzny z panującego lineażu, niezadowoleni mogli szukać przestrzeni do życia w kolejnym zakolu rzeki czy na pograniczu lasu wilgotnego i sawanny. Powstała ogromna mozaika wspólnot etniczno-językowych. W Europie natomiast wyznacznikiem dziejów kontynentu była stosunkowo mała powierzchnia dla licznych narodów o stosunkowo trwałych granicach. To powodowało, że każde udoskonalenie w dziedzinie techniki szybko miało zastosowanie militarne. To rodziło potrzebę szukania równowagi za sprawą potęgi militarnej. Do tego anachronicznego depozytu mądrości geopolitycznej nawiązuje kieszonkowy militaryzm pisowskiej żaby.
Furia neoliberalna
Potem pojawiły się skutki zadłużenia globalnego Południa i neoliberalna furia wolności dla kapitału z centrum systemu. W rezultacie rolnictwo Globalnego Południa poddane zostało konkurencyjności dyktowanej warunkami produkcji rolnej wspieranej dotacjami, co udokumentowali specjaliści ekonomiki rolnictwa (W. Bello, M. Mazoyer, L. Roudart, T. Weis, J. Ziegler). Została wyparta tradycyjna produkcja rolna, oparta na indywidualnym gospodarstwie. A przecież przez całe dzieje cywilizacji agrarnych ich podstawą było chłopskie gospodarstwo rodzinne. Było ono podstawową komórką wiejskiego społeczeństwa, w dodatku zharmonizowaną z przyrodą, zrównoważoną ekologicznie.
Jednak czym innym jest handel międzynarodowy jako korzystna wymiana dóbr specyficznych dla pewnych regionów (pieprz, jedwab, herbata, bursztyn), a czym innym doktryna wolnego handlu jako najlepszej formy wymiany międzynarodowej. WTO uwolniła cła na artykuły przetworzone zgodnie z interesami Północy, natomiast obrót towarami pochodzenia rolniczego poddany jest innym regułom. Na dodatek instytucja ta przeforsowała porozumienie w sprawie handlowych aspektów praw własności intelektualnej, które faworyzują produkty biotechnologii, też rozwijane na Północy. Ale jednocześnie Stany Zjednoczone nie chciały zrezygnować z subsydiowania swoich farmerów i agrobiznesu, czyli jak zawsze po rewolucji przemysłowej w Europie – wolny handel dla reszty świata, protekcjonizm dla mniej konkurencyjnych własnych producentów. Z tego powodu Południe zerwało rundy Doha WTO, nie godząc się na przemoc strukturalną, uruchamianą przez korporacje przy wsparciu swoich państw, czyli dumping rolniczy. Przykładowo dopłaty do cukru w USA, wprowadzone na początku lat 80. XX wieku, sięgające co roku 3 miliardów dolarów, doprowadziły do utraty 400 tys. miejsc pracy w basenie Morza Karaibskiego w latach 1982-88. Amerykański podatnik wspiera swego farmera kwotą 40 mld dolarów transferowaną corocznie do sektora rolnego; stanowi ona 25% wartości produkcji rolnej. Unia Europejska zaś subsydiuje swoich rolników czy farmerów kwotą równą 40% wartości produkcji rolnej. Dopłaty wynikające ze Wspólnej Polityki Rolnej UE spowodowały w krajach ubogich zmniejszenie produkcji rolnej o ok. 50%. Jean Ziegler nazywa ten proceder „zbrodnią przeciwko ludzkości”, gdyż prowadzi do poszerzenia obszaru głodu i nędzy na świecie, w rezultacie czego nabrzmiewa problem uchodźców i ich kryminalizacja na granicy bogatej Europy.
Klimat zmienia wszystko
Nowe warunki dla rolnictwa globalnego Południa przynoszą zmiany klimatu. Kurczenie się Amazonii może zaburzać ruch mas powietrza i wody w tropikach. Efekt to słabnięcie Golfstromu, który zapewnia Europie Zachodniej tak korzystne warunki wegetacji roślin. Według różnych szacunków do 2030 roku dla domknięcia bilansu żywnościowego będzie potrzeba o połowę więcej żywności, niż wynosi obecna produkcja, 45% więcej energii i 30% więcej wody pitnej. Aż 80% ścieków jest nieoczyszczanych, z tego powodu 40% mieszkańców planety nie ma dostępu do czystej wody pitnej. Aż 70% ogółu słodkiej wody zużywa się do nawadniania. Czerpie się ją z coraz głębszych studni, co pochłania wiele energii, np. w niektórych stanach Indii aż połowę mocy zużywa się w tym celu. Deficytem słodkiej wody zagrożone są Wielkie Równiny amerykańskie, Nizina Chińska. Napięty bilans żywości zwiększy erozja powierzchniowych, najżyźniejszych warstw ziemi ornej w Australii, Brazylii, Myanmarze, Rosji, na Ukrainie, w Sudanie, RPA, Tajlandii, Paragwaju i na Madagaskarze. Niekorzystne zmiany przyniesie też globalne ocieplenie. Wzrost temperatury o 1 stopień Celsjusza powoduje 10% spadek zbiorów najważniejszych zbóż, czyli pszenicy, ryżu i kukurydzy. Wszystkie najstarsze zboża, które uprawia człowiek od 11 tysięcy lat dostosowane są do stabilnego klimatu. W latach 1950-1990 na całym świecie plony rosły rocznie około 2%, wyprzedzając wzrost populacji. Teraz to się zmieniło. W związku ze wzrostem populacji do 9,5 mld i kurczeniem się areału upraw, w nadchodzących dekadach ten sam skrawek ziemi będzie musiał nakarmić zamiast 27 aż 43 osoby. Fale uciekinierów od nędzy i głodu będą zalewały wszystkie oblężone twierdze bogatego centrum Systemu: USA, UE, Kanadę, Australię. Konieczna będą też dalsze postępy w biotechnologii rolniczej (m. in. w dziedzinie „podkręcenia” fotosyntezy). Ale zanim do tego dojdzie trzeba ustabilizować populację ludzką, a bez podniesienia poziomu życia rodzin oraz poziomu edukacji kobiet będzie to niemożliwe.
Jak uwolnić blokady rozwoju Globalnego Południa
Nie wystarczy miejsc pracy w domach zamożnych ludzi na Bliskim Wschodzie, Anglii czy USA, dokąd migrują młode kobiety, by pracować w charakterze pomocy domowej. Taką drogę do miasta wcześniej pokonywały córki chłopskie w ubogiej Europie. Nie można też liczyć na masowe zatrudnienie w krajach bogatych, jak to było w okresie wczesnej industrializacji. Znalezienie dla byłych rolników miejsca w światowym podziale pracy jest prawdziwym egzystencjalnym i moralnym wyzwaniem dla wszystkich. Znany etyk Peter Singer wzywa do „wzmocnienia instytucji służących podejmowaniu decyzji na skalę globalną, by w większym stopniu odpowiadały one przed ludźmi, na których życie wpływają” (Jeden świat. Etyka globalizacji, 2006). Eksperci ONZtu oceniali w roku 2006, że problem biedy mógłby rozwiązać wydatek rzędu 85 mld dolarów rocznie kierowany na ten cel przez okres 10 lat. Rezolucja ONZ z 1970 roku zobowiązywała kraje bogate do pomocy rozwojowej wynoszącej 0,7 % dochodu narodowego krajów donatorów – zgodnie z zasadą wspólnej, lecz zróżnicowanej odpowiedzialności. Realizują ją społeczeństwa skandynawskie oraz Beneluksu. Ceniony specjalista d/s rozwoju Lester Brown szacował w latach 70., że wydźwignięcie z nędzy biednych mieszkańców Południa wymagałoby poświęcenia z rocznych dochodów mieszkańca Północy 1200 dolarów rocznie – czy to w formie większego podatku, czy zmniejszenia zbiorowej konsumpcji. A np. wydatki Amerykanów na rozrywkę dochodziły do 50 mld dol. Wydatki militarne bogatej Północy przekraczają 1,3 bln dol. Z tych powodów brak funduszy na inwestycje infrastrukturalne, na nowe technologie dostosowane do lokalnych warunków środowiskowych, a także na kosztowne ogólnoświatowe inwestycje, takie jak ochrona Amazonii czy budowa „zielonego muru”, opasującego równoleżnikowo Afrykę w strefie Sahelu. Jego zadaniem byłoby zatrzymanie pochodu Sahary na południe. Co znamienne, w Polsce tylko Partia Razem postuluje ograniczenie presji migracyjnej, zwłaszcza z Afryki, za sprawą polityki klimatycznej i rozwojowej UE. Drogą do tego celu jest ograniczenie dumpingu rolnego.
Rządy państw rozwijających się powinny też odzyskać prawo ochrony własnych rolników i stosowania wybiórczej polityki w odniesieniu do cen krajowych i importu, czyli stosowania polityki protekcjonistycznej i selektywnej (H-J. Chang, D. Rodrik, C. Oya). Dopiero wówczas by się mógł rozwinąć miejscowy przemysł przetwórczy, ekoturystyka, a także pracochłonne, tradycyjne gałęzie przemysłu. Drugi klucz otwierający lepszą przyszłość znajduje się w rękach mieszkańców Północy. To od ich poświęceń zależy m. in. zniesienie dopłat do rolnictwa i ułatwienie dostępu do własnego rynku. Niestety, ostateczne zapłaci za to konsument bogatego centrum. Po prostu, urealnione ceny żywności byłby wyższe. Inna by też była struktura konsumpcji. Mięso stanie się rarytasem, chociaż firmy biotechnologiczne obiecują mięso z szalki.
Obecnie pilnym zadaniem jest kontrola przyrostu naturalnego na globalnym Południu. Ten z kolei wiąże się ze społecznym awansem kobiet w krajach biednych. Konkurencyjne gospodarstwo rodzinne tworzy do tego szansę, konieczna więc będzie reforma rolna.
Budowa muru jest doraźnym rozwiązaniem, co najwyżej zapowiada rozwiązanie „ostateczne” – wyrok ludzi wykona przyroda zsyłając klęski nieurodzaju, klęski głodu, wojny o ziemię i wodę. Rozwiązanie humanitarne musi być powiązane z radykalną przebudową nie tylko gospodarki rolnej, ale również odejścia od wzrostu gospodarczego, pomnażania kapitału dzięki nieustannym inwestycjom: a to w elektromobilność, a to w biotechnologie, a to w kolejne mamidła rewolucji technologicznych. Ich zwieńczeniem są loty w kosmos ludzi bogatych – współczesna szokująca wielu forma próżniaczej konsumpcji. Te inwestycje technoproroków, zarazem zwolenników anarchokapitalizmu, unikają demokratycznej weryfikacji potrzeb społecznych, a także uzgodnienia strategii ich zaspokojenia. To najlepszy wskaźnik, do kogo należy ostateczna decyzja w sprawie klimatu, kierunków rozwoju gospodarki, struktury wydatków z budżetu, systemu podatkowego, polityki fiskalnej. Obecna elita polityczna Triady tworzy jednorodną klasę uprzywilejowaną – poligarchię. Jej członków wiążą posiadane aktywa: akcje i udziały, nieruchomości, a także „kapitał” społeczny. Wsiedli bowiem na karuzelę stanowisk: najpierw w banku, potem w administracji publicznej, następnie w zarządzie korporacji: publicznej czy prywatnej. By w końcu pojawić się na liście tubylczych krezusów. Po takich trajektoriach kariery krążą też pisowscy pałkownicy. Zawsze oprócz dochodu z pracy, mają dochody z czynszów, odsetek, dywidend, z rekordzistą Obajtkiem na czele. Będą bronić kapitalizmu do ostatniego nacjonalisty, rasisty, antykomunisty, uchodźcy. Dla nich będą teraz święte piękne dzielnice metropolii, otoczone mozaiką kwater o powierzchni 70 metrowych kwadratowych, swojskich faweli. Miejscowym biedakom pozostaną święte mury i twierdze. Bronią bowiem dobra wspólnego – dumy narodowej, „ochrony życia od współżycia do gnicia”, prawdziwej rodziny, wiary przodków, polskiego organizmu Polaka. Bo jaki Putin jest, każdy wie.