W trwającej fecie 100-lecia, przed kulminacyjnymi obchodami Bitwy Warszawskiej (oj będzie się działo), nie pominięto setnej rocznicę zaślubin Polski z morzem, bo kampania prezydencka trwa.
Jako pierwszy na wysokości zadania, acz bez głębszego spojrzenia w nieodległą przeszłość i w nieco dalszą przyszłość, stanął „Newsweek” („Zaślubiam cię, morze”, 3-9.02.2020): „W dno wbito symboliczny słup graniczny, z dział odezwało się 21 salw armatnich, generał Haller wrzucił do wody pierścień. Znamienici goście podpisali okolicznościowy dyplom: „RP. MCMXX dnia 10 lutego na wieczystą pamiątkę odzyskania morza polskiego. Puck nad Bałtykiem.”
Pomimo tych podniosłych chwil, tak je wspominał mjr. Edward Ligocki: „Widok „masztów, żagli i dymów wielkich okrętów tylko potęgował rozgoryczenie. Gdańsk był wielkim, zamożnym, buzującym aktywnością ośrodkiem gospodarczym. Puck natomiast…
Brnęliśmy przez błoto puckie, a potem wprost przez łąki, do morza…Błotnisty brzeg gnijącej zatoki”, doszczętnie zamarzniętej, zarośniętej szuwarami i płytkiej, wyglądał… raczej jak „staw gdzieś na stepach”, a nie jak okno na świat dla 25-milionowego kraju.”
Oczywiście przy tej okazji
„Newsweek”, a za nim wszyscy inni, nie wspomniał nawet, że podobny akt miał również miejsce 75 lat temu. „Polscy żołnierze doszli do morza na zachód od Kołobrzegu…o poranku 9 marca…w rejonie wsi Grzybowo pięcioosobowy patrol z 3 kompanii 16 pułku piechoty 6 DP, dowodzony przez kpr. Leona Piworowicza. Po kilku godzinach…dołączyli do nich kolejni polscy żołnierze, którzy zatknęli biało-czerwoną flagę na dnie Bałtyku” (W. Kowalski, portal II wojna światowa).
Potem było kilka tradycyjnych uroczystości zaślubin z morzem, wśród nich najważniejsza w Kołobrzegu 18 marca 1945 roku: „„Przyszliśmy, morze, po ciężkim i krwawym trudzie. Widzimy, że nie poszedł na marne nasz trud. Przysięgamy, że cię nigdy nie opuścimy. Rzucając pierścień w twe fale, biorę z tobą ślub, ponieważ tyś było i będziesz zawsze nasze”. Te słowa, późnym popołudniem…wypowiedział stojąc na murze wschodniego pirsu kołobrzeskiego portu, 43-letni artylerzysta ze Stryjówki pod Tarnopolem, kpr. Franciszek Niewidziajło. Chwilę później w morskie fale poszybowała obrączka… Niemal w tym samym czasie, w Moskwie, 124 działa oddały 12 salw na cześć zdobywców Festung Kolberg” (Ł. Gładysiak, portal Muzeum Oręża Polskiego w Kołobrzegu).
Te symboliczne wydarzenia
kładą się długim cieniem porównań i wdrażania się w meandry naszego XX wieku.
Wtedy znany generał Józef Haller z pierścieniem z platyny, a tu jakiś kapral Franciszek Niewidziajło z obrączką z nie wiadomo czego, tam dostojni goście, a tu zapewne sowiccy oficjele w polskich mundurach, wówczas akt wzniosły pisany rzymskimi cyframi, a tu nawet bumaga nie została – taka to się siermiężna, ludowa Polska rodziła i okazała, w porównaniu do uwielbianej nadal przez niektórych, pańskiej II RP.
Wtedy 71 km (z Mierzeją Helską 147 km) granicy morskiej i skrawek wybrzeża na którym należało, na polach rybackiej wioski, wznieść miasto Gdynię z portem, aby zapewnić rzeczywisty dostęp do morza, no i jeszcze skromne plaże dla zamożnych. Potem 440 km granicy morskiej i 775 kilometrów wybrzeża, przywołanie do świetności leżącej w gruzach gdańskiej Starówki i odbudowa zniszczonego Kołobrzegu, zasiedlenie tych wielkich obszarów polskim żywiołem z przeludnionych wsi, ze Wschodu, z Wilna do Gdańska, a nawet z dalekiego chińskiego Harbinu do Szczecina. I jeszcze narodziny potężnego przemysłu stoczniowego i sporej żeglugi morskiej oraz powołanie uczelni wyższych w Gdańsku i Szczecinie. Nadto miliony odpoczywających nad Bałtykiem, także dzięki komunistycznym dziecięcym koloniom i Funduszowi Wczasów Pracowniczych.
Historia się powtarza,
w odmiennym wymiarze, nadto jej kreatorom potrafi sprawić spory zawód. Wśród ważnych oficjeli zaślubin w1920 roku zabrakło najwyższych państwowych dostojników z racji wielu ważniejszych spraw w kraju: horrendalnej inflacji i niebezpiecznych strajków. Dziś co prawda jacyś górnicy na Warszawę się szykowali, ceny pikują w górę, a wraz z nimi rosnące społeczne obawy, ale to nie są powody przerwania prezydenckiej kampanii. Wtedy na miejsce zaślubin wybrano Puck, bo dochodziła tam linia kolejowa, którą wykorzystała teraz Małgorzata Kidawa-Błońska jadąc tam w zabytkowym wagonie. To, łącznie z przebierańcami w mundury „błękitnej armii”, towarzyszącymi Andrzejowi Dudzie w Pucku, przypominało kolejną, bezrefleksyjną historyczną rekonstrukcję, jak to w tym gatunku bywa. Uczestniczące w tamtych uroczystościach mnogie wojsko nie potrafiło w 1939 roku obronić „wieczystego polskiego morza” i trzeba było pomocy naszego największego wroga, aby znów polską obecność nad Bałtykiem przywrócić. A uszczęśliwieni awansem społecznym, nie tylko liczni byli chłopi i pono świadoma, wielkoprzemysłowa klasa robotnicza, nie wiedzieć czemu w sierpniu 1980 roku wywiesiła na stoczniowej bramie swoje postulaty-żądania.
Można było
tę rocznicę, lepiej wykorzystać dla dobrej zmiany i reelekcji pana prezydenta Dudy, ale ograniczyła się tylko do jego pobytu w Pucku i Władysławowie, krótkiego okolicznościowego wystąpienia, odsłonięcia tablicy i złożenia wieńców. Premier Morawiecki mógłby przecież wesprzeć kampanię wyborczą i swoim znanym zwyczajem zapewnić, że tak wielkiego przemysłu stoczniowego produkującego najbardziej na świecie luksusowe jachty nikt poza Polską nie ma. Natomiast minister Błaszczak powinien dodać, że wzorem II RP z końca lat 30. też rozbudujemy naszą morską, militarną potęgę kupując, oczywiście w USA, dostosowany do Bałtyku i F-35, jakiś mniejszy lotniskowiec.
Można by przecież także ponownie rzucić do morza pierścień, obowiązkowo z wygrawerowanym orłem i z krzyżem na jego koronie, a później wszyscy tłumnie by zaśpiewali: „Morze, nasze morze! Wiernie ciebie będziem strzec.”
I tak to się zresztą już dzieje, bo PiS wygrał drugą w historii bitwę o Westerplatte i pierwszą wojnę o Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku.
Ostrożność sztabowców PiS
była jednak w pełni uzasadniona, bowiem czymś innym jest pobyt pana prezydenta w ukochanej Małopolsce czy na Podkarpaciu , a zupełnie odmiennym, nawet tylko w okolicy Gdańska – tej jaskini Wałęsów, Adamowiczów i wszystkich im podobnych, którzy za swoją własność uważają Solidarność.
Widać zresztą było podczas telewizyjnej relacji wrogie panu prezydentowi transparenty i słychać było również wrogie okrzyki. A podczas ewentualnego spotkania, przy tej wzniosłej okazji, mogliby wygadywać na temat kiedyś polskiej, historycznej Stoczni Gdańskiej, która dziś należy do ukraińskiego oligarchy Siergieja Taruty. A jakby jeszcze, zupełnie nie na temat, zaczęli się znowu, w swój upierdliwy sposób, upominać o te ich, pono narodu, sądy i prawa oraz jakąś tam demokrację, która ma się przecież dobrze, bo mogą swobodnie gadać, to znowu należało by po raz kolejny tłumaczyć, że wara od suwerennej Polski jakiemuś tsue-owi, a jeśli chodzi o Komisję Wenecką, to jest prawdą, że zwyczaj zaślubin z morzem zapoczątkowali dożowie weneccy.
Ale jeszcze gorzej
gdyby do takiej dysputy włączyli się ci od narzekania na upały i zmieniający się klimat, na ten nasz polski węgiel i modę na smog, która przyszła zresztą ze zgniłego Zachodu. To dużo gorszy sort nawet od tych LGBT. Taki prof. Paweł Rowiński, wiceprezes Polskiej Akademii Nauk (kiedy wreszcie ten Gowin weźmie się solidnie za nich !!!), a jednocześnie czarnowidz podważający integralność terytorialną naszej ukochanej Ojczyzny, twierdzi: „Całkiem możliwe, że za życia naszych wnuków linia brzegowa Morza Bałtyckiego będzie przebiegała w okolicach Płocka. Tempo zmian klimatycznych, jakich jesteśmy świadkami w ostatnich latach, nie ma precedensu w dziejach ludzkości. To oczywiście przykład dość ekstremalny i wykraczający poza horyzont naszego życia, ale już z pewnością nie życia naszych wnuków, w ciągu najbliższych 100 lat.”
Miałby pan prezydent
jechać jeszcze w marcu do Kołobrzegu tak, jak w swoim czasie chodziły tam młode komunistyczne janczary, zwane ZMS-em, podczas rajdów „Szlakami zdobywców Wału Pomorskiego”? Albo może drogą niejakiego por. Jaruzelskiego, który właśnie tam i wtedy odznaczony został medalem „Zasłużonym na Polu Chwały”. On nigdy, choć coś wspominał o normalności dzisiejszego wielkiego polskiego wybrzeża, ale rodzi się pytanie, czy na taki bohaterski czyn zdobędzie się Kidawa-Błońska?
Dla przypomnienia
dalsze słowa tej znanej pieśni: „Mamy rozkaz cię utrzymać/ Albo na dnie, na dnie twoim lec/ Albo na dnie z honorem lec.” Czas najwyższy zrezygnować z tego wiecznie propagowanego, martyrologicznie-bohaterskiego przeświadczenia na rzecz odnowienia pojęcia naszego honoru, którym dziś, w skomplikowanym, nie tylko polskim, świecie, jest racjonalna, aktywna, krytyczna i odważna postawa. A wtedy nie tylko nie zaleje nas morze, ale przede wszystkim tsunami zaraźliwych idei oraz równych im ludzkich przyzwoleń i postępków.