Trwające do dziś moje przyjazne związki z Kosowem i Kosowianami sięgają początków lat pięćdziesiątych, czasów szkolnej edukacji z Mietkiem Harasimem, Włodkiem Supłem, Andrzejem Kowalczykiem. Oni mieszkali w internacie na ulicy Olszewskiego, a ja w jego sąsiedztwie na ulicy Siedleckiej.
Za wspólne odrabianie lekcji, które w internacie były ściśle przestrzeganą zasadą, zapewniałem moim kolegom bezpieczeństwo na spacerach z najładniejszymi sokołowiankami – Wandą Lewandowską i Basią Tenderendą. Po maturach nasze kontakty zanikły. Każdy poszedł własną drogą. Ja starałem się dostać na studia do Wyższej Szkoły Teatralnej w Warszawie. Siostra studiująca dziennikarstwo zapewniła mi fachową pomoc w interpretacji Sonetów Krymskich Mickiewicza za sprawą koleżanek – przyszłych aktorek mieszkających razem w Nowej Dziekance na Krakowskim Przedmieściu. Była wśród nich Lidia Korsakówna, później znana aktorka filmowa i teatralna. Jeździłem do biednych studentek z wałówkami od mamy pełnymi kiełbas, kaszanek i baleronów, a one częstowały mnie kubkiem malinowego kisielu i uzupełniały moją skromną wiedzę o genialnym reformatorze radzieckiego teatru Stanisławskim. Egzamin oblałem z pantomimy. Miałem zagrać sabotażystę podpalającego stogi zboża na kołchozowych polach. Wyszło blado. Nie dlatego – jak sobie tłumaczę – że nie byłem zaangażowany, ale dlatego, że prawą rękę miałem w gipsie. Kilka dni przed egzaminem graliśmy mecz piłki nożnej na piaszczystym boisku przy szkole w Kosowie, gdzie doznałem kontuzji w zderzeniu z rosłym obrońcą „Kosowianki”.
Później moje kontakty z Kosowem nasiliły się dzięki szeroko rozumianej kulturze. Prowadzona przez panią Wandę Lenczewską świetlica Gminnej Spółdzielni w Kosowie promieniowała na cały powiat sokołowski. Do Kosowa jeździli czynną wówczas koleją chłopcy z Sokołowa na sobotnio-niedzielne zabawy, na których pani Wanda i choreograf pan Lach uczyli ich nie tylko modnych tańców, ale też dobrych manier i kulturalnego zachowania. Przy świetlicy zorganizowano Zespół Pieśni i Tańca dający występy na wszystkich ważnych uroczystościach w całym powiecie sokołowskim. Była też orkiestra dęta prowadzona przez proboszcza, ks. Władysława Stępnia. Kiedy w 1964 r. ks. Władysław zaprosił mnie jako urzędnika powiatowej kultury na rozmowę w sprawie dachu kościoła, którego konstrukcja groziła zawaleniem pod ciężarem cementowej dachówki, po drodze wstąpiłem do sklepu pana Janusza Dmowskiego. Chciałem się poradzić, jak mam zachować się na plebanii, co też ksiądz proboszcz chce od władz powiatu oprócz asygnaty na 4 tony blachy umożliwiającej zakup nowego pokrycia dachu kościoła. Pan Janusz poradził mi, żebym wszystkie postulaty księdza przedstawił władzom powiatu do zrealizowania, co złagodzi gniew Kosowian, spowodowany rozwiązaniem orkiestry dętej za granie na mszy rezurekcyjnej. Jak uzasadniał pan Janusz, orkiestra grała też na pochodach pierwszomajowych i różnych akademiach i ksiądz nie ukarał swoich orkiestrantów. Ani nie zabrał im nut Międzynarodówki, a powiat zabrał instrumenty. Przy herbatce z konfiturami ks. Władysław do asygnaty na zakup 4 ton blachy dorzucił zagospodarowanie granitowych odpadów z ociosywanych pomników w byłym obozie zagłady Żydów w Treblince. Rozmawiał już z kierownikiem budowy, ale ten uzależnił swoją decyzję od zgody powiatu i wskazał na mnie jako urzędnika, który taką zgodę może załatwić. Sterty granitowego gruzu zalegały cały teren budowanego upamiętnienia Treblinki. Pozbycie się tych odpadów ułatwi kierownikowi przygotowanie do uroczystości otwarcia Mauzoleum w Treblince zaplanowane na 10 V 1964 r., zaś księdzu pozwoli dokończyć budowę trwałego ogrodzenia powiększanego kosowskiego cmentarza. Pełen pozytywnych wrażeń i ważności swojego urzędu (skoro znany i ceniony ksiądz proboszcz z 23-letnim młokosem chce rozwiązywać ważne problemy społeczne i gospodarcze mieszkańców Kosowa), następnego dnia wysłałem do pana Wacława Kochanowskiego – Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków w Warszawie, pismo o wiszącym na plebanii starym obrazie, który możemy dostać dla planowanego muzeum w domu kultury w Sokołowie, jeśli załatwimy asygnatę na zakup 4 ton blachy, koniecznej na zmianę pokrycia zabytkowego kościoła. Niebawem do Kosowa przyjechały panie Izabela Galicka i Hanna Sygietyńska. Obejrzały obraz poczerniały od dymu świec i zrobiły raport dla Konserwatora. Dalsze losy obrazu El Greco z Kosowa są znane, chociażby z publikacji Artura Ziontka.
Aktywność Kosowian w tworzeniu i upowszechnianiu kultury była doceniana przez ówczesne władze powiatu. Jednym z dowodów takiej oceny był fakt powołania pani Wandy Lenczewskiej na kierownika Referatu Kultury w Prezydium Powiatowej Rady Narodowej w Sokołowie oraz decyzja o budowie i organizacji Gminnego Ośrodka Kultury, pierwszej w powiecie sokołowskim inwestycji w dziale Kultura i Sztuka realizowanej wg nowoczesnych na tamte czasy, typowych projektów budowlanych. Projekt zawierał amfiteatralną salę kinową na 250 miejsc z kabiną projekcyjną, hol wystawowy, kawiarnię, pomieszczenia dla biblioteki i pokój kierownika.
Kiedy budowa domu kultury była na ukończeniu, należało nowej placówce zapewnić budżet i etaty umożliwiające zatrudnienie odpowiednich pracowników. Z tym nie było żadnych problemów, gdyż twórczość i upowszechnianie kultury było finansowane z niezależnego od budżetu Funduszu Rozwoju Kultury, a funduszem tym w województwie siedleckim dysponował dyrektor Wydziału Kultury i Sztuki Urzędu Wojewódzkiego. Problemem było pozyskanie fachowej kadry. Z dyrektorem Departamentu Bibliotek i Domów Kultury w Ministerstwie Kultury i Sztuki panem Januszem Nowickim zaproponowaliśmy Telewizji konkurs na dyrektorów Centrum Kultury i Sztuki Województwa Siedleckiego oraz GOK-ów w Sterdyni i Kosowie.
Zwycięzcom konkursu zapewnialiśmy mieszkania i stanowisko dyrektora w nowo zorganizowanych instytucjach kultury. Pani redaktor Halina Miroszowa przyjęła propozycję i po ogólnopolskich eliminacjach i wygraniu konkursu na stanowisko dyrektora CKiS woj. siedleckiego do Siedlec trafił z Poznania Edward Gatner, w Sterdyni funkcję dyrektora objął p. Henryk Kalata z powiatu węgrowskiego, a w Kosowie tuż po studiach na wydziale kulturalno-oświatowym Uniwersytetu Warszawskiego rodowita z dziada pradziada warszawianka pani Danuta Żochowska. Zamieszkała w Jakubikach, w nadzorcówce melioracyjnej przekazanej kulturze przez p. Romana Madziara – szefa powiatowej melioracji. Do pracy chodziła pieszo, przez las około 7 km. Wytrwała rok i jak dziś wspomina ten pionierski okres, najbardziej ceniła młodych współpracowników GOK-u: Grażynę Jakubczak-Nermer, Bogusię Szymańską-Rozbicką, Jolę Wdowińską, Jurka Mielaniuka, Witka Krasnodębskiego i nieocenioną Jadziunię Kamińską. Z sentymentem i ciepło wspomina sołtysa wsi Jakubiki i jego żonę, na których pomoc w codziennych trudach wiejskiego żywota mogła zawsze polegać. W starannie prowadzonej kronice GOK-u odnalazłem artykuł Grzegorza Hołuba z tygodnika „Nowa Wieś”, opisującego pierwsze tygodnie pracy odważnej młodej warszawianki w nieznanym jej środowisku, o codziennym pokonywaniu piętrzących się przed nią trudności, o nauczeniu się palenia w piecu węglowym, o zdobywaniu pieniędzy na organizację imprez i o utarczkach z cenzurą.
Dzięki mądrej kontynuacji pracy pierwszych pracowników GOK-u obecni animatorzy kosowskiej kultury – pani dyrektor Ewa Rutkowska i historyk Artur Ziontek przekonują nas, że Kosów Lacki jest znany nie tylko z posiadania obrazu El Greca, ale z interesujących książek historycznych i wielu inicjatyw kulturalnych o charakterze patriotyczno-historycznym.