Z Markiem Sekielskim – o dokumencie, o zjawisku pedofilii wśród duchowieństwa, sytuacji polskiego Kościoła, reakcji hierarchów oraz dalszych planach braci Sekielskich, czyli filmie o SKOK-ach – rozmawiał Michał Ruszczyk (wiadomo.co).
MICHAŁ RUSZCZYK: W „Ziemi Obiecanej” Andrzeja Wajdy pada słynna kwestia „Ja nie mam nic, ty nie masz nic, on nie ma nic, to razem mamy właśnie tyle, w sam raz tyle, żeby założyć wielką fabrykę”. Jak to się stało, że pewnego dnia bracia Sekielscy doszli do wniosku, że skoro nie mają nic, to razem mają w sam raz tyle, żeby zrobić dokument o pedofilii w polskim Kościele?
MAREK SEKIELSKI: Jak to się stało? To się stało tak, że Tomasz po iluś tam próbach zainteresowania tym tematem różnych możnych świata tego w 2017 rzucił pomysł, żeby zrobić taki film za pomocą crowdfundingu. Sprawdziłem organizacje zajmujące się zbieraniem pieniędzy w Polsce. Z racji tego, że Kościół jest specyficzną i mocno zamkniętą instytucją, nie wiedzieliśmy wówczas, jak szybko pozyskamy osoby, które zechcą z nami rozmawiać, i ile czasu potrzebujemy na weryfikację pewnych spraw. Założyliśmy wówczas, że potrzebujemy roku, żeby zrobić taki film. W czasie budżetowania produkcji zastanawiałem się, ile przez rok będzie kosztowało utrzymanie tego przedsięwzięcia. Pojawiła się wtedy kwota oscylująca w okolicach pół miliona. Wówczas zaniepokoiłem się o zbiórkę, gdyż zwątpiłem, czy darczyńcy w momencie zobaczenia takiej kwoty będą mieli wiarę w pozytywne zakończenie zbiórki. I czy ludzie nadal będą nas wspierać finansowo.
Co pana i pańskiego brata zainspirowało do nakręcenia filmu o pedofilii w polskim Kościele? Kto był muzą braci Sekielskich?
Muzą braci Sekielskich, a przede wszystkim inspiracją Tomasza był pierwszy kontakt z tym tematem w 2013 roku, kiedy robił materiał dla TVP i poznał wtedy poszkodowanych. W jednym z programów Tomek opowiedział historię jednego z bohaterów naszego filmu – Marka Mielewczyka.
Mój brat jest bardzo niepokornym człowiekiem, trudno jest nad nim zapanować w warunkach korporacyjnych. Mam wrażenie, że ten film w pewnym sensie w nim dojrzewał… W pewnym momencie zrozumiał, że jest bardzo realny problem pedofilii, o którym wszyscy naokoło milczą i to według mnie było jego inspiracją. I to w nim kiełkowało.
Mnie nie trzeba było długo przekonywać do podjęcia próby nakręcenia takiego filmu, gdyż od dawna widzę, jak bardzo są zaburzone stosunki na linii Kościół-państwo. Oprócz tego warto, żeby Kościół jako instytucja sam zobaczył, że sytuacja, w której jest, działa długofalowo na jego niekorzyść.
Czy spodziewali się panowie tak pozytywnej reakcji społeczeństwa na hasło zbiórki?
Tomek był optymistą w tym temacie, a ja nie. Po przebiegu zbiórki widać było, że jest zapotrzebowanie na taki film. Od pierwszego dnia licznik zbiórki szedł bardzo szybko w górę. Tomek w ogóle się tym nie zajmował, to ja jako kierownik produkcji i dyrektor finansowy śledziłem cały czas zbiórkę i zajmowałem się social mediami. Po pierwszych miesiącach pojawiły się problemy. Wszyscy myśleli, że chcemy ten film zrobić i sprzedać go. Zarobić na nim. A my chcieliśmy oddać go za darmo ludziom.
Dopiero po premierze filmu „Kler” Wojtka Smarzowskiego pojawiło się większe zainteresowanie naszym projektem. Momentem kluczowym dla pomyślnego zakończenia zbiórki był artykuł Gazety.pl o projekcie, gdzie pojawiła się informacja, że film o pedofilii w polskim Kościele będzie dostępny za darmo na YouTube. Dzięki temu zbiórka zakończyła się dwa-trzy miesiące przed terminem.
Czy utrudniano panom pracę przy filmie? Jakieś szykanowanie ze strony policji, brak reakcji ze strony episkopatu?
Uważam, że nie było utrudnień. Mieliśmy dużo życzliwych sygnałów od różnych ludzi znanych i nieznanych, którzy życzyli nam powodzenia, ale też ostrzegali.
Pojawiały się czasem obawy o nas, ale szczerze – nie czułem, że coś się dzieje wokół nas.
Mieliśmy raz dziwne zatrzymanie w trakcie zdjęć, ale według mnie nie była to ogólnopolska akcja ze strony kogoś, tylko lokalne zatrzymanie, które pokazało, jak władze funkcjonują w lokalnych miastach. W czasie zatrzymania legitymowano nas nie wiadomo, za co, i to była taka jedna dziwna sytuacja, ale ponieważ nie chcieliśmy eskalować, to nie drążyliśmy tematu.
Natomiast decyzja kościelnej wierchuszki, która odmówiła nam komentarza, nie była utrudnieniem, gdyż w międzyczasie szczęśliwie dla nas odbyła się konferencja episkopatu, w wyniku czego usłyszeliśmy dużo ciekawych rzeczy, które mogliśmy wykorzystać w filmie. Lepiej byłoby się z nimi spotkać i porozmawiać twarzą w twarz, gdyż film nabrałby trochę głębszego wymiaru i byłby pełniejszy.
Mam takie informacje od moich znajomych, którzy są świadomie i głęboko wierzącymi katolikami i dla niektórych z nich, po obejrzeniu filmu, najmocniejszą sceną były tablice z nazwiskami pięciu biskupów, którzy odmówili nam komentarza.
Mój znajomy napisał coś takiego, że „to jest najmocniejsze, bo ci biskupi w ten sposób świadomie podali się do dymisji”.
Co dla pana było najtrudniejsze w trakcie realizacji tego filmu?
Najtrudniejszy tak naprawdę był ten tydzień ostatni. Od samego początku udało mi się robić zdjęcia pod kątem tych wywiadów. Udało mi się też założyć blokadę na swoje emocję, nie wchodziłem w te historie ofiar księży emocjonalnie, słuchałem ich tylko z ciekawością bez uniesień wewnętrznych.
Był jednak pewien moment kryzysowy, gdy przesłuchiwałem dwie czy trzy historie i wycinałem materiał do filmu. Nagle dotarło do mnie, czego właściwie słucham i wtedy zdałem sobie sprawę, jaka tragedia spotkała bohaterów naszego filmu i poczułem taki smutek, taki żal… Pamiętam, że wtedy popłynęły mi pierwszy raz łzy. Musiałem na pewien czas wyłączyć się z pracy.
Natomiast ostatni tydzień – to były nerwy, gdyż zbliżał się termin premiery i niepokoiłem się tym, co powiedzą ludzie po obejrzeniu filmu. Ci, którzy cały czas nas wspierali. Mam takie podejście, że najważniejsze jest to, co powiedzą ludzie, którzy wpłacili na ten film, gdyż są to nasi szefowie. Zdawałem sobie sprawę, że jest to film mocny, ale temat jest powszechnie znany, więc nikogo nie będzie szokował.
Momentem, w którym nie wytrzymałem, był tydzień przed premierą, gdy nagrywaliśmy w Polsacie, w programie „Skandaliści”, materiał na dzień premiery i wtedy puściliśmy redaktorce nasz film. Ja widziałem ten film wielokrotnie, przy montażu i kolaudacji, ale w tym programie oglądałem go z innej perspektywy i widziałem reakcje publiczności. Wtedy zdałem sobie sprawę, co my zrobiliśmy i ile jest tam materiału.
Do samej premiery oglądałem nasz film i wyłapywałem sceny, które można by było poprawić. I nie wstydzę się tego powiedzieć, że cały czas płakałem przy tym filmie, tak samo jak i na premierze. Najgorszym momentem była właśnie ta presja w stosunku do ludzi, do tych naszych patronów… I emocje związane z treścią filmu, ciągle płakałem, do samej premiery. Na premierze też… Po pokazie dla dziennikarzy wiedziałem już, że jest dobrze. Natomiast sam film bolał mnie cały czas, może za tydzień albo dwa obejrzę go na spokojnie. No, przeorał mnie ten film, przeorał… Dobrze, że miałem przy sobie żonę, która mnie wspierała.
Czy liczył pan na taki sukces filmu i „pozytywne zakończenie” kilku spraw w pierwszych dniach po premierze – wydalenia księży pedofilów ze stanu kapłańskiego i reakcję prymasa Polaka?
Jestem pozytywnie zaskoczony reakcją społeczeństwa, gdyż nie dostaję żadnych negatywnych opinii. Świetna reakcja społeczeństwa, co pokazuje, że jest to ważny temat i ludzie tego potrzebowali.
Natomiast w kwestii hierarchów nie jestem do końca zadowolony. Co do podania się do dymisji księdza Olejniczaka – mogę powiedzieć, że zachował się honorowo. Ale mogę zadać też pytanie – dlaczego czekał tak długo? Wiedział, że go nagrywaliśmy. Orientował się, co to za film. Wiedział, kim jest Tomasz Sekielski i wiedział, że ten film będzie. Jeżeli chodzi o Makulskiego i Anioła, to mogę powiedzieć, że są to właściwe decyzje. Ale co z odpowiedzialnością?
W filmie wyraźnie pokazaliśmy, że jednym z biskupów odpowiedzialnych za przerzucanie skazanego prawomocnym wyrokiem był biskupa Jan Tyrawa. I nie ma reakcji zainteresowanego, jak i również innych hierarchów Kościoła, którzy by apelowali do biskupa Tyrawy o to, żeby zawiesił się w czynnościach lub podał do dymisji. Natomiast co z arcybiskupem Głódziem, który jest bardzo negatywną postacią tego filmu? Wiedział doskonale, że jest nagranie z księdzem Cybulą i są bardzo mocne dowody – nagranie, na którym Cybula przyznaje się, a mimo to w rozmowie z Renatą Kijowską odpowiedział, że „nie ogląda byle czego”. A przecież według mnie są to osoby do dymisji. Przylatuje niebawem arcybiskup Malty, wysłannik papieża Franciszka. Zobaczymy, może on coś z tym zrobi.
W końcu to ci u góry decydują o przenoszeniu księży z parafii do parafii i to też jest ich wina, ich jest odpowiedzialność moralna, a przecież ktoś, kto jest biskupem, powinien być krystalicznie czysty w kwestiach etycznych. Tak mi się wydaje…
Jaka jest pańska reakcja na próby relatywizowania problemu pedofilii w polskim Kościele przez prawicowych polityków i część duchowieństwa?
Nie chcę komentować polityki. A to, co opowiada Legutko, woła o pomstę do nieba. Mam córkę. Ona ma 11 lat. Jeśli miałbym słuchać słów profesora Legutki, to za rok w jego kategoriach, jak rozumiem, moja córka byłaby zdolna do legalnego pożycia seksualnego.
Nie chcę w to wchodzić, nie chcę mieszać naszego filmu z polityką. Według mnie politycy po obu stronach wykorzystują ten film do swoich celów. Jest to niesmaczne. Nie do końca wierzę w ich intencje.
Czy według pana nie należałoby nakręcić podobnych filmów o żeńskich klasztorach i sytuacji zakonnic w Kościele katolickim? O coraz bardziej nagłaśnianych sprawach molestowania i wykorzystywania seksualnego zakonnic (jeśli problem ten występuje w Europie Zachodniej i Ameryce, to zapewne Polska nie jest „zieloną wyspą” wolną od takich występków)? A także wrócić do tematu sierocińców prowadzonych przez zakonnice?
Nie będę nikomu mówił, jaki film ma kręcić, gdyż najlepiej, żeby każdy twórca miał jak największą wolność i mógł robić to, co go naprawdę interesuje.
Najważniejsze dla mnie jest to, żeby dziennikarze, a mówię to jako członek tego środowiska, pamiętali o dwóch podstawowych zasadach naszego zawodu. Pierwsza zasada to jest to, że naszą rolą jest zawsze stawanie w obronie najsłabszych, a drugą najważniejszą rolą jest patrzenie najsilniejszym na ręce.
To jest to, co powiedział pan w pytaniu, w tych obu przypadkach, które osobiście są dla mnie interesujące, gdyż z jednej strony są dzieci w sierocińcach oraz problem zakonnic, które są wykorzystywane, a z drugiej strony jest Kościół, czyli najsilniejsza organizacja w Polsce, taka poza strukturami rządowymi, poza administracją państwową. Polska jest taką ostatnią ostoją katolicyzmu w Europie.
Nie lubię mówić, co dziennikarze powinni robić. Natomiast te tematy, które pan przywołał, według mnie wyczerpują zasady, którymi dziennikarze powinni się kierować, czyli z jednej strony chronić słabszych, a drugiej kontrolować silnych. Tego zabrakło przy okazji pedofilii, co pokazuje nasz film. Nie przez przypadek na YouTube mamy tyle wyświetleń, gdyż nikt nie pokazał tego w ten sposób. Systemy kamer ukrytych w telewizjach funkcjonują już od dawna. Dziennikarze z ukrytymi kamerami wchodzili do polityków, sędziów, prokuratorów, policjantów, gangsterów itd. Czemu więc nie wzięli takiej kamery i nie poszli do biskupa wcześniej? Wystarczyło zrobić to samo, co my, tylko parę lat temu.
Pański brat zapowiedział film o SKOK-ach. Nie obawia się pan w trakcie realizacji takiego filmu konfliktu z dzisiejszą władzą? Nie boi się pan aktów przemocy podobnych do tych, które dotknęły np. Wojciecha Kwaśniaka?
Ten film będzie się stykał z polityką, ale ostrzegano nas również, gdy kręciliśmy nasz film o pedofilii. I nic się nie sprawdziło. W ramach nowego projektu ludzie też nas ostrzegają, ale ja się nie boję.
Nie umiem pracować w strachu, więc gdybym się bał, to nie angażowałbym się w nowy projekt.
Wydaje mi się też, że ta sytuacja, w której teraz jesteśmy z Tomaszem, pewna sława i ogromne zaufanie społeczne, powoduje, że trudno mi sobie wyobrazić, żeby znalazła się jakaś osoba z powiązaniami, jakiś gangster, który by sobie wymyślił taką historię jak z Kwaśniakiem… Nie, nie wydaje mi się, żeby spotkała nas podobna historia jak Wojciecha Kwaśniaka. Mówiąc wprost – gdyby nam się teraz coś stało, to chyba nikt nie miałby wątpliwości, że to dlatego, że robimy ten film. To by chyba skierowało uwagę wszystkich mediów na ten problem.
Jeszcze wracając do samych SKOK-ów – to nie jest tak, że ten problem dotyczy tylko obecnej władzy. Owszem, senator PiS-u i twórca SKOK-ów, Bierecki, jest również właścicielem gazety, która w każdej sytuacji stoi murem za obecną władzą, jest wręcz biuletynem partyjnym. Ten związek jest bliski. Zdaję sobie sprawę, że SKOK-i są bardzo powiązane z PiS-em, ale odpowiedzialność rozchodzi się bardzo szeroko, w wielu kierunkach. Ale nikt nie wie, co i jak my chcemy robić, więc na pewno zaskoczymy wszystkich tym filmem.
Życzę zatem powodzenia przy nowym projekcie i bardzo dziękuję za rozmowę.