18 listopada 2024
trybunna-logo

Lekcje Tuska i Kaczyńskiego dla lewicy Czarzastego

W 1996 roku depresja polityczna targała polską prawicę. Nic w tym dziwnego. Jesienią 1993 roku zdołowani „szokowymi terapiami Balcerowicza”, natarczywą klerykalizacją i prymitywną dekomunizacją Wyborcy pokazali prawicowcom „czerwoną kartkę”.

W efekcie w Sejmie II kadencji dominowały partie lewicowe: SLD – 171 parlamentarzystów i Unia Pracy – 41 parlamentarzystów oraz centrowe PSL – 132 parlamentarzystów i Unia Wolności – 74 parlamentarzystów. Prawicę w Sejmie reprezentowali: Konfederacja Polski Niepodległej – 22 parlamentarzystów i Bezpartyjny Blok Wspierania Reform (partia Lecha Wałęsy) – 16 parlamentarzystów.
Ale lewica nie mogła wykorzystać swego zwycięstwa. Z jednej strony ograniczał ją koalicyjny PSL, z drugiej ówczesny prezydent Lech Wałęsa. Korzystał on z silnej władzy, jaką dawała mu uchwalona w 1992 roku ustawa zwana „Małą konstytucją” i z wpływów, jakie posiadał w resortach siłowych: wojsku, policji, służbach specjalnych. Awanturniczy styl rządów Wałęsy, prowokacje polityczne, jak choćby oskarżenie ówczesnego premiera Józefa Oleksego o szpiegostwo, doprowadziły do zwycięstwa Aleksandra Kwaśniewskiego w wyborach prezydenckich 1995 roku.
I wówczas wśród polskiej prawicy zapanowały nastroje klęski, wręcz historycznej przegranej. Jej liderzy mówili o tym bez zahamowań, kunktatorstwa wizerunkowego wprost do telewizyjnych kamer. Po czym wylądowało to w archiwach TVP SA. Dopiero teraz wyciągnął te wypowiedzi kanał „TVP Historia”. Kierowany przez prawicowego, ale też i bardzo inteligentnego, Piotra Gursztyna.
I teraz te wypowiedzi, sprzed dwudziestu lat, powinni przesłuchać wszyscy lewicowcy w naszym kraju. A zwłaszcza wybitni, aktualni liderzy SLD. Szczególnie wypowiedzi dwóch ówczesnych, aktywnych polityków średniego pokolenia. Sfrustrowanych, bo w 1993 roku znaleźli się obaj poza parlamentem. Jarosława Aleksandra Kaczyńskiego i Donalda Franciszka Tuska. Zwłaszcza, że, co ciekawe, już wtedy obaj mówili miej więcej to samo. Tyle, że Jarosław Aleksander używał radykalnych słów i postulatywnego tonu, a Donald Franciszek mówił miękko, więcej hamletyzował, a przyszłe działania uzależniał od zgody, czyli podporządkowania się mu, innych liderów.
Główny powód swej klęski wyborczej obaj liderzy widzieli w podziale prawej strony na liczne partie, partyjki, stowarzyszenia. I przede wszystkim w ambicjach ich liderów. Każdy z liderów prawicowych kanap politycznych chciał być wtedy traktowany jak równy, nie chciał uznać zwierzchności lidera najsilniejszego ugrupowania.
Na lewicy jest inaczej, żalili się w 1996 roku Tusk i Kaczyński. Tam liderzy nie kwestionują przywództwa Kwaśniewskiego i dlatego SLD zbiera premię wyborczą za jedność. Za wizerunek partii zgody. Zatem nie będzie sukcesów wyborczych na prawicy, jeśli nie poskromi się wybujałych ambicji kanapowych liderów. Zwłaszcza tych, gromko żądających „jedynek” na listach wyborczych dla swych kandydatów i koalicyjnych komitetów wyborczych zaspakajających osobiste ambicje politycznych kanap. Lider musi być jeden, reszta liderów powinna grać na niego. Tak, jednym głosem, mówili w 1996 roku Kaczyński i Tusk.
Prawica przegrała, bo wcześniej „przegrała bitwę o pamięć”. Zamiast konsekwentnie zohydzać Polskę Ludową, czyli odwołujących się do niej „post komuchów” z SLD, zamiast ostro dekomunizować ich, traciła czas na wewnętrzne rozgrywki. Do „walki o pamięć” wzywał wtedy gromko Kaczyński. Tusk postulował taką półgębkiem. Walkę prowadzoną konsekwentnie, ale na drugim planie, rękawiczkach.
Obaj zgadzali się co do konieczności tworzenia własnych, niezależnych od koniunktur wyborczych, mediów. I intelektualnego, eksperckiego zaplecza dla swych ugrupowań. Znów różnili się taktyką. Jarosław Aleksander stawiał na tworzenie mediów własnych, od początku kierowanych przez własne, sprawdzone kadry. Donald Franciszek nie wykluczał kooperacji z istniejącymi. Pozyskiwania zagranicznych właścicieli polskich mediów. Już istniejących ośrodków eksperckich. Zgodni byli, że bez wpływu na media i inne instytucje kształtowania opinii publicznej, tej „bitwy o pamięć”, czyli walki o umysły i emocje Wyborców, wygrać się nie da.
Obaj też już wiedzieli, że Kwaśniewski wygrał prezydenckie wybory, bo nie plując na niedawną przeszłość, zaproponował też, aby „wybrać przyszłość”. Dlatego obaj, przegrani wtedy liderzy, tęsknie rozglądali się w poszukiwaniu przyszłościowej wizji ich prawicowej Polski.
Różniło ich podejście do społecznych ofiar „szokowej terapii” doktora Leszka Balcerowicza. Kaczyński już wtedy dostrzegał potrzebę dowartościowania przegranych, zwłaszcza kosztem nowych, obcych mu elit. Tusk wolał wykorzystać nowe elity, przejąć nawet, jak spółkę giełdową.
W 1996 rok obaj, wówczas drugorzędni liderzy, pomimo depresyjnych stanów, nie spasowali. Jarosław Kaczyński zajmował się konsolidacją prawicy wzniecając kolejne, polityczne spory, zachęcał stale do dekomunizacji. Do Sejmu wrócił już w 1997 roku, wraz z prawicą zjednoczoną w Akcję Wyborczą „Solidarność”. Szybko skłócił się tam z jej liderami. Był prawicową opozycją na prawicy. W 2011 roku z bratem Lechem Aleksandrem Kaczyńskim założyli nowe ugrupowanie „Prawo i Sprawiedliwość”. W wyborach 2011 roku zdobyło ono niecałe 10 procent poparcia. Cztery lata później wygrało wybory.
Donald Tusk, po przegranej w 1993 roku, został niszowym wydawcą książek, ale polityki nie porzucił. W 1994 roku doprowadził do zjednoczenia swych liberałów z Unią Wolności, co było początkiem upadku tej partii. W 2001 roku współzałożył Platformę Obywatelską, która weszła w tym samym roku do parlamentu. Unia Wolności już nie. W 2005 roku już samodzielnie kierował PO, i przegrał z nią wybory parlamentarne i prezydenckie. Dwa lata później Tusk i jego PO wygrała wybory przyśpieszone wybory parlamentarne, a w 2010 prezydenckie.
W sumie obaj wygrali. Bo pomimo totalnej klęski prawicy w latach 1993 – 1996 nie spasowali, tylko potrafili z tamtych klęsk wyciągnąć wnioski.
W 1996 roku Jarosław Aleksander Kaczyński pocieszał się, że chociaż on jest poza parlamentem, to na prawicę głosowało „trzy miliony Wyborców”. Pocieszał się tak on i inni, liczni liderzy, że jest to kapitał, którego nie można zostawić, zmarnować. No i nie zmarnowali, lekcje z przegranej sumiennie odrobili.
Ciekawe czy obecni, światli liderzy lewicy pójdą drogą Jarosława Aleksandra czy Donalda Franciszka? Czy w ogóle ruszą.

PS. Już w piątek 17 czerwca w Suwałkach pierwsze spotkanie pierwszego w Polsce Klubu Przyjaciół Lewicowych Mediów. Czyli „Trybuny”. O szczegółach poinformujemy niebawem. Ale już zapraszamy do Suwałk. Tam się zaczyna nowa, lewicowa, wspólna Polska.

Poprzedni

…Międzynarodowy Fundusz Walutowy też:

Następny

Dlaczego KOD?