28 września 2024
trybunna-logo

Lekcja francuskich wyborów

Wygrana Emanuela Macrona w walce o drugą kadencję nie stanowi niespodzianki. Sondaże przedwyborcze przewidywały, że zachowa zajmowane stanowisko, ale także , że tym razem będzie to wygrana bardzo niewielką przewagą. Pięć lat temu Macron zdobył w drugiej turze nieco ponad 66 % głosów – tym razem niespełna 59 %, co  w świetle wcześniejszych sondaży jest wynikiem zaskakująco dobrym. Okazało się, że w momencie konfrontacji miedzy szeroko rozumianym obozem demokratycznym z jednej, a prawicowym populizmem z drugiej strony Francuzi w większości opowiedzieli się za demokratyczną republiką.

Francuskie wybory prezydenckie 2022 roku odbywały się w sytuacji politycznej wyznaczonej przez dwie podstawowe okoliczności. Pierwszą był trwający już kilkanaście lat kryzys liberalnej demokracji, obejmujący nie tylko państwa, w których system demokratyczny ustanowiony został stosunkowo niedawno ( na przykład Turcja, Węgry, Polska, Serbia), ale także niektóre „stare demokracje”, czego najbardziej jaskrawym przykładem była populistyczna i autorytarna prezydentura Donalda Trumpa w USA w latach 2017-2021. Na tydzień przed pierwszą turą wyborów francuskich wyborcy serbscy i węgierscy potwierdzili mandat  autorytarnych przywódców Viktora Orbana i Aleksandra Vućića. Wybory francuskie pokazały, że populistyczno-autorytarna fala dotarła także nad Sekwanę.

Drugą okolicznością towarzyszącą wyborom francuskim była rosyjska agresja przeciw Ukrainie i wynikające z niej zaostrzenie stosunków między demokratycznym Zachodem z jednej, a autorytarną Rosją i jej sojusznikami z drugiej strony. Postawiła ona wszystkich kandydatów, w tym jawnie prorosyjskich Marine Le Pen i Jean-Luca Malenchelona, przed koniecznością jasnego określenia swego stanowiska w tej kluczowej kwestii. Oboje odcięli się od polityki Putina, choć Le Pen złagodziła swe stanowisko sugerując jakieś bliżej nieokreślone zbliżenie z Rosją po zawarciu przez nią pokoju z Ukrainą. Oboje podtrzymują zamiar wyprowadzenia Francji z NATO – Le Pen tylko ze struktur wojskowych paktu, Malenchelon – całkowicie. Oboje dystansują się od Unii Europejskiej, zwłaszcza od tendencji do wzmacniania pozycji władz Unii w stosunku do państw członkowskich.. We wszystkich tych kwestiach to stanowisko utrudnia im pozyskanie większości francuskich wyborców, ale pozwala umocnić się w tej części elektoratu, która nigdy nie wyzbyła się złudnego przekonania,  ze Francja jest w stanie zapewnić sobie bezpieczeństwo i trwały rozwój poza wielonarodowymi strukturami demokratycznego świata. Warto jednak pamiętać, że dla wyborców francuskich wojna rosyjsko-ukraińska pozostaje sprawą egzotyczną , która  w niewielkim stopniu wpływa na dokonywane przez nich wybory. Decydują sprawy krajowe, głownie ekonomiczne.  Macron reprezentuje tę część społeczeństwa francuskiego, która korzysta z owoców neoliberalnej polityki ekonomicznej. Druga, biedniejsza, część tego społeczeństwa głosowała na polityków „antysystemowych”. Polaryzacja ekonomiczno-społeczna jest główną przyczyną kryzysu liberalnej demokracji – nie tylko we Francji.

Wybory francuskie potwierdzają dwie główne tezy mojej niedawno wydanej książki „Dylematy demokracji we współczesnym świecie” (wydawnictwo Europejskiej Wyższej Szkoły Prawa i Administracji, Warszawa 2021). Po pierwsze: pokazały one, że liberalna demokracja zagrożona jest także w jej najstarszych bastionach. Po drugie: potwierdziły tezę, ze stare demokracje bronią się przed tym zagrożeniem lepiej niż systemy demokratyczne mające za sobą mniej niż pól wieku nieprzerwanego funkcjonowania.

Kryzys liberalnej demokracji we Francji wyraża się  w spektakularnym wzroście nastrojów antysystemowych i w niemal zupełnym zniknięciu ze sceny politycznej tradycyjnych partii politycznych. Ma on jednak w tym kraju szczególny przebieg, o wynika z niejednolitości sprzeciwu wobec istniejącego systemu. Tym, co łączy wyborców „antysystemowych” jest rozczarowanie wielkiej części obywateli konsekwencjami polityki gospodarczej – rosnącymi różnicami ekonomicznymi i pogarszającą się sytuacją warstw mniej zamożnych. Tym, co ich dzieli, jest natomiast cały wachlarz kwestii nieekonomicznych: prawa człowieka, w tym tak ważne i kontrowersyjne prawo kobiety do decydowaniu o utrzymaniu lub przerwaniu ciąży, prawa osób nieheteroseksualnych, a także stosunek do mniejszości etnicznych. W tych sprawach dwójkę głównych kandydatów „antysystemowych” dzieli przepaść.  To właśnie dawało urzędującemu prezydentowi szansę na reelekcję.

Pierwsza tura wyborów prezydenckich przyniosła uderzające wyniki. Trójka kandydatów „antysystemowych” – Marine Le Pen, Jean-Luc Melenchelon i Eric Zemmour – zgromadziła razem nieco ponad 52 procent głosów. Dwoje z tych polityków zajęło kolejno drugie i trzecie miejsce otrzymując odpowiednio 23.15% (Le Pen) i 21.95 % (Melenchelon) głosów. Na tym tle żałośnie słabo przedstawiają się wyniki uzyskane przez kandydatów „starych partii”. Czwórka ich kandydatów – konserwatystka Valerie Pecresse, socjalistka Anne Hildago, komunista Fabien Roussel i ekolog Yannick Jadot  – zgromadziła łącznie zaledwie 13.4 % głosów; nikt  w nich nie osiągnął pięcioprocentowego progu, co stanowi warunek refundacji wydatków poniesionych w czasie kampanii. Nigdy jeszcze klęska „starych partii” nie była tak oczywista i tak dotkliwa i nigdy poparcie dla kandydatów „antysystemowych” nie było tak wielkie.

W tej sytuacji urzędujący prezydent Emmanuel Macron pozostał jedyną nadzieją francuskiej liberalnej demokracji. Jego przewaga uzyskana w pierwszej turze (27.84% – tylko 4.69% ponad wynik Marine Le Pen) była na tyle niewielka, że wielu komentatorów poważnie brało pod uwagę możliwość jego przegranej w drugiej turze. Jest to zarówno miara kryzysu francuskiej demokracji i francuskiej wersji kapitalizmu, jak i świadectwo miernych wyników pierwszej kadencji prezydenta Macrona.

Gdy pięć lat temu Emmanuel Macron wystartował w wyborach prezydenckich jako kandydat niezależny od wszystkich starych partii, jego kandydatura była zarazem konsekwencją postępującego kryzysu dotychczasowego (dwublokowego) układu partyjnego Piątej Republiki, jak i ostatecznym ciosem zadanym temu układowi. Układ dwublokowy funkcjonował stabilnie od powstania (w 1958 roku) gaullistowskiej Piątej Republiki. Opierał się na podziale sceny politycznej na dwa wielkie bloki: prawicowy, którego trzon stanowiła partia gaullistowska (pod zmieniającymi się nazwami) oraz lewicowy, zdominowany przez Partię Socjalistyczną pozostająca w taktycznym sojuszu wyborczym z Partią Komunistyczną. Większościowa ordynacja wyborcza w wyborach do Zgromadzenia Narodowego skłaniała do zawierania porozumień wyborczych przed drugą turą odbywającą się we wszystkich okręgach, w których pierwsza tura nie dała żadnemu kandydatowi bezwzględnej większości. Taki system pozwala mniejszym partiom wprowadzić do parlamentu swoich przedstawicieli jedynie pod warunkiem zawarcia porozumienia wyborczego z silniejszym sojusznikiem.

Ustanowiony przez De Gaulle’a system dobrze zdawał egzamin przez ponad pół wieku. Po paroksyzmach chronicznych kryzysów rządowych w Czwartej Republice było to świadectwem umocnienia rządów demokratycznych, a w połączeniu z silną prezydenturą zapewniało Francji stabilizację polityczną. System ten zaczął jednak wyraźnie szwankować w obecnym stuleciu. Czy było to jedynie konsekwencją miernej jakości kolejnych prezydentur? Czy raczej narastania sprzeczności i konfliktów, z którymi system dwublokowy z jego nieuchronną tendencją do wybieranie rozwiązań centrowych coraz gorzej sobie radził? Choć dostrzegam różnicę między trzema poprzednikami Macrona (Chiraciem, Sarkozym i Hollandem) a wielkimi prezydentami Piątej Republiki z poprzedniego stulecia – De Gaullem, Pompidou i Mitterandem – to jednak nie w tym widziałbym podstawową przyczynę kryzysu francuskiej demokracji. Kryzys ten wynika z ostrych konfliktów generowanych przez neoliberalizm ekonomiczny z jednej, a polaryzację światopoglądową z drugiej strony.

Kryzys ten zrodził dwa ekstremizmy: prawicowy i lewicowy. Ekstremizm prawicowy pojawił się wcześniej, a jego wyrazicielem był Front Narodowy , którego twórcą i wieloletnim przywódcą był ojciec Jean-Marie Le Pen – ojciec obecnej kandydatki. Polityk ten otwarcie sprzyjający prawicowym radykałom, którzy politykę Charlesa De Gaulle’a zwalczali także metodami terrorystycznymi, i nie ukrywający swego antysemityzmu nigdy nie był w stanie poważnie zagrozić dominującemu układowi politycznemu. Jego córka wyciągnęła wnioski z niepowodzeń ojca. Pod jej kierownictwem nacjonalistyczna prawica przyjęła bardziej politycznie poprawne oblicze (na przykład wycofując się z głoszenia antysemityzmu i zastępując postulat wyprowadzenia Francji z Unii Europejskiej przez hasło powrotu do koncepcji „Europy Ojczyzn”), co pozwoliło jej już w wyborach prezydenckich 2017 roku wejść do drugiej tury, w której zresztą poniosła druzgocząca klęskę. Przegrana ówczesna nie spowodowała jednak załamania się ruchu. Wprost przeciwnie! Wykorzystując mierne efekty pięcioletniej prezydentury Macrona Marine Le Pen umocniła swą pozycję jako jego najpoważniejsza rywalka.

Poważnym zagrożeniem dla liberalnej demokracji we Francji okazało się pojawienie się drugiego silnego antysystemowego rywala w postaci skrajnie lewicowego polityka Melenchelona – byłego trockisty i socjalisty, twórcy (w 2009 roku) Partii Lewicy, którą porzucił sześć lat temu na rzecz nowej formacji „Francja Niepokorna”. Formacja ta łączy radykalne hasła ekonomiczne, ekologiczne i  światopoglądowe z retoryką skierowaną przeciw Unii Europejskiej i z  domaganiem się wyjścia Francji z NATO. Aż do rosyjskiej agresji wobec Ukrainy Melenchelon (podobnie jak Le Pen) demonstrował sympatię wobec  polityki rosyjskiego prezydenta, ale w odróżnieniu od niej wyraźnie potępił jego uderzenie na Ukrainę. Czy jest to modelowy przywódca europejskiej lewicy w obecnym stuleciu? Sądzę, że radykalizm Malenchelona ogranicza jego szanse na stanie się we Francji kimś takim, kim był Aleksander Kwaśniewski w Polsce, gdy najpierw współtworzył nowoczesną partię socjaldemokratyczną, a potem dwukrotnie zwyciężał w wyborach prezydenckich – za drugim razem (w 2000 roku) już w pierwszej turze. Dziś, jak wtedy, przywódca lewicy może zwyciężyć tylko wtedy, gdy potrafi połączyć lewicowe wartości z realistyczną oceną sytuacji, tak by jego program trafił także do ludzi politycznego środka. Tego francuskiemu radykałowi wyraźnie brakuje.

Macron i stworzona przez niego partia (La Republique en Marche) znaleźli się więc pod podwójnym ostrzałem – ze skrajnie prawicowych i skrajnie lewicowych pozycji. Przyczyniło się to do słabszego wyniku w pierwszej turze, ale ułatwiło Macronowi wygranie wyborów w drugiej turze, gdyż Le Pen nie zdołała przejąć wystarczająco znacznej części wyborców Melechona. On sam wezwał wyborców, by nie głosowali na Le Pen, ale nie udzielił poparcia Macronowi, co wyraźnie osłabiało wymowę jego apelu. Nie zmienia to faktu, że liberalna demokracja francuska znalazła się w obliczu wielkiego zagrożenia. Sygnałem alarmowym powinno być dla niej to, jak głosowali najmłodsi wyborcy. W pierwszej turze wśród wyborców w wieku 18-24 lat najwięcej głosów (34.8%) zdobył Melechon, na drugim miejscu ( z 24.3%) był Macron, a na trzecim (z 18%) Le Pen. Macron przegrał jeszcze bardziej wśród wyborców  w wieku 25-34 lata zdobywając zaledwie 19.3 % ( wobec 30% oddanych na Le Pen i 27.8% na Melechona). Gdyby ten trend wśród ludzi młodych  utrzymał się, zagrożenie dla liberalnej demokracji we Francji rosłoby wraz z nieuchronnym odchodzeniem starszych roczników.

Dla polityków liberalnego centrum oznacza to konieczność poważnej rewizji dotychczasowej polityki. To,  ze udało się uniknąć katastrofy, jaką dla demokracji francuskiej (i dla Unii Europejskiej) byłoby zwycięstwo Marine Le Pen, nie oznacza, że bezkarnie wolno będzie  prowadzić dotychczasową politykę. Nie ma jednak jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, czym politykę tę można zastąpić. Francuzi zyskali pięć lat na wypracowanie skutecznej alternatywy w stosunku do dotychczasowej polityki. Wszyscy zaś – wyraźny sygnał,  że przyszłość demokracji wymaga odważnej i mądrej rewizji dotychczasowych dogmatów.

Wygrana Emmanuela Macrona jest nie  w smak nie tylko Władimirowi Putinowi, ale również politykom Prawa i Sprawiedliwości, którzy hołubili Marine Le Pen goszcząc ją w Polsce jakby już była głową państwa. Premier Morawiecki wtrącił swoje „trzy grosze” do francuskiej kampanii wyborczej otwarcie krytykując prezydenta Macrona, na co francuski polityk odpowiedział bardzo ostro, a nawet przesadnie, gdy zarzucił Morawieckiemu antysemityzm. Nie ulega jednak wątpliwości, że polski premier na ostrą replikę zasłużył.

Francja w czerwcu, a Polska najpóźniej jesienią przyszłego roku wybierać będą swoje parlamenty. We Francji od wyniku tych wyborów zależy, czy prezydent Macron będzie nadal rządził w oparciu o przychylną mu większość parlamentarną. Nie jest to przesądzone. W Polsce od wyborów zależeć będzie to, czy nadal trwać będzie polska odmiana nowego autorytaryzmu – nieudolna  w rządzeniu państwem i coraz bardziej pogrążająca się w wewnętrznych podziałach. Porażka autorytarnego populizmu we Francji pokazuje, że ta walka może być wygrana tylko pod warunkiem zjednoczenia wszystkich sił demokratycznych.

Poprzedni

Wojna o Ukrainę (cz. I)

Następny

Pożegnanie