Wbrew pozorom, to bardzo niewygodna data. Choć wydawałby się, że pamięć o zbrodni wołyńskiej jest naturalna, w imię politycznej poprawności robi się jednak wszystko, aby nie drażnić strategicznego sojusznika w walce z Rosją.
Apogeum wołyńskiej rzezi przypada na 11 lipca 1943 roku, kiedy to nastąpiła kulminacja masowych mordów ludności polskiej na Wołyniu i w Galicji Wschodniej. W ciągu kilkunastu miesięcy Ukraińska Powstańcza Armia, Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów oraz ludność cywilna zamordowały 60 tysięcy bezbronnych kobiet, mężczyzn i dzieci. Ludzie ginęli w niewyobrażalnych mękach, tylko dlatego, że byli Polakami. To była zaplanowana i dobrze zorganizowana eksterminacja polskiej narodowości na Kresach. Ludzie ginęli od kos i siekier. Świadkowie zbrodni podkreślają wyjątkowe okrucieństwo Ukraińców. Opisy z „Ogniem i Mieczem” Henryka Sienkiewicza, to niemal sielanka w porównaniu z tym, co działo się na Wołyniu.
W nawiązaniu do tych tragicznych doświadczeń, byli prezydenci Ukrainy L. Krawczuk i W. Juszczenko wraz z grupą literatów, polityków i hierarchów ukraińskich opublikowali list otwarty. Autorzy podkreślają chęć budowy partnerskich stosunków, przyznając, iż mordy dokonane na Polakach były niewyobrażalną zbrodnią. Apelują jednocześnie do polskich władz o niepodejmowanie „niewyważonych deklaracji politycznych”. Jednym słowem, im ciszej o tej zbrodni, tym lepiej dla stosunków polsko-ukraińskich. Na Ukrainie znajomość tej zbrodni nie jest powszechna. We wspomnianym liście padają dość kontrowersyjne stwierdzenia – „Polska myśl winna w pełnej mierze uznać samodzielność bytu ukraińskiej tradycji narodowej jako sprawiedliwą i godną szacunku walkę o własną państwowość i niepodległość” – czytamy w liście. Ukraińscy liderzy domagają się więc, aby uznać morderców z UPA za bohaterów Ukrainy. Budowanie tożsamości narodowej na faszystowskiej ideologii, nijak się ma do wyciągniętej na zgodę dłoni.
Ta prośba o przebaczenie jest mało wiarygodna, jeśli weźmiemy pod uwagę to, co stało się na Ukrainie w ciągu ostatnich kilku lat. Nastąpił bowiem szybki proces rehabilitacji ideologii UPA i samego Stepana Bandery, który na Ukrainie stał się bohaterem narodowym. Ukraiński parlament w kwietniu zeszłego roku przyjął szereg ustaw, które nie tylko rehabilitują żołnierzy odpowiedzialnych za rzezie na Wołyniu, ale wręcz wynoszą ich na piedestał. Żołnierze UPA stali się, poprzez podpis prezydenta Petro Poroszenko, prawnie uznanymi przez ukraińskie państwo „bojownikami o wolność”. Było to bolesne tym bardziej, iż w tym samym dniu, kiedy ukraiński parlament uchwalał to prawo, na Ukrainie przebywał Prezydent RP Bronisław Komorowski. Ustawa zakłada też karanie wszystkich tych, którzy okazywaliby lekceważenie dla weteranów, negowali celowość ich walki. Jak wobec tego możemy mówić o pojednaniu, jeśli w polskiej pamięci rzezi na Wołyniu dokonywali bandyci? Ten pakiet ustaw to policzek wymierzony w polską pamięć.
Petro Poroszenko pod koniec sierpnia 2014 roku stwierdził: „Uznając za bohaterów narodowych UPA i Banderę, Ukraina nie powinna brać pod uwagę krytycznych opinii innych państw, w tym nawet ich oficjalnych protestów i negatywnych reakcji”. Banderyzm stał się w ten sposób oficjalną doktryną państwową na Ukrainie. Znamienne, że po tych słowach, nie było żadnego protestu polskiego MSZ, nic, po prostu nic się nie stało.
To ukraiński prezydent Petro Poroszenko ustanowił Dzień Obrońcy Ojczyzny w dniu rocznicy utworzenia Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA). Podjął również uchwałę ustanawiającą państwowe obchody rocznicy urodzin Petra Diaczenki, dowódcy ukraińskiej jednostki, biorącej udział w pacyfikacji Powstania Warszawskiego oraz polskich wsi na Lubelszczyźnie. Walczył po stronie Hitlera i został odznaczony niemieckim Krzyżem Żelaznym.
Ponadto Ukraińska Rada Najwyższa uczciła niedawno minutą ciszy rocznicę śmierci Romana Szuchewycza, naczelnego dowódcy UPA, współodpowiedzialnego za śmierć ok. 100 tysięcy Polaków na Wołyniu i Galicji Wschodniej.
Żaden międzynarodowy trybunał nigdy nie osądził odpowiedzialnych za zbrodnie ukraińskich nacjonalistów na Wołyniu. Polskie państwo nie zadało sobie nawet trudu, aby godnie pochować swoich obywateli. W Katyniu zginęło ponad 20 tysięcy żołnierzy, policjantów, nauczycieli, adwokatów, ludzi kultury, jednym słowem, elita. Co roku odbywa się Rajd Katyński, są państwowe uroczystości. A Rzeź Wołyńska? Tam ginęli zwykli, prości ludzie. Poprawność polityczna, w imię której Ukraina jest naszym strategicznym partnerem w walce z Rosją, to droga donikąd. To policzek dla rodzin ofiar, które nie doczekały się godnego upamiętnienia swoich bliskich. Swego czasu publicysta „Polityki” Adam Szostkiewicz, atakując premiera Leszka Millera, napisał: „Czy nam się to w Polsce podoba czy nie – kult UPA jest Ukrainie potrzebny jako jeden z elementów budowania posowieckiej tożsamości narodowej”. Z kolei wiceminister kultury, Jarosław Sellin w Sejmie poinformował otwarcie, że wiodącym projektem rządowym będzie ustawa dotycząca 17 września, a nie 11 lipca. Jak stwierdził, ważniejsze niż upamiętnianie ofiar Wołynia jest pomaganie Ukrainie, a Polska powinna akcentować, że do ludobójstwa doprowadzili Sowieci. Czasami lepiej milczeć i być podejrzewanym o głupotę, niż odezwać się i rozwiać wszelkie wątpliwości.