We wtorek trzech premierów z Czech, Polski i Słowenii, odwiedziło stolicę Ukrainy. To niewątpliwie był akt odwagi i solidarności. Być może także wzmocnienie woli oporu narodu ukraińskiego wobec rosyjskiej agresji. Tyle, że od polityków tego szczebla oprócz emocji i kabotyńskich gestów oczekuję także skutecznych działań. O kabotynizm nie mogę mieć wielkich pretensji, to w końcu też element polityki, ale jak już ważni politycy z trzech krajów Unii Europejskiej jadą pod bomby, to chciałbym także konkretów.
No i z konkretami przybliżającymi nas do zakończenia wojny było już jednak krucho. Ukraińcy nie dowiedzieli się niczego nowego za wyjątkiem pomysłu sił pokojowych NATO zgłoszonego przez Jarosława Kaczyńskiego, wicepremiera ds. bezpieczeństwa. Pomysłu z gatunku science fiction, z tym, że bardziej fiction niż science.
Dlaczego tak ostro oceniam gadanie wicepremiera Kaczyńskiego? Bo było obliczone na zrobienie wrażenia i to najprawdopodobniej głównie na krajowej scenie politycznej. Najlepszym dowodem na taki wniosek jest odpowiedź Kaczyńskiego, który na pytanie dziennikarza wyjaśnił, iż pomysł sił pokojowych NATO nie był dyskutowany na forum NATO, ale w innych gremiach. Pewnie w budynku przy ul. Nowogrodzkiej. Wbrew przekonaniu wicepremiera Kaczyńskiego nie znajduje się tam Centrum Kierowania Wszechświatem.
Na dzisiaj mamy trzy podstawowe elementy wsparcia Ukrainy. Po pierwsze to dostawy nowoczesnego uzbrojenia, które pokazało na ukraińskim froncie niezwykłą skuteczność. Po drugie to zaciskanie kleszczy sankcji gospodarczych, które mimo narzekań też coraz bardziej miażdżą rosyjską gospodarkę. A trzeci element to działania klasycznej dyskretnej dyplomacji. Jarosław Kaczyński zrobiłby większą przysługę dla Ukrainy gdyby przyczynił się do embarga na węgiel sprowadzany z Rosji do Polski. Bajdurzenie o wysłaniu wojsk NATO bez realizacji trzech wyżej wymienionych elementów w wyniku, których przerwano by działania zbrojne, oznacza wywołanie w ciemno III wojny światowej.
W czasach największej potęgi imperium brytyjskiego obowiązywała zasada, iż najważniejszym zadaniem brytyjskiej Royal Navy, podstawy imperium, było być w gotowości. Tak należy traktować siłę militarną NATO. Większy pożytek z groźby jej użycia niż z jej użycia. Nie wykluczam zbrojnej interwencji NATO, ale to musi być ostateczny element nacisku a nie cel, do którego dążymy za wszelką cenę. Wszystkim, którzy zaczną na mnie teraz krzyczeć, iż nie wolno się bać Putina przypominam, że jeśli wywołamy wojnę to zanim go pobijemy na nasze polskie głowy mogą spaść rosyjskie bomby. Jesteśmy wszak bardzo blisko.
Zatem gdy już rozebrałem na czynniki pierwsze znaczenie wizyty premierów i wicepremiera w Kijowie zostaje mi już tylko krótki kurs kabotyństwa. W tym zakresie, na użytek krajowej, polskiej sceny politycznej, wszystko odbyło się podręcznikowo. Gdybym oparł się wyłącznie na przekazie TVP to mógłbym odnieść wrażenie, iż 15 marca do Kijowa przybyła delegacja pod przewodnictwem wicepremiera Kaczyńskiego, w skład, której wszedł premier Morawiecki i dwaj bliżej nieznani z nazwisk premierzy Czech i Słowenii. Gdybym nie obejrzał nocnej konferencji prasowej przekazywanej na żywo z Kijowa to mógłbym być przekonany, że Czech i Słoweniec zajmowali się głównie noszeniem walizek. Jako ciekawostkę muszę natomiast odnotować te wypowiedzi Mateusza Morawieckiego i Jarosława Kaczyńskiego, w których podkreślali, iż Polska należy do strefy amerykańsko-europejskich wartości. Podejrzewam jednak, iż oczekiwanie, że w ślad za tym zostanie zlikwidowania Izba Dyscyplinarna Sądu Najwyższego, przywrócony konstytucyjny tryb wyboru Krajowej Rady Sądownictwa i dymisja ministra Ziobry to marzenia ściętej głowy.
Aby podsumować wizytę w Kijowie przytoczę opowieść z wojny secesyjnej w latach sześćdziesiątych XIX wieku w USA. Była to wojna, w której po raz pierwszy w historii wojskowości napoleońska taktyka ataku starła się z postępem techniki wojskowej. To doświadczenie zresztą zostało zlekceważone przez europejskich generałów, co pośrednio doprowadziło do tysięcy ofiar podczas I wojny światowej. Ale wróćmy do opowieści. W czasie ataku na pozycje wojsk stanów południowych, pułk piechoty armii północy zaległ pod ostrzałem. Poległ chorąży niosący sztandar pułku. Wtedy dowódca pułku wydał rozkaz, aby ktoś z jego podwładnych podniósł sztandar. Z grupy żołnierzy leżących pod ogniem przeciwnika odezwał się trzeźwy głos: „Teraz nie czas na wygłupy, teraz trzeba strzelać”. Dzisiaj strzały NATO to, powtórzę raz jeszcze, dostawy uzbrojenia, sankcje gospodarcze i dyskretna dyplomacja. Nie czas na nawoływanie przez Kaczyńskiego, aby podnieść sztandar. Nie czas na kabotyńskie gesty, które w żaden sposób nie przybliżą Ukraińców do pokoju i Unii Europejskiej.