22 listopada 2024
trybunna-logo

Koncert którego nie było

Jarek Ważny

Opowiem Wam dzisiaj, mili Państwo, o tym, jak po raz kolejny przekonałem się na własnej skórze i portfelu, w jaki sposób władza i polityka wyobracała sztukę, niczym Bronek ślepą Kaśkę. A było to tak…

Parę tygodni temu, kolega mój z grupy na P zadzwonił z propozycją i po radę. Jednocześnie. Propozycja padła od jednej z firm producenckich. Dotyczyła podjęcia się przez kolegę zebrania zespołu i zaaranżowania repertuaru na koncert z okazji 40. rocznicy stanu wojennego, która przypada w tym roku za parę dni. Rada zaś miała się tyczyć moralnej rozterki, czy propozycję w ogóle podjąć i uznać za wartą zachodu, ponieważ koncert ów miał być, w pierwotnej wersji, transmitowany 13 grudnia na antenie telewizji publicznej. A to już dziś, samo w sobie, należy dwa razy przemyśleć, bo i bez pieniędzy można się przypadkiem w TVP zeszmacić.

Koncert ów miałby być wolnym od przemówień i politycznej bieżączki; jedynie muzyka-i to, ku mojemu zaskoczeniu, ta z czasów schyłkowej komuny; nowofalowa, przepleciona współczesnością. Miała być Siekiera i „Nowa Aleksandria”, jakiś Maanam, jakaś Republika, Jamal, Grubson, Gaba Kulka, także bez obciachu, a nawet dość obiecująco. I to wszystko w prajmtajmie na antenie jedynki albo dwójki. Żadnych przemówień Kurskiego, żadnego Jaruzela puszczanego z głośników. Jedynie żywa muzyka.

Odpowiedziałem koledze, zgodnie z prawdą i przekonaniem, że jeśli tak to ma wyglądać i możemy zająć się wyłącznie muzyką bez propagandy, to należy to zrobić, zwłaszcza, że kiedy padnie pisowska reduta, to telewizja publiczna nadal pozostanie, więc warto mieć czyste sumienie, że się dołożyło doń cegiełkę która mogła zawczasu tę budowle podtrzymać, miast wyjmować z niej kolejne żerdzie, jak to robią obecnie panujący.

Impreza miała być nagrywana na żywo, w Arenie Gdynia, tej samej, w której grywam m.in. z grupą Kult. Dzień prób, później nagrywka, wcześniej próby kamerowe. Generalnie, duże przedsięwzięcie. Agencja artystyczna która za to odpowiadała, formalnie dogadywała się z gdańskim ośrodkiem telewizyjnym, który ostatecznie sprzedawać miał „produkt” na ogólnopolską antenę. Prace i rozmowy prowadzone były od pół roku. Wcześniej agencja z którą mieliśmy podjąć współpracę, zorganizowała dla telewizji kilka podobnych eventów.

Po paru dniach danych sobie do namysłu, zgodziliśmy się. Zebraliśmy muzyków, razem z agencją ustaliliśmy repertuar i zabraliśmy się do pracy. Zmówiliśmy się na jedną próbę. Poszło zaskakująco sprawnie. Rozgrzebaliśmy „Poranną Wiadomość” Republiki, „Nową Aleksandrię” i coś Maanamu. Ustaliliśmy marszrutę kolejnych spotkań i prób z wokalistami. Wszystko wydawało się iść w dobrym kierunku. Aż tu nagle, jakieś dwa tygodnie temu, kolega z grupy na P otrzymał od producenta telefon, że gdański oddział TVP zaczyna coś kręcić w sprawie koncertu. Odpowiedzi były ponoć bardzo wymijające, ale sprowadzały się do tego, że centrala TVP nie może zagwarantować anteny na 13 grudnia, a tym samym, zapłacić za wydarzenie, ponieważ zmieniły się priorytety natury politycznej. W tle bowiem, po raz pierwszy wówczas, pojawił się możliwy koncert wdzięczności dla pograniczników, strzeżących rubieży ojczyźnianych przed saraceńskim zalewem na wschodniej flance. Obok półploteczek, które przewijały się w naszych rozmowach, jak cień, krążyła postać nowego szefa IPN – właśnie z Gdańska. Spytałem na tę okoliczność moich znajomych w IPN-ie, bo mam takich, czy mają jakieś przypuszczenia, kto za tym stoi, ale zgodnie stwierdzili, że jeżeli w gdańskim IPN-ie cokolwiek się dzieje, to musi to być sprawka ich centrali. Czyli nic nowego. Tak czy inaczej, czy stoi za tym IPN, Kurski, papież czy szarańcza, koncert z okazji rocznicy stanu wojennego spada z anteny, a wraz z nim nasza praca i pieniądze, za którą nikt nam nie zapłaci. Nam jak nam, w końcu zainwestowaliśmy raptem trochę czasu i parę groszy na taksówkę. Gorzej z firmą producencką, która zaangażowała poważne środki, popodpisywała umowy, spływają do zapłaty faktury pro forma, a kasy nie widać. Oczywiście, podług tego co prywaciarze usłyszeli w telewizyjnej centrali, jeśli łakną i pragną sprawiedliwości, mogą ją sobie wydrapać w procesie cywilnym. Ten jednak trochę potrwa, a do tego czasu firma, gnębiona monitami wierzycieli, może po prostu nie przetrwać, czego przykładów mieliśmy w Polsce co nie miara.

Szkoda, że koncert nie doszedł do skutku. Nawet nie przez te parę groszy, które miałem na nim zarobić. Cieszyłem się, że dwa dni pobędę sobie na Wybrzeżu; połażę po plaży; zjem zupę rybną w barze „Przystań”; zamorsuję w Bałtyku. A to bezcenne o tej porze dnia i nocy.

5 grudnia nie mogłem obejrzeć koncertu na cześć obrońców polskich granic. Widziałem w telewizji publicznej obszerne fragmenty z relacji. Widziałem, jak In-Grid śpiewa, tuląc się do wiekowego kombatanta w mundurze. Słuchałem też, jak dziennikarze TVP.Info dumnie opowiadają o tym, co przed chwilą zboczyłem i na co poszły pieniądze, które też miałem zobaczyć. Na szczęście ktoś w TVP w porę się zorientował, co za jedni mogą je wziąć, więc nikt przed Świętami nie straci pracy, uff.

Poprzedni

Szczypiornistki biją się o mistrzostwo świata

Następny

IV Rzesza w Europie czy odpowiednik Rzeszy II i pół w Polsce?