Wszystko wskazuje na to, że w wyborach samorządowych do sejmików wojewódzkich Sojusz Lewicy Demokratycznej wystartuje w ramach koalicji „SLD – Lewica Razem”.
Koalicja „SLD – Lewica Razem” to nic nowego. Pod tym szyldem Sojusz Lewicy Demokratycznej wraz z innymi partiami i organizacjami lewicowymi, kobiecymi, związkami zawodowymi startował w wyborach samorządowych w 2014 roku. Rok temu Rada Krajowa SLD postanowiła, że w wyborach samorządowych w bieżącym roku Sojusz również wystartuje w koalicji „SLD – Lewica Razem”.
Jednakże w ostatnim czasie zanosiło się na niespodziankę. Media obiegła wiadomość o możliwym aliansie lewicy z ludowcami. Myślę, że warto sympatykom lewicy opowiedzieć trochę więcej o tej historii.
Nowa ordynacja
Zaczęło się od zmian w ordynacji, zaproponowanych przez Prawo i Sprawiedliwość. W pierwotnej wersji ustawy o zmianie Kodeksu Wyborczego zapisano możliwość zmniejszenia okręgów wyborczych – aż do trójmandatowych. W ten sposób Jarosław Kaczyński chciał się pozbyć mniejszych partii. Przy obecnym poparciu PiS-u, w większości okręgów trójmandatowych, dwa mandaty radnych dostaliby kandydaci popierani przez PiS, jeden – popierani przez PO. W niektórych okręgach, zwłaszcza na zachodzie Polski, mogło być odwrotnie.
W tak skonstruowanej ordynacji wyborczej jedyną szansą „na przeżycie” mniejszych ugrupowań było łączenie sił. Politycy Sojuszu Lewicy Demokratycznej, mającego poparcie rzędu 6-10 proc. oraz Polskiego Stronnictwa Ludowego z poparciem 4-6 proc., rozpoczęli na początku tego roku rozmowy o wspólnym starcie. Razem, z wynikiem kilkunastu procent, byli w stanie rozbić duopol PiS – PO. I wprowadzić do samorządów swoich przedstawicieli.
Koniec końców PiS zrobił krok wstecz i wykreślił z uchwalonego Kodeksu Wyborczego zapisy umożliwiające drastyczne zmniejszanie okręgów wyborczych. Jednak nie spowodowało to zaniechania rozmów PSL-u i SLD o przyszłej koalicji wyborczej.
Sondaż
Trudno było przewidzieć, jak zachowają się wyborcy lewicy i ludowców na wiadomość o wspólnym starcie obu ugrupowań. Koalicja bliskich programowo PO i Nowoczesnej jest czymś oczywistym. Koalicję SLD z partią Razem lewicowi wyborcy z pewnością powitaliby z zadowoleniem. Ale z ludowcami?
Wielu pamięta jeszcze wspólne rządy SLD i PSL z lat dziewięćdziesiątych i początku lat dwutysięcznych. Bywało różnie. Oczywistym są też olbrzymie różnice światopoglądowe obu partii. Z ostatnich miesięcy zapamiętaliśmy odrzucenie projektu obywatelskiego „Ratujmy Kobiety” – również głosami posłanek i posłów PSL.
Aby przekonać się, co sądzą wyborcy o planach koalicyjnych, kierownictwa obu partii zdecydowały się na przeprowadzenie zakrojonego na szeroką skalę badania opinii społecznej. Zapytano mieszkańców wszystkich 16 województw, w sumie ponad 16 tysięcy osób. Trudno mieć zastrzeżenia do wiarygodności badań na takiej próbie wyborców, skoro publikowane zwykle przez media sondaże dotyczą ledwie tysiąca osób. Wyniki poznaliśmy dwa tygodnie temu.
Suma głosów
Wyniki przeprowadzonego sondażu zaskoczyły nawet partyjnych optymistów. Okazało się bowiem, że potencjalni wyborcy SLD i PSL nie mają żadnych zastrzeżeń do wspólnego startu obu ugrupowań. I to w całym kraju, zarówno we wschodniej Polsce, tradycyjnym bastionie ludowców, jak i na Zachodzie, gdzie silniejszym ugrupowaniem jest Sojusz Lewicy Demokratycznej.
Absolutna większość respondentów zamierzających głosować na SLD, deklarowała również gotowość oddania głosu na koalicję SLD-PSL. Podobne zdanie mieli wyborcy ludowców. Tym samym wynik sondażu dla koalicji był w większości województw co najmniej sumą poparcia jednej i drugiej partii.
Poparcie dla koalicji SLD-PSL wyniosło od kilkunastu do dwudziestu kilku procent. W jednym lub dwóch województwach koalicja uzyskała najlepszy wynik, pokonując PiS i PO. Czyli… rewelacja. Jednak – studząc entuzjazm – trzeba sobie powtarzać: to był tylko sondaż.
Referendum
Gdy wybierano kandydatkę lewicy w wyborach prezydenckich w 2015 roku, też słyszałem głosy zachwytu. Byli tacy, którzy już widzieli ją w drugiej turze – stającej w szranki w Bronisławem Komorowskim. Wyszło, jak wyszło. Przepraszając za start Magdaleny Ogórek, zawsze musieliśmy odpowiadać na to pytanie. Dlaczego nie skonsultowano z członkami partii tej, bądź co bądź, kontrowersyjnej kandydatury. Fakt, decyzja o jej starcie zapadła w wąskim gronie kierownictwa partyjnego.
Potencjalna koalicja lewicy z ludowcami spotkała się z różnymi opiniami członków partii. Dlatego nie wolno było popełnić podobnego błędu jak w roku 2015. Zarząd SLD zarekomendował przeprowadzenie wewnątrzpartyjnego, ogólnokrajowego referendum. Pytanie skierowane do każdego członka SLD brzmiałoby: czy jesteś za wspólnym startem SLD i PSL w wyborach samorządowych. Trudno o bardziej demokratyczny sposób wypracowywania decyzji.
Dopiero pozytywny wynik referendum dałby kierownictwu partii mandat do kontynuowania rozmów z ludowcami. Również PSL musiał przekonsultować pomysł wspólnego startu w szerszym gronie swojego kierownictwa.
Samodzielnie
Istotną przeszkodą na drodze do ewentualnej koalicji był czas. Do wyborów pozostało raptem pięć miesięcy. W wielu powiatach uzgodniono już zasadniczy kształt list wyborczych. Zarówno PSL-u, jak i SLD. Stworzenie koalicji wywróciłoby dotychczasowe ustalenia do góry nogami.
Drugim problemem była wiarygodność obu partii w oczach wyborców. Przez ostatnie dwa lata Sojusz Lewicy Demokratycznej deklarował start wyborczy pod własnym szyldem. Również szef PSL-u, Władysław Kosiniak-Kamysz wielokrotnie zapewniał swoich wyborców, że ludowcy wystartują samodzielnie. Istniało niebezpieczeństwo, że nagła zmiana decyzji skończy się odpływem części wyborców.
Ostatecznie ludowcy, jak powiedział w wywiadzie dla Rzeczpospolitej jeden z przedstawicieli PSL: „po przeanalizowaniu wszystkich za i przeciw” – nie zdecydowali się na wspólny start z SLD.
Próg i D’Hondt
Można powiedzieć, że teraz to już „musztarda po obiedzie”. Jednak warto przytoczyć najważniejsze argumenty „za” i „przeciw”, jakie padały w dyskusji o potencjalnej koalicji.
Oczywistym argumentem „za” był wysoki próg wyborczy. W ordynacji zapisano 5 procent. Ale w wyborach samorządowych rzeczywisty „próg wyborczy” jest niemal dwa razy wyższy. Dopiero wynik bliski dwucyfrowemu daje realną szansę uzyskania mandatu radnego. Przy obecnym poparciu sondażowym SLD i PSL jest bardzo prawdopodobnym, że w wielu okręgach kandydaci każdego z ugrupowań znajdą się „pod kreską”. Startując razem, mieliby niemal pewny co najmniej jeden mandat.
Dodatkowo, system liczenia głosów jest inny niż w klasycznej matematyce, gdzie zawsze 2 plus 2 równa się 4. W wyborach głosy liczone są metodą D’Hondta, dającą dużym ugrupowaniom więcej głosów. W ostatecznym rachunku, koalicja SLD-PSL mogła doprowadzić do współrządzenia lewicy w istotnej części województw.
Liczono też na to, że koalicja SLD-PSL stanie się trzonem nowej siły politycznej, zwanej opozycją społeczną. Zdolnej do konkurowania zarówno z PiS jak i PO.
Lewica na wsi
Drugim ważkim argumentem „za” są sympatie elektoratu wiejskiego. Nieprawdziwym jest stereotyp, że lewica to mieszkańcy miast. A wieś to konserwatywna prawica, głosująca na PSL i PiS. Wyniki badania opinii społecznej przeprowadzone przez CBOS w ubiegłym roku pokazują inną geografię polskiej lewicy.
Na wsi mieszka 40 proc. Polaków. Aż 28 procent z nich deklaruje swoje poglądy jako lewicowe. Przeliczenie procentów na liczby daje zaskakujący wynik. W wielkich miastach liczba zwolenników lewicy nie przekracza 1 miliona. Zaś na wsi dobija do 1,5 miliona. Dla przypomnienia: w 2015 roku na Zjednoczoną Lewicę zagłosowało 1,1 miliona wyborców.
Być może obawa przed utratą części wiejskiego lewicowego elektoratu na rzecz SLD była jedną z przyczyn ostatecznego „nie” ludowców dla koalicji. A „SLD – Lewica Razem” musi pamiętać o swoich licznych sympatykach na wsi.
Tożsamość
Po kompromitacji w wyborach prezydenckich i porażce Zjednoczonej Lewicy, SLD powoli odzyskuje swoją wiarygodność, pozycję i tożsamość. Nawet niechętni tej partii dostrzegają, że jest na scenie politycznej jedyną realnie liczącą się lewicą. Zwłaszcza, że wiele sondaży lokuje Sojusz na trzecim miejscu, zaraz za Prawem i Sprawiedliwością i Platformą Obywatelską.
Najpoważniejszym argumentem na „nie” dla koalicji było ryzyko utraty lewicowej tożsamości SLD. Wybory samorządowe zdominują tematy lokalne. Ale najważniejszym dla SLD jest powrót do Sejmu w 2019 roku. Sądzę, że wielu ludziom lewicy byłoby bardzo trudno zrozumieć, dlaczego drogą powrotu lewicy do parlamentu ma być koalicja z konserwatywnym ugrupowaniem ludowców.
Dla mnie ważkim argumentem przeciwko koalicji były fundamentalne różnice w podejściu do spraw światopoglądowych. Wielokrotnie twierdziłem, że lewica musi mieć dwie nogi: socjalną i światopoglądową. O ile w sprawach socjalnych i społecznych jest wiele wspólnego w programach SLD i PSL, to koalicja oznaczałaby konieczność „amputacji” tej drugiej nogi.
Wojna na dole
Drugim ważnym argumentem przeciwko koalicji SLD-PSL było ryzyko wywołania licznych „wojen na dole”. Pięknie wygląda podpisywanie umowy koalicyjnej – w świetle kamer – przez prezesów partii. A potem zapisy umowy muszą wdrażać w życie działacze w powiatach. „Od lat jesteśmy z rządzącymi województwem politykami PSL w ostrym sporze” – tłumaczył jeden z działaczy Sojuszu. „Jak teraz, z dnia na dzień, mam puścić w niepamięć wszystkie ich błędy i wspólnie prowadzić kampanię” – dodawał. Co na to powiedzą wyborcy?
Licznych sporów dotyczących zarówno programu jak i obsady list nie dałoby się uniknąć. Trudno ocenić, czy nie zniechęciłyby one części wyborców obu partii. Również tych, którzy w niedawnym sondażu byli „za”. Nie można zapominać, że kilka tygodni przed wyborami Zjednoczona Lewica szczyciła się kilkunastoprocentowym poparciem.
Rozmowa
Rezygnacja z ogólnopolskiej koalicji nie oznacza zerwania kontaktów pomiędzy SLD i PSL. Rozmowy o współpracy trwają nadal. Niewykluczone, że zaowocują lokalnymi koalicjami . I to jest najważniejsze w polityce. Umiejętność rozmowy. Pomimo różnic.