flickr.com
Ta fraza z piosenki pamiętającej I wojnę światową przypomina mi się ostatnio kilka razy dziennie, kiedy słyszę nabrzmiałe tęsknotą za wojną głosy niektórych naszych polityków.
Dołączają do nich także bardzo młodzi dziennikarze, którym wojna kojarzy się zapewne tylko z Irakiem i Afganistanem. Ostatecznie z Wietnamem, gdzie armia USA doczekała się wprawdzie wielu bohaterów, ale mimo to dostała lekko po łapkach od skośnookich amatorów.
Opinie „Rady Sklerotyków”
Ze słabo ukrywaną nadzieją na wybuch prawdziwej wojny między Ukrainą i Rosją przemawiają więc głównie ci, którzy takiej wojny nie widzieli. Nikt przecież nie „rzuci” bomb atomowych. To – ich zdaniem – będzie wojna z użyciem sił konwencjonalnych, na lądzie i na morzu. Odpryski tej wojny mogą sięgnąć i do naszej granicy, ale przecież za nami stoi potęga NATO, mamy u siebie żołnierzy USA i możemy mieć ich więcej. Jesteśmy supernowocześnie uzbrojeni, a jeszcze jak dostarczą nam czołgi Abrams i w końcu kupimy jakieś przyzwoite helikoptery, to potencjalny atak Rosji na Ukrainę nie będzie dla nas groźny.
Jestem, oczywiście, kompletnym laikiem w kwestiach strategii politycznych i militarnych. Mam więc prawo mówić i pisać głupstwa, biorąc przykład z niektórych naszych „mężów stanu”.
W prywatnym biurze bezpieczeństwa złożonym z gości na mojej przyzbie, już kilka tygodni przed prezydenckim, sprecyzowaliśmy trzy opinie. Po pierwsze, – że Rosja militarnie nie zaatakuje |Ukrainy, po drugie – że konflikt polityczny i ekonomiczny między tymi krajami może mieś negatywny wpływ na naszą gospodarkę, ale bez[pośrednio nam nie zagraża. I po trzecie, – że wymachiwanie szabelkami potrwa jeszcze jakiś czas, ale mimo wszystko nie osiągnie poziomu z okresu kryzysu kubańskiego w 1962 roku.
Jakie były argumenty, które zadecydowały o sformułowaniu tych uspakajających wniosków?
Teza pierwsza – brak militarnego ataku Rosji na Ukrainę wynikała z faktu, że sklerotycy zasiadający na mojej przyzbie nie pamiętali, aby ktoś w nowożytnej Europie zaczynał prawdziwą wojnę i wkraczał na cudze terytorium bez powodu, lub cienia powodu. A także bez kalkulacji, że efekty takiej ryzykownej decyzji będą większe, niż poniesione koszty i straty.
Najczęściej spotykaną przyczyną była troska o status i los mniejszości narodowych na bliskim, ale jednak obcym terytorium. My ostatnio uczymy naszą młodzież, że pobożna Polska zawsze była sumieniem Europy i nigdy nie wkraczała do innego kraju pod takim bzdurnym powodem. Wstydliwie zapomina się o zajętym przez nasze wojska w październiku 1938 roku Zaolziu. Można to dzisiaj różnie nazywać, ale dołączyliśmy wtedy do aneksji części Czechosłowacji przez hitlerowskie Niemcy.
Atak na Ukrainę miałby udowodnić światu, że Rosja nie ma wprawdzie do niej bezpośredniej pretensji, ale nie zgadza się, aby Zachód tworzył z niej kolejny przyczółek pierścienia NATO, okrążającego jej terytorium. Jednak nawet taki ograniczony atak mógł grozić rozszerzaniem lokalnego konfliktu, ogromnymi stratami politycznymi i ekonomicznymi obejmującymi m.in. załamanie rosyjskiego eksportu surowców energetycznych.
Łatwiej straszyć
Byłby to więc krok pozbawiony sensu w sytuacji, kiedy można doprowadzić do pożądanego efektu bez militarnej agresji. Będzie to zapewne trwało dłużej, ale koszty będą nieporównanie mniejsze. Tym alternatywnym rozwiązaniem jest podtrzymywanie rozbudzonego już strachu, że „jak będą chcieli, to bez trudu wejdą”.
Takiej opinii sprzyjają rozliczne porównania sił militarnych Ukrainy i Rosji sugerujące, że przy umiarkowanym oporze zajęcie nawet całej Ukrainy zajęłoby armii rosyjskiej około 3-4 dni. Według Global Firepower siły militarne Rosji zajmują drugą pozycję w skali światowej, a Ukrainy – 27-mą. Budżet obronny Rosji w ubiegłym roku wynosił prawie 155 mld. dol. a Ukrainy – około 12 mld.
Rosyjskie siły powietrzne mają ponad 4,1 tys. samolotów, w tym 772 nowoczesne myśliwce, a Ukraina 350, w tym 69 myśliwców. Najważniejszych w szybkim przejmowaniu terenów czołgów Rosja ma 12,5 tys., a Ukraina 2,5 tys.
Druzgocąca i tym samym odstraszająca przewaga sił militarnych nie wyczerpuje problemu, który ukryłem w sformułowaniu „umiarkowany opór”. Nasze środki przekazu powtarzają za państwowymi środkami Ukrainy zapewnienia, że to jest już „inna Ukraina”, z patriotycznie nastawioną i gotową do walki z Rosją ludnością.
Moja „Rada Sklerotyków” nie ma tak „optymistycznego” przekonania. Ukraina zawsze była bardziej prorosyjska na wschodzie i prozachodnia na zachodzie kraju. Miała na to wpływ także historia, lokując południowy zachód obecnej Ukrainy w strukturach Cesarstwa Austro – Węgierskiego. Nasze prywatne wiewiórki donoszą, że nie wiele się zmieniło. W Charkowie 50% ludności mówi w domu po rosyjsku. W sklepach także łatwiej się porozumieć w tym języku. Ale to nie jest najważniejsze. Większe znaczenie ma fakt, że starsze pokolenie na całej Ukrainie z sentymentem wspomina ZSRR, w którym ukraiński przemysł, placówki naukowe i szkolnictwo wyższe odgrywały istotną rolę. Nie bez znaczenia dla nich było i jest to, że najdłużej po wojnie pełną władzę w ZSRR miało dwóch kolejnych I sekretarzy partii pochodzących właśnie z Ukrainy – Nikita Chruszczow i Leonid Breżniew. Przynosiło to Republice Ukraińskiej w tym czasie poważne korzyści prestiżowe i materialne. Reasumując – w przypadku agresji wojsko będzie zapewne wykonywało rozkazy, ale wątpimy w czynny opór ludności cywilnej, zwłaszcza na wschodzie kraju.
Spokój po burzy
„Rada Sklerotyków” uznała więc, że Rosja nie chce i nie zamierza wywoływać otwartej wojny z Ukrainą, bo wcale jej nie zależy na ponoszeniu jej kosztów, a potem kosztów nawet krótkiej okupacji. Nie jest też specjalnie zainteresowana korzystaniem z jej zasobów surowcowych. Na swoim ogromnym terytorium ma kopalnie węgla i rud metali, których wydobycie jest hamowane, nie tylko w związku z zadaniami w zakresie ochrony środowiska, ale po prostu z powodu mniejszego popytu.
Tworzenie atmosfery strachu przed wojną też jest kosztowne, ale mniej niż wojna. Można przypuszczać, że ruchy wojsk wokół granic Ukrainy, ataki hybrydowe, dywersje pogłębiające nienajlepszą organizację państwa, zmierzają do tego, aby władzę w Kijowie objęła bardziej przyjazna i mniej prozachodnia ekipa, która nie będzie chciała wstępować do NATO i nie będzie instalować zbyt groźnego dla Rosji nowoczesnego uzbrojenia. Co więcej – przyspieszy rozwój handlu z Rosją, opracowanie i realizowanie wspólnych projektów gospodarczych, tworzenie trwałych powiązań kooperacyjnych między przemysłowymi przedsiębiorstwami.
Wyciszenie prowojennych okrzyków i machanie szabelkami w niektórych krajach europejskich – w tym w Polsce – i w USA, nastąpi z chwilą zmiany polityczno – wojennych deklaracji ukraińskich władz i stopniowej dyslokacji wojsk rosyjskich, z rejonu jej granic. Fizycznym dowodem normalizacji `będzie zapewne uruchomienie nowego gazociągu pod wodami Bałtyku i nowa runda wizyt prezydentów – tym razem o przyjacielskim charakterze. Wszystko wróci do normy tak, jak wróciło po kryzysie kubańskim.
„Rada Sklerotyków” uważa, że my w Polsce poczujemy się niemal komfortowo. Prawdopodobnie także z nowym rządem. Obecnemu bowiem mało wyborców będzie chciało zapomnieć utraty poważnych części oszczędności, związanej z nieudolnym tłumieniem inflacji, i utraty bliskich osób, także przez nieudolną walkę z pandemią.
Nikt też już nie będzie chciał śpiewać drugiej frazy tytułowej piosenki – „Kiedy ułan z konia spadnie”. Ułani zostali już tylko w jednostkach reprezentacyjnych i zwyczajach jednostek pancernych. Charakter ułański mają też niektórzy działacze rządzącej obecnie partii. Ale to im przejdzie.
„Tylko koni żal!”.