22 listopada 2024
trybunna-logo

Jak rząd sobie radził z Covidem?

Czternastomiesięczny okres walki z pandemią pozwala – pomimo, że dość daleko jest do jej końca – na wstępne wnioski i generalne oceny, co do zjawisk i procesów, które miały wpływ na efektywność zwalczania pandemii.

Być może najbliższe miesiące przyniosą wydarzenia i przemiany, które poniższe tezy zweryfikują negatywnie, ale w moim przekonaniu, zasadnicze konstatacje pozostaną bez większych zmian. Ująłbym je następująco.

Po pierwsze – nie całe państwo walczy z pandemią. W Polsce rząd centralny wziął w swoje ręce kierowanie, organizowanie i prowadzenie walki z pandemią. Poza frontem decyzyjnym i wykonawczym w tej walce jest poważny segment władzy wykonawczej państwa jakim jest samorząd terytorialny. Rząd przejął bezpośrednie kierowanie służbą zdrowia i jej placówkami, co spowodowało, że organy władzy samorządowej poczuły się zwolnione od troski i odpowiedzialności za zaspokajanie potrzeb zdrowotnych obywateli, w tym zwłaszcza nie chorujących na Covid-19.

Mało tego, wiceminister Spraw Wewnętrznych i Administracji odpowiedzialny za ten ostatni dział administracji rządowej wyraził pogląd, że tylko rząd centralny i jego aparat terenowy jest zdolny skutecznie walczyć z pandemią, a kryzys ów obnażył nieracjonalność wszelkiej decentralizacji. Pogląd ten znalazł potwierdzenie podczas operacji szczepień profilaktycznych, kiedy początkowo odrzucano wszystkie inicjatywy samorządów na rzecz zwiększenia ilości punktów wykonujących owe szczepienia. W moim przekonaniu to błąd, bowiem poza frontem walki z pandemią znalazły się bogate zasoby kadrowe i materialne pozostające do dyspozycji samorządu terytorialnego. Ten brak zaufania do własnej, państwowej wszak administracji, widać było w decyzji o scentralizowaniu systemu informacji o przebiegu pandemii i wydanym zakazie dla powiatowych stacji sanitarno-epidemiologicznych informowania o lokalnym wymiarze pandemii.

Ten sam błąd – to po drugie – popełniono w odniesieniu do systemu zarządzania kryzysowego państwem. Nie dano szansy chociażby weryfikacji jego potencjału, struktur i procedur działania. Nic nie wiadomo o jakiejś szczególnej roli Rządowego Centrum Bezpieczeństwa i jego potencjału analityczno-operacyjnego. Szczególnie dotkliwy był fakt nie wykorzystania lekceważonego przez lata, a formalnie i faktycznie istniejącego, systemu Obrony Cywilnej. Zaprzepaszczono okazję do sprawdzenia schematów działania, zwłaszcza w wymiarze lokalnym, podmiotom, którym przypisuje się istotną rolę w systemie reagowania kryzysowego. Mogły one sprawdzić się „w prawdziwym boju”, a nie w schematycznych ćwiczeniach. Można nawet postawić tezę, że albo systemu i struktur OC praktycznie nie ma, albo też – nie wiadomo z jakich powodów – zaniechano ich użycia, mimo, iż powszechnie uważa się, że to są struktury dedykowane m.in. zwalczaniu epidemii i pandemii. Być może było to konsekwencją nie przyjęcia od początku jednolitej i jednoznacznej podstawy prawnej całej operacji walki z pandemią. Nie zastosowano żadnej z istniejących ustaw o stanach nadzwyczajnych czy o zarządzaniu kryzysowym, a przepisy dotyczące wprowadzania ograniczeń praw obywatelskich wprowadzano w ustawach epizodycznych.

Odnotować tutaj też trzeba – po trzecie – rezygnację z wykorzystania potencjału organizacji pozarządowych. Nie sięgnięto po zasoby kadrowe, materialne i organizacyjne, takich struktur jak ochotnicze straże pożarne, Polski Czerwony Krzyż, ochotnicze organizacje ratownicze, Polski Komitet Pomocy Społecznej, Caritas czy liczne organizacje pozarządowe wspomagające służbę zdrowia czy politykę socjalną państwa. Owszem zdarzały się chwalebne przypadki aktywności harcerzy czy strażaków-ochotników, ale nie ujęto ich w jakiś system. Nie stawiano im zadań, nie mobilizowano do aktywności, choćby w obszarze komunikacji społecznej, pomocy osobom przebywającym na kwarantannie, czy też wsparciu przeciążonej pracą służbie zdrowia na oddziałach niecovidowych.

Pandemia z jednej strony obnażyła słabość społeczeństwa obywatelskiego, a z drugiej nieumiejętność współdziałania państwa z trzecim sektorem. Tego typu powszechne zagrożenie owocuje na ogół pewnym wzmożeniem aktywności i zaangażowania szerokich grup społecznych i państwo powinno robić wszystko, aby umacniać tego rodzaju postawy, utrwalić je i przekształcić na czas pokryzysowy. Tę okazję zmarnowaliśmy.

Po czwarte – kwestią dyskusyjną jest hierarchia celów w kierowaniu walką z pandemią. Poza sporem jest kwestia ratowania życia i zdrowia obywateli. Dość sprawnie prowadzono operację wspomagania gospodarki, w tym zwłaszcza z sektora handlu i usług. Owszem, zdarzały się błędy lub zaniedbania, ale nie przysłaniają one efektywności wysiłku rządu i jego służb w tym zakresie. Co prawda, niektórzy analitycy zwracają uwagę, że gospodarka bardzo ucierpiała na nieprzewidywalności i zmienności decyzji rządowych w sprawach zakazów odnoszących się do działalności gospodarczej. Tak się dla przykładu stało, gdy niespodziewanie zamknięto cmentarze przed 1 listopada 2020 roku.

Natomiast najsłabszym elementem tej operacji okazała się edukacja. Polityka w tym względzie była niestabilna i niekonsekwentna. Zlekceważono negatywne konsekwencje zawieszenia nauki w placówkach szkolnych, decyzje zmieniano wielokrotnie i bez wyraźnego komunikowania ich przesłanek. W efekcie polskie szkoły zamknięte były przez 35 tygodni, a więc dłużej niż np. Francja (10 tygodni) czy Wielka Brytania – 27 tygodni. Także nauka zdalna okazała się mniej wydolna niż zakładano. Brakło sprzętu, tak w szkołach, jak i w domach, w wielu rejonach brakło dostępu do internetu, a generalnie nie starczyło umiejętności posługiwania się cyfrowymi formami komunikacji. Dotyczy to zarówno nauczycieli, jak i młodzieży.

Konsekwencje tego stanu rzeczy są znane i niejednokrotnie podnoszone oraz analizowane przez pedagogów i psychologów rozwojowych. To, co ważne, to długofalowość następstw tego stanu rzeczy. Sądzię, że mniej ważne są niedostatki edukacyjne, bowiem można sobie wyobrazić proces nadrabiania zaległości i intensywniejszej dydaktyki (choć w mniejszym stopniu, z oczywistych powodów, dotyczy to tegorocznych maturzystów). Znacznie poważniejsze są zaburzenia rozwojowe o znaczeniu wychowawczym, wynikłe z braku przebywania w środowisku rówieśniczym. Jak się wydaje, ośrodki kierownicze państwa nie mają żadnej koncepcji rozwiązania tego problemu i co gorsza nie ma żadnych przesłanek do twierdzenia, że taka koncepcja jest poszukiwana. A zaniedbania socjalizacyjne mogą przynosić widoczne skutki przez wiele jeszcze lat.

Po piąte – zabrakło liderów w walce z pandemią. Możliwe tu były dwa rozwiązania. Jedno to sytuacja, kiedy twarzą walki z pandemią stają się epidemiolodzy, uznane autorytety naukowe, z których rekomendacji politycy podejmują decyzje, uzasadniane, wyjaśniane i bronione przez te autorytety. Taką drogą poszła Szwecja, czy w początkowym okresie Stany Zjednoczone. Drugie rozwiązanie przyjmuje się wtedy, kiedy twarzą polityki epidemiologicznej są politycy, ale wszyscy wiedzą, że decyzje podejmowane są w nieustannej konsultacji z fachowcami, a i sami politycy prezentują pewien poziom profesjonalizmu. Tak było z ministrem Łukaszem Szumowskim (pierwszy etap pandemii), taki model kierowania walką z pandemią przyjęto w Wielkiej Brytanii. W Polsce kwestię te zdominowała doraźność i niekonsekwencja. W jej skutku frontmenami walki z pandemia stali się politycy wraz z chybotliwością ich prestiżu społecznego i falującym zaufaniem, często o niskiej rozpoznawalności społecznej. Zrezygnowano z ekspozycji ministra właściwego w sprawach wewnętrznych i administracji, mimo, że to on jest zwierzchnikiem aparatu zarządzającego państwem. Zrezygnowano z drugorzędnego politycznie szeregu kompetentnych urzędników, jak np. Główny Inspektor Sanitarny, Komendant Główny PSP czy szef Agencji Oceny Technologii Medycznych. Niejasna jest także rola – powołanej dopiero w drugim szczycie pandemii (koniec października 2020 r.) – Rady Medycznej przy Premierze. Zabrakło jednolitych komunikatów, eksperci zbyt często wypowiadali się krytycznie o podejmowanych przez władze decyzjach, część z nich w ogóle publicznie nie zaistniała. Tak więc, wbrew zasadom zarządzania kryzysowego, opinia publiczna nie poznała składu sztabu kryzysowego, kompetencji i zakresu odpowiedzialności jego członków. Nie wiadomo było, kto podejmował decyzje w sprawach ważnych i zupełnie drobnych, jakimi przesłankami się kierował, jakich efektów oczekuje.

Szczególnie widoczne to było przy okazji decyzji wprowadzających ograniczenia swobód poruszania się, prowadzenia działalności gospodarczej czy wolności obywatelskich. Pomimo dość niejasnych podstaw prawnych tych działań, przestrzeganie tych ograniczeń wymuszane było głównie poprzez działania represyjne, przy nadużywaniu policji i karnych narzędzi będących w kompetencjach służb sanitarno-epidemiologicznych. Brakło działań edukacyjnych i promocyjnych, „miękkiej” polityki argumentacyjnej, odwołującej się do racji naukowych i moralnych, do postaw obywatelskich. Nawet jak takie próby podejmowano, to długo nie mogliśmy się doczekać na osobisty, pozytywny przykład polityków. Zbyt wiele było przykładów niewłaściwych zachowań, nieprzestrzegania norm i zasad przez nich samych ustalonych.

To wszystko składało się na uzasadnione wrażenie chaosu w zarządzaniu kryzysem. Nie jest zamiarem autora ocena podejmowanych decyzji z punktu widzenia medycznego i zasad walki z pandemią. Bardziej mnie interesują ewidentne braki w komunikacji ze społeczeństwem, nieumiejętność wyjaśnienia decyzji skutkujących procesami zaostrzania i luzowania restrykcji, niejasne i zmienne instrukcje dla organów bezpieczeństwa i porządku publicznego. Także brak wyobraźni, którego przykładem było wpuszczenie Polaków z Wielkiej Brytanii na Święta Bożego Narodzenia i Nowego Roku bez stosownej kontroli epidemiologicznej na granicy. Przejawem tegoż chaosu był także niejasny system zbierania informacji o przebiegu i geografii pandemii oraz niewykorzystanie powstających w placówkach naukowo-badawczych systemów prognozowania jej przebiegu. W ogóle zaniedbano kwestie bezpieczeństwa systemów informatycznych, o czym świadczy „błąd” systemu rejestracji na szczepienia, który miał miejsce 1 kwietnia 2021 roku czy też o dwadzieścia dni późniejszy „wyciek” danych osobowych funkcjonariuszy formacji odpowiedzialnych za bezpieczeństwo z rejestrów prowadzonych przez Rządowe Centrum Bezpieczeństwa.

Nałożyć na to trzeba wspominaną już „epidemię” prawa epizodycznego. Jest to o tyle, groźne, że naturą i istotą ustaw epizodycznych jest faktyczne ograniczenie praw obywatelskich, zachwianie relacji pomiędzy aparatem państwa a obywatelem.

Jednakże ewidentnym błędem w zarządzaniu tym kryzysem było nałożenie się na niego zdarzeń i konfliktów o charakterze politycznym. Najpierw konflikt o termin i sposób przeprowadzenia wyborów prezydenckich wiosną 2020 roku, zajmujący całą klasę polityczną, w tym osoby odpowiedzialne za prowadzenie walki z pandemią. Potem wrześniowe przetasowywania w rządzie i w koalicji rządzącej, które angażowały kierownictwo polityczne kraju i skupiały uwagę opinii publicznej, a które – jak można sądzić – miały wpływ na stan i poziom przygotowań do drugiej fali pandemii. Wreszcie jesienny konflikt światopoglądowy, który poruszył tysiące ludzi, a został wywołany przez władzę publiczną. Spowodował ona dalsze obniżenie zaufania sporej części obywateli do kierownictwa polityczno-administracyjnego kraju, wywołał przekonanie, że pandemia nie jest najważniejszym wyzwaniem, przed którym stanęła Polska.

Poprzedni

Kłopoty prezydenta FIVB

Następny

Kaczyński na zawsze będzie moim wrogiem!

Zostaw komentarz