18 listopada 2024
trybunna-logo

Jak prezes Kaczyński ojcem postkomuny został. Chwała Wam Postkomuchy!

Jeśli myśleliście, że zejdziecie sobie z tego łez padołu w pogardzie lub medialnej ciszy, to znów się pomyliliście.

Jeśli właśnie zajęci swym umieraniem dodatkowo popadacie w depresję z powodu społecznego zapomnienia, albo poniżenia swej historycznej roli, to otrząśnijcie się z tak podłych nastrojów. A potem wygrzebcie sobie z portfelików resztki z emerytur, tych jeszcze nieobciętych, i jak najszybciej doczłapcie się do najbliższego dyskontu.
Tam w stojakach z prasą kolorową ujrzycie, bez zakładania okularów, szczególnie mocno teraz wyeksponowane kolorowe pisma papierowe. Odżałujcie tych paru złotych na „Gazetę Polską”, „Do Rzeczy”, a zwłaszcza „W Sieci”. Odżałujcie. Ech, raz się żyje. I dzięki tym paru złotym odzyskacie wiarę w siebie, zmartwychwstanie, życie wieczne nawet.
W końcówce stycznia 1990 roku podczas swego XI Zjazdu została rozwiązana Polska Zjednoczona Partia Robotnicza. Obecnie zwana „komunistyczną”, chociaż nigdy zapisu o tworzenia „komunizmu” w swych programach nie miała i nigdy taką w swej masie członkowskiej nie była.
W czasie tego zjazdu powstały dwie nowe partie polityczne. Jedna z nich SdRP, czyli Socjaldemokracja Rzeczpospolitej Polskiej uznała się za kontynuatorkę reformatorskich nurtów PZPR, przejęła też aktywa i pasywa PZPR. Została zarejestrowana w sierpniu 1990 roku i powszechnie uznana za formację „postkomunistyczną”. Jedyną wówczas, bo wszystkie inne partie licznie skupiające byłych członków PZPR gromko się od Polski Ludowej, PZPR i „komunizmu” odcinały.
Na początku 1990 roku PZPR liczyła ponad milion członków. Pod koniec 1990 władze SdRP podawały, że ich partia liczy ponad 40 tysięcy członków. Czyli w całej Polsce tylu było zadeklarowanych „postkomunistów”. Dziś warto ujawnić, że tak naprawdę do SdRP zapisało się wtedy tylko cztery tysiące ludzi niebojących przyznać się do członkostwa w PZPR. Ale wtedy ówczesny gensek SdRP Krzysztof Janik dodał w informacjach dla mediów jedno zero. Aby partia prezentowała się lepiej. Rozmnożył tych „postkomunistów” niczym Lejzorek Rojtszwaniec hodowane przez siebie, też jedynie w sprawozdaniach, króliki.
Od tamtych minęło dobre 25 lat. Wedle praw biologii obowiązujących na tym najlepszym ze światów, z biegiem dni, a zwłaszcza lat, „postkomuny” w Rzeczpospolitej polskiej powinno ubywać. Bo postkomuchy nie są istotami boskimi, są śmiertelni, i tak po ludzku umierają. I z tych czterech tysięcy po 25 latach powinno trochę ubyć.
Okazuje się, że w Polsce postkomuny nie ubywa. Przeciwnie z rok na rok „postkomuna” rośnie. Bo wedle nauk ewangelicznych Prezesa Wszystkich Prezesów wygłoszonych podczas zjazdu klubów „Gazety Polskiej” „postkomunistą” jest każdy, kto osiągnął sukces w III RP. Rzecz jasna osiągnął go tylko dlatego, że był związany z Układem, czyli siecią „wewnętrznych i zewnętrznych profitentów” posiadających olbrzymie „możliwości manipulacji”.
Bardziej zrozumiale definicję „postkomunistów” sformował wicepremier, minister kultury, profesor socjologii Piotr Gliński dla Moniki Olejnik w „ Kropce nad i”. Otóż „postkomuniści”, to „Obóz III RP”, czyli wszyscy ci, którzy nie są związani z obozem IV RP, czyli „Dobrej Zmiany”.
Zatem obecnie „postkomunistą” nie jest ktoś, kto był w PZPR i przez ostatnie 25 lat nie wstydził się tego. „Postkomuchem” może być każdy osobnik winien grzechu zaniechania walki z postkomuną w ostatnim 25 -leciu. Każdy, kto mnie nie udusił, nie otruł.
Na długich listach „Postkomuny” sporządzanych przez aktyw „Dobrej Zmiany” znajdziemy zapewne nie tylko żyjącego jeszcze członka PZPR Włodzimierza Czarzastego, ale też Grzegorza Schetynę, kiedyś anty komucha, Ryszarda Petru, a nawet inteligento-chłopa Kosiniaka-Kamysza z PSL.
„Postkomunizm”, wedle ideologów IV RP, jest dziedziczny, jak przynależność do narodu żydowskiego, albo do arystokracji. Znani i znienawidzeni przez PiS dziennikarze, zakwalifikowani jako „resortowe dzieci”, są również podłymi „postkomunistami”, bo ich przodkowie bywali w zeszłym wieku w PZPR. „Postkomunizmem” można się też zarazić, jak chorobą od uchodźców z Syrii czy Iraku.
Dlatego zachoruje na „postkomunizm” dziesiątki tysięcy uczestników marszu Komitetu Obrony Demokracji. Zachorują jak w banku, bo przecież tych „demokratów” podobno wiódł na czele pochodu sam Marek Barański. Książę „postkomuny”. Nasz Redaktor Naczelny. Skromnie odziany w czapeczkę szarą, jak strzelecki strój Marszałka Piłsudskiego. Nie zwiodła ta „czapka – niewidka” czołowych gwiazd dziennikarstwa śledczego z tygodnika „wSieci”. Marek Pyza i Marcin Wikło redaktora Barańskiego na czele KOD-u wykryli. I arcy poważnie uznałi to za dowód, że wirusy „postkomuny” zaraziły cały ten KOD, a pewnie i „Gazetę Wyborczą”, i Adama Michnika. Nie zdziwmy się, jeśli finansista Soros, postkomunista wiadomego pochodzenia, zasili miliardami brudnych, amerykańskich dolarów redagowaną przez Barańskiego „Trybunę”.
Tak czy siak, prawda to, czy nie prawda, to „postkomuna” w prawicowych głowach wiecznie żyje.
Jak Jezus czy inny Elvis.
Postkomunie Sława!

Poprzedni

Szczęście sprzyja lepszym

Następny

Włodzimierz Czarzasty (w imieniu SLD) o Brexicie