16 listopada 2024
trybunna-logo

Jak Jarek Jarkowi

Panie ministrze Jarosławie Gowinie, mam dla Pana dobrą radę: jeśli chcesz być Pan wiarygodny choć na moment i pozostać zapamiętanym nie jako oportunista i
koniunkturalista, a jako człowiek, który zbłądził ale się nawrócił jako Szaweł aka Paweł, dziś masz Pan po temu najlepszą z możliwych okazji.

Jarosław Ka dopycha kolanem wybory. Wbrew logice, prawu, zdrowemu rozsądkowi i zdrowemu Polakowi razy dwadzieścia kilka milionów, bo tyle może głosować w kraju i poza jego granicami. Najnowszy pomysł prezesa to głosowanie korespondencyjne. Ten sam sposób, który ongiś prezes i jego partia totalnie krytykowali, za anachronizm i narażenie demokracji na możliwość fałszerstw na szeroką skalę. Dziś, jak się okazuje, koperta i znaczek plus listonosz wydają się być prezesowi najlepszym z możliwych wyjść z wyborczego pata. I to nic, że nawet żelazne jądro PiS-u w badaniach opinii publicznej wypowiada się cokolwiek sceptycznie nt. wyborów w obecnym stanie światowej pandemii. Prezes wie, i nawet tego nie kryje, bo zwyczajnie się nie da, że jeśli nie załatwi Andrzejowi De prezydentury teraz, później może być tylko gorzej. Sam Andrzej De zadania mu nie ułatwia. Słyszeliście zapewne jak złotouście nam wyklarował, że skoro można pójść do sklepu, to równie dobrze można i do lokalu wyborczego. Retoryka poziom hard master. Prezes zdaje się to dostrzegać i rozumie, że jak tak dalej pójdzie, to elekcja tegoroczna możne się dlań zakończyć jak pięć lat wstecz dla Bronisława Komorowskiego. Tylko ciężarna, pijana zakonnica na pasach miała go zatrzymać, a tu, patrzcie Państwo, taka niespodzianka!

Ale ja nie o Jarosławie Ka tu chciałem, tylko o Jarosławie Gie, bo ten, jak w każdej sytuacji, gdy napięcie w obozie Zjednoczonej Prawicy narasta, a narasta często, niczym Nike, która się waha, zawiesza głos i od głosu się wstrzymuje. Tym razem poszedł o krok dalej i zapowiedział, że organizowania wyborów w pierwotnym terminie nie poprze. Deklaracja nie jest ostateczna, ale padła i wzbudziła w pisowskich szeregach zamęt. A co, jeśli to Jarosław Gie ma rację, a nie Jarosław Ka, i czy w ogóle wolno nam tak myśleć?

Tydzień temu z ogonkiem poprowadziłem swoją ostatnią audycję w jednej ze stacji radiowych, z którą współpracowałem od stycznia. Miałem nadzieję, że owocna jak dotąd współpraca będzie dłuższa, ale splot wydarzeń spowodował, że już tam nie posługuję medialnie. Mój ostatni program, zważywszy na sytuację, miał być taki sam jak pozostałe. Przez dwie godziny nawijałem ludziom makaron na uszy, rozsierdzałem ich antymainstreamowymi sądami i szydziłem otwarcie z tego, z czego media pierwszego obiegu nie ważą się nawet podśmiechiwać ukradkiem. W ostatniej godzinie zaprosiłem, jak co tydzień, na antenę gościa. I to mnie zgubiło. Dzień przed programem ojciec dyrektor stacji obywatelskiej w nazwie napisał do mnie, że gość zaproszony musi nagrać zapowiedź wzywającą do wspierania medium obywatelskiego. Gość, mój kolega po fachu, muzykant, zgodzić się nie chciał, gdyż, jak twierdzi, nie namawia nigdy do wspierania tego czy innego medium, więc nie zamierza czynić wyjątków, czemu ja się nie dziwię, bo mam podobnie. Przekazałem kierownictwu stacji ustalenia. Dostałem chwilę później odpowiedź, że mam na żywo, na antenie, zmusić pana muzykanta, aby tłumaczył się z tego, dlaczego nie chce słowem wesprzeć radia obywatelskiego, i powinienem zrobić to tak, żeby mu poszło w pięty. Nie zrobiłem tego. Poprowadziłem rozmowę jak zawsze, merytorycznie, bez napastliwości i bez chamówy, której ode mnie żądano. W nagrodę kierownictwo stacji oświadczyło, że w związku z niezastosowaniem się do polecenia nie zapłaci mi wynagrodzenia za program, a jak rzecz powtórzy się w przyszłości, zakończy ze mną współpracę. Odpowiedziałem, że w moim środowisku podobne zachowania są nie do przyjęcia i nie zamierzam uginać się pod jakimkolwiek szantażem, więc kończymy współpracę już teraz, bo nie chcę przeżywać podobnych rozterek w przyszłości. Tym sposobem od środy mam jeszcze mniej pieniędzy niż dotąd. Za to czasu więcej, o zgrozo! Choć najbardziej mi szkoda radia, bo bardzo lubiłem tę robotę.

Jarosław Gie straszy Jarosława Ka, że jak wybory się odbędą, on wyjdzie z koalicji. Jarosław Ka straszy Jarosława Gie, że jak ten nie odszczeka swoich deklaracji, to wywali jego i jego ludzi z rządu. I tu moja, młodszego kolegi, dla Jarosława Gie rada: jeśli masz Pan jaja i chcesz Pan patrzeć w lustro bez grymasu bólu, trzaśnij Pan papierami i rzuć Pan to w cholerę. Za duży smród będzie z tych, pożal się Boże, wyborów z listonoszem, żeby trzymać się stołka. Zatopi Was za ten przewał ludzka wściekłość prędzej niż myślicie. Jeśli rzeczywiście jest tak, że masz Pan jakieś zasady i wyznajesz wartości, to przyzwoicie zachować się można tylko w jeden sposób. A potem możesz Pan się napić na tę okoliczność, choć wiem, że Pan nie pijesz, ale na żądanie raz można. Kieliszeczek.

Poprzedni

Psychodyktatura

Następny

Rząd radzi: załóż firmę!

Zostaw komentarz