Bardzo lubię, kiedy mogę pisać o tym, na czym się znam. Nie zdarza się to znowu zbyt często. Po pierwsze dlatego, że zaiste, nie znam się zbyt dobrze na zbyt wielu rzeczach. Przyzwoicie, to może na kilku. Nawet kranu sam w chałupie nie zreperuję, bo się boję, że jeszcze bardziej zepsuję. Średnio znam się np. na piłce nożnej. Ale to tak, jak u nas każdy. W większości znam się na wszystkim tak sobie. A po wtóre i ostatnie, nie lubię się mądrzyć. Że wiem, kiedy nie wiem. Ale w tym wypadku akurat wiem.
Rząd, pieniędzmi Orlenu, zakupił dzienniki regionalne od Polska Presse. Formanie oczywiście rząd nie ma z tym nic wspólnego. Ot, spółka skarbu państwa chciała kupić medialną grupę z portfolio prasy regionalnej. Trafił się sprzedający. Uzgodniono cenę. Podaż spotkała się z popytem. Wolny rynek zadziałał. Przy okazji załatwiono za jednym zamachem sprawę repolonizacji mediów, zapowiadaną przez Wielkiego Stratega jeszcze przed wyborami, bo tak się szczęśliwie złożyło, że sprzedającymi byli Niemcy, więc lepiej trafić się nie dało. I cena przy okazji okazyjna, bo raptem sto milionów z ogonkiem, kiedy jeszcze parę lat temu, wyceniano wartość grupy na grubo ponad 300. Inna rzecz, że od tamtego czasu czasy się nam zmieniły. Z roku na rok spada sprzedaż prasy drukowanej. Tej regionalnej i lokalnej spada w zastraszającym tempie. Dość powiedzieć, że najlepiej sprzedający się lokalny tygodnik, ma dziś nakład rzędu niecałych 20 tysięcy, co i tak jest bardzo dobrym wynikiem. Trend ów, tj. odwrotu od papieru, jest nie do zatrzymania, niestety. Oczywiście, pogłoski o śmierci tradycyjnej prasy są na razie cokolwiek przedwczesne, ale ucieczki od cyfryzacji nie ma i być nie może. Za daleko to wszystko zaszło. Zdają sobie z tego sprawę i Niemcy z Verlagsgruppe Passau, którzy opchnęli swój deficytowy towar bez specjalnego sentymentu, bo z każdym dniem traciłby tylko na wartości, więc jak trafił się kupiec, trzeba było interes sprzedać, żeby z nim nie zostać, jak, nie przymierzając, Himilsbach z angielskim. W tym sensie umowna repolonizacja może się okazać kolejnym przykładem na to, jak polska myśl ekonomiczna góruje nad Niderlandami, które uprzednio sprzedała taniej, żeby kupić drożej. Tak czy owak, na naszym umiłowaniu ojczyzny i ojczystego języka zarobili Niemcy.
Marek Belka straszy, że nie będzie tankował na Orlenie. Stać go. Może lać na BP i to nawet tą droższą wahę. Orlen nie specjalnie też zbiednieje, kiedy 120 milionów rozejdzie mu się w budżecie rocznym. Nie specjalnie też na gazetach regionalnych zarobi, bo jako się rzekło, nawet przy inwestycjach i chodliwych tematach, sprzedaż gazet będzie się kurczyć, a rozwój serwisów internetowych z lokalną informacją jest u nas w powijakach. Zupełnie przeciwnie niż np. w Ameryce, gdzie lokalne portale informacyjne, zyskują kosztem prasy ogólnokrajowej. To jednak temat na osobny tekst, a póki co publikujemy na papierze, który…nie jest z gumy, tylko z makulatury. Po co więc kupił Orlen regionalne gazety? Oficjalnie po to, żeby była synergia z „Ruchem” i żeby rozwijać narzędzia Big Data, czyli zarządzać szczelniej danym potencjalnych klientów, ale to bujda na resorach, bo za wszystko mógł zapłacić, tak jak robił to do tej pory, wyspecjalizowanym agencjom. Kupił, bo tak kazał mu jego Pan. A kazał, ponieważ repolonizacja mediów idzie opornie. Ustawowo się nie da, bo się pokapują. Poza tym ambasadorka USA pogroziła już jakiś czas temu palcem, i nawet przy zmianie na fotelu prezydenta w Ameryce, nikt w Stanach nie zgodzi się, żeby włos z głowy spadł jego chłopcom, którzy kupili sobie u nas telewizję. Skoro nie da się na legalu, zastosowano więc znany i sprawdzony model putinowsko-orbanowski; firmy państwowe będą przejmować pojedynczo lub całymi grupami, media małe i duże, żeby te dobrze pisały i mówiły o władzy. Tylko o to w tym chodzi i nie dajcie sobie Państwo wmówić, że jest inaczej. Odbyt zawsze będzie z tyłu, choćby najtęższy umysł przekonywał Was, że jest inaczej. Inna sprawa, czy sprawdzi się pogląd, że po zakupie przez Orlen regionalnych dzienników, ucierpi radykalnie nasze dziennikarstwo i poziom wysycenia demokracją, zwłaszcza w małych, lokalnych ojczyznach i ojczyzenkach. Bo, umówmy się. Kapitał ma znaczenie i narodowość.
Nie dziwię się wcale, że dziennikarze z tytułów które przejął Orlen, nie biją na alarm, że kończy się ich niezależność, bo ktoś zakłada im kaganiec na prawdę i na o prawdzie pisanie. Żeby go nałożyć, prędzej musiałby go z nich zdjąć. A kaganiec ubierany był od lat, przez różnych, na różne sposoby. Zazwyczaj wykuty był z żywej gotówki: marek, euro, franków, złotówek. Różnie. Oczywiście, nikt pod nazwiskiem nie potwierdzi, ale to, że niezależności, zwłaszcza w dawnych wojewódzkich tytułach, a w powiatowych to już w ogóle, jest w dziennikarstwie tyle, co kot napłakał, najlepiej powie Wam burmistrz czy wójt, który ogłoszeniami magistratu decyduje o być albo nie być lokalnej redakcji. Od kiedy wszedł pod strzechy szerokopasmowy internet, a po gazety i czasopisma zaczęto sięgać coraz rzadziej, władza w interiorze pokapowała się, że żeby trzymać za ryj czwartą władzę, wystarczy odpowiednio dozować kurek z publiczną kasą. Tam, gdzie inwestor był zachodni, też specjalnie się nim nie przejmowano, zwłaszcza przy malejących w oczach nakładach, bo kto tam czyta, co napisze jeden z drugim. I tak się ten kołowrotek u nas kręci od lat. Jeszcze nie nowy i cyfrowy, ale jeszcze nie do końca spróchniały, choć mocno już wysłużony. A że posłuży jeszcze parę lat, to czemu by nie skorzystać. Przed wyborami. Zwłaszcza za takie pieniądze.