16 listopada 2024
trybunna-logo

Im wolno więcej

We Wrocławiu, w kulturze, za co prawica się nie weźmie to się w niwecz (w g….) obraca. Przed laty Teatr Polski wzniósł nie na artystyczne wyżyny. Święcił sukcesy w kraju i za granicą. Przyjemnie było patrzeć jak na głośne spektakle przyjeżdżały znane postacie z Warszawy. Zasiadały na widowni, nie grały na scenie. Władze Urzędu Marszałkowskiego zarzucały dyrektorowi zbyt swobodne dysponowanie finansami. Do tego zaściankowa prawica protestowała przeciwko spektaklom, na które waliły tłumy. Dyrektora zwolniono, a teatr popadł w marazm. Nowy dyrektor Morawski zgruzował dawny dorobek, narobił jeszcze większych długów i nie można go zwolnić. Lata miną nim teatr podniesie się z upadku, albo i nie powstanie w ogóle. Pozostanie prowincjonalną sceną. Nie ma za to protestów z kościelnymi chorągwiami pod teatrem. Jest spokój. Pusta widownia, braki w kasie, aktorzy w rozsypce. Taki to finał po prawicowych rządach w teatrze.
Z kolei Dyrektorem Opery Wrocławskiej ponad dwa lata temu został Maciej Nałęcz-Niesiołowski. Przyszedł z Białegostoku, gdzie go nie chciano. O jego nominacji zadecydował głos przedstawiciela lokalnej „Solidarności”. Nowy dyrektor w ubiegłym roku zarobił prawie 160 tys. złotych, ale dodatkowo wypłacił sobie z kasy opery prawie 440 tys. Nie miał na to zgody od pracodawcy, czyli Urzędu Marszałkowskiego. Kontrola NIK i wspomnianego Urzędu wykryły te nadużycia. Sprawą zajęło się CBA i prokuratura. Urząd Marszałkowski postanowił odwołać pazernego dyrektora i podjął takie kroki. Niestety opinia ministra Glińskiego jest inna. Twierdzi on, że dyrektor jest dobry, bo dostaje on (minister) listy popierające dyrektora. Kto pisze te listy? Nie wiadomo. O wyczynach finansowych dyrektora minister nawet się nie zająknął. Dyrektor opery jest prawicowo-pisowskiego wyznania i to wiele tłumaczy. Jemu wolno więcej. „Dziubaj se, dziubaj dyrektorze z naszej publicznej kasy…” – zdaje się sugerować minister. Solidarność, mimo oczywistej pazerności dyrektora, także bagatelizuje problem, bo ma w tym wręcz rodzinny interes. Zarząd województwa, po opinii ministra, zesztywniał i nabrał wody w usta. Nagle pytani przez dziennikarzy urzędnicy wykręcają się, że jeszcze nie poznali opinii ministra. To standardowy unik u obecnych polityków. Jak coś jest dla nich niewygodne, odpowiadają, że nie znają tematu.
Na szczęście zdanie ministra to tylko opinia. Jednak z tą opinią trzeba się liczyć, bo zdenerwowany minister może odmówić pieniędzy ze swojej kasy i będzie kłopot. Pozostaje zatem wybór. Zostawić w spokoju marnych i chciwych menadżerów czy pogonić ich, zachować twarz i przestrzegać prawa, ale zarazem popaść w niełaskę finansową u ministra. Oto jest problem marszałkowskich urzędników.

Poprzedni

Ani świnka, ani morska

Następny

Zgubiona klasowość

Zostaw komentarz