O tym, kto w Polsce boi się lewicy i dlaczego w tym samym czasie lewicowe organizacje ponoszą klęski, jak przestać bać się własnego cienia i jakie znaczenie mają wybory parlamentarne jesienią tego roku Wojciech Łobodziński (strajk.eu) rozmawia z Anną-Marią Żukowską, rzeczniczką prasową SLD.
Z kim ostatecznie Sojusz Lewicy Demokratycznej będzie szedł do wyborów europarlamentarnych? 8 stycznia przewodniczący partii mówił „Gazecie Wyborczej”, że kwestia ta wyjaśni się w ciągu najbliższych dni…
Tragedia, jaka dotknęła Polskę 13 stycznia, nie przeszła bez echa w środowiskach politycznych. Reprezentacja SLD była na pogrzebie prezydenta Adamowicza, a żałoba po tragicznie zmarłym przedłużyła procesy negocjacyjne. Ponadto statut partyjny mówi jasno – to konwencja partyjna decyduje o takich sprawach.
Czy to nie za późno? Czy najwyżej notowana lewicowa partia w Polsce nie powinna była podjąć tak kluczowych decyzji już wcześniej?
Ależ skądże! Może właśnie zbytni pośpiech tych, którzy chcieliby wszystko załatwić na podstawie krótkich rozmów i obietnic niepodpartych zaufaniem, które buduje się poprzez długi dialog, byłby błędem. Z pewnością nie możemy sobie pozwolić na określenie się za późno. Ale połowa lutego to jeszcze nie jest tragedia. Lepsza jest powolna praca i towarzysząca jej trzeźwa ocena sytuacji. To pozwoli nam wynegocjować coś, co dla reprezentowanej przez nas znacznej części lewicy polskiej, będzie korzystne na dłuższą metę.
Ale wydawało się, że wasze ruchy są dość oczywiste. Dostaliście od partii Razem jasny sygnał po wyborach samorządowych. Także wnioski z waszego wyniku wyborczego same się narzucały.
Niektóre sygnały bywają przedwczesne…
A nasze ruchy byłyby oczywiste, gdybyśmy byli jedynym podmiotem, jaki podejmuje decyzje. Tymczasem rozmowy były toczone przez wszystkich i na różnych frontach, i przez partie parlamentarne, czy te spoza parlamentu. Brało w nich też udział nowe stronnictwo Roberta Biedronia, chociaż ono akurat od początku dawało do zrozumienia, że nie zdecyduje się na start w żadnej szerszej formule, a już na pewno nie jednoznacznie deklarującej się jako lewicowa.
Ale jednak podczas konferencji w siedzibie partii Razem, 8 stycznia, przedstawiciele i przedstawicielki ruchów związkowych i lokatorskich oraz mniejszych partii, wszyscy, może poza Piotrem Ikonowiczem, dali jasno do zrozumienia, że czekają na waszą decyzję.
Żeby podjąć decyzję, musimy zwołać zarząd i konwencję. Może demokracja nie jest spektakularna i dużo kosztuje, ale tak działa u nas. Postępujemy po prostu zgodnie ze statutem.
Robert Biedroń prowadził rozmowy z partią Razem. Nie było tak, że starał się on jednak zbudować lewicową koalicję, tylko z wykluczeniem SLD?
Nie wiem tego. Natomiast jeśli to prawda, to jestem ciekawa, czy partia Razem figurowałaby na listach jako koalicjant, czy chodzi tylko i wyłącznie o start poszczególnych osób na listach. Wtedy mielibyśmy taką samą sytuację, jaką próbowano nam sprzedać w Warszawie w wyborach samorządowych. Jako żywo nie było tu mowy o żadnej nowej koalicji. Proponowano nam start z list, a my w SLD tak się nie bawimy. Nie chcę jednak komentować przebiegu rozmów Razem z Biedroniem, bo po prostu nie wiem, jak one przebiegały.
A do jakiej opcji Tobie osobiście jest najbliżej?
Powszechnie znanym faktem jest, że jestem zwolenniczką koalicji lewicowej. Mowa tu oczywiście o wyborach do Europarlamentu, w których nie ma innego progu dla koalicji, a innego dla partii. Takie rozwiązanie dyktują i względy ideologiczne, i realpolitik. W ten sposób nie oddalibyśmy swojego elektoratu. Wspólny start z KO to ryzyko utraty wiarygodności, co może skończyć się przegraną z PiS, po której zacznie się szukanie winnych. Będzie klops i frustracja…
… a według mediów liberalnych wszystkiemu zawsze winne jest SLD.
Może się okazać, że spadnie nam w korzystnych dla liberałów sondażach. “Pokażą” one, że SLD ma 2 proc. i Schetyna powie: “Włodek masz jedynkę, a reszta – do widzenia”.
I co wtedy?
Zakładam, że nie zgodzimy się na takie rozgrywki. Rozmowy się toczą. Ja wierzę w to, że są prowadzone dobrze. Ale zawsze jest ryzyko, że ktoś kogoś może oszukać. Lepiej przyjąć od razu takie założenie, by być czujniejszym na przyszłość.
Musicie jednak mieć jakieś warunki brzegowe.
Jeśli mowa o wyborach do Europarlamentu, to są to cztery punkty, naszym zdaniem esencjonalne dla naszej walki politycznej. Po pierwsze, to europejska płaca minimalna, następnie – wspólna polityka wojskowa Unii Europejskiej, wspólne siły zbrojne w założeniu maksymalnym, niezależne od NATO, przystąpienie Polski do Europejskiej Unii Bankowej, co pozwoliłoby na kontrolowanie takich patologii jakie ostatnio miały miejsce w KNF i docelowo przystąpienie do strefy euro, lecz w sposób bezpieczny, który gwarantowałby wzrost płac w Polsce. Dziś są one bardzo niskie i to właśnie, na równi z problemem łamania praw pracowniczych, uważamy za kwestię podstawową.
Jeśli to jest kwestia podstawowa, to rozwińmy – jaką Polskę chciałoby zbudować SLD? W polskiej polityce jedyna całościowa wizja, jaka funkcjonuje, to wizja PiS. A jeśli nie mamy już o czym marzyć, to w zasadzie jesteśmy martwi. Mnie osobiście skrajnie rozczarowuje mantra Czarzastego, który powtarza non stop, że “damy wam to, co PiS zabrał, a zostawimy to, co dał”. Dla mnie jest to poddanie pola walki o ideologię i dyskurs, pustosłowie. Ktoś mało życzliwy SLD dodałby nawet, że to dowód pustki ideowej i braku odwagi.
Myślę, że to, co mówi przewodniczący, to są nasze cele minimum. Trochę zabawne wydają mi się rewolucyjne koncepcje zmieniania świata z pozycji partii, sił czy środowisk, które nie mają na nic wpływu. To, co mogłoby moim zdaniem teraz zmienić polską rzeczywistość, to Unia Europejska. Bez niej nie istniejemy geopolitycznie, de facto prawnie jesteśmy od niej uzależnieni i mówię o tym w pozytywnym sensie. Nasi europarlamentarzyści są bardzo aktywni w S&D (Progressive Alliance of Socialists and Democrats). Samo wprowadzenie europejskiej płacy minimalnej, co postulujemy my i nasza frakcja europejska, byłoby dla nas wszystkich rewolucją!
Ja to wszystko rozumiem, ale chodzi mi o bardziej emocjonalny ładunek polityki, o ideologię, o coś, za czym ludzie pójdą, w co będą wierzyć i o co będą walczyć. Nawiązując do myśli Chantal Mouffe czy Carla Schmitta, PiS był w stanie stworzyć podział gwarantujący mu hegemonię, podział my-oni.
I tym samym zantagonizować całe społeczeństwo. Nie wiem, czy tego chciałaby lewica.
Ale o tym właśnie mówi koncepcja walki klas, fundament działania lewicy. Antagonizm, który jest esencją polityki, można zagospodarować progresywniej niż na poziomie krzyża, “żołnierzy wyklętych” i “spokojnej konsumpcji”. A Unią mało kto się naprawdę interesuje, chyba że wtedy, gdy PiS ją opluwa.
PiS wymyśla jakieś tezy z szuflady, że w Brukseli NAM coś narzucają, chociaż my też jesteśmy częścią UE i o niej współstanowimy. Wszyscy mniej więcej wiedzą, co ona nam daje, ale niestety mało, kto wie jak działa. Więc łatwo wymyślać jakieś tezy o jakości fake newsów i zwykłego hejtu. Przy okazji na nich też budując swoją wizję tutejszej polityki i wspólnoty.
Może warto mówić o nowej jakości, równocześnie ją tworząc? Może inspiracją mogłaby być działalność Jeremiego Corbyna czy Die Linke, filozofia polityczna Bell Hooks, Negriego, Mouffe? A z polskiego podwórka – aktywizm takich ludzi jak Piotr Szumlewicz czy rozważania Rafała Wosia albo ekipy Praktyki Teoretycznej. Jest z czego wybierać…
SLD bacznie przygląda się zagranicznym partiom, często z nimi współpracując lub ucząc się z ich doświadczeń, niestety klimat panujący teraz na polskiej lewicy na niewiele w tych kwestiach pozwala. Zdecydowanie się zgodzę, że lewica w Polsce musi przestać bać się sama siebie. Odrzucić autocenzurę, bo prawica nam ją narzuciła, a wobec samej siebie jej nie stosuje.
Właśnie.
Prawica nie ma żadnych skrupułów, hołubiąc dwuznacznych czy jawnie podłych ludzi, poczynając od Dmowskiego, po Eligiusza Niewiadomskiego. Oni w ogóle nie mają w tym wszystkim cienia zahamowań! Romansują w sposób niebezpośredni, ale jawny, z organizacjami skrajnie faszystowskimi, nacjonalistycznymi. Czym w końcu jest zatrudnienie na stanowisku wiceministra cyfryzacji Andruszkiewicza, fana Łupaszki, mordercy niewinnych ludzi. To odrażający gest.
Tymczasem my się boimy własnego cienia, a mamy więcej chlubnych postaci, niż prawica.
Czy SLD da radę stworzyć nową formułę, treść, żeby idea lewicowa żyła, przyciągała nowych zwolenników? Przestać przepraszać, na przykład za Millera…
To było piętnaście lat temu! A cała III RP ma lat 30! To jest prehistoria.
A kto zajmie się porządkowaniem teraźniejszości? Może trzeba jakiegoś manifestu, żeby dobitnie skończyć z mówieniem o Millerze, Magdalence, o kandydatce Ogórek. Mamy 2019 rok i sytuację taką, a nie inną. Nie widzisz siebie jako autorki czegoś podobnego, skoro konsekwentnie mówisz o lewicowej koalicji, zwrocie ku postępowej polityce?
Tak, obecna sytuacja zbliża nas do katastrofy geopolitycznej i klimatycznej. Ale nie uważam, żeby to był czas na pisanie manifestów. Może za kilka miesięcy? Obecne kierownictwo zakłada, że musimy wrócić do Sejmu, by pozwolić sobie na prawdziwe odbudowywanie lewicy. Jeżeli teraz do Sejmu nie wejdziemy ani my, ani Razem, to będzie katastrofa. Po drugiej z rzędu porażce sejmowej nikt już się nami nie będzie interesował. Będziemy kwiatkiem do kożucha konserwatywnej Polski, kanapą sfrustrowanych myślicieli i myślicielek. Dlatego myślę, że trzeba pogodzić idealizm z pewnym pragmatyzmem. Jeśli nie dostaniemy się do Sejmu, to będziemy mogli sobie pisać bardzo piękne, elokwentne manifesty… których nikt nie przeczyta.
Chcesz powiedzieć, że zaczniecie ofensywę ideologiczną po wejściu do Sejmu?
Tak! Tak jak mówił przewodniczący Włodzimierz Czarzasty, to musi być kompletnie nowe otwarcie dla całej lewicy. Nie może się to skupiać tylko na SLD, to musi być coś nowego. Mam wielką nadzieję, że uda się do czegoś takiego doprowadzić. W tym roku, 15 kwietnia, SLD będzie obchodziło dwudziestolecie. To jest pewien kapitał doświadczenia, ale też okazja do rachunku sumienia, podsumowania i rozpoczęcia pewnych rzeczy od nowa. Czarzasty będzie do tego dążył. Wystarczy spojrzeć, co się stało przez ostatni rok – nigdy nie byliśmy tak blisko siebie na lewicy. Dochodzi do synergii, której potrzebują polscy pracujący i pracujące, wykluczeni i wykluczone, bo wyzwania kapitalizmu, którym musimy stawić czoła, są przeogromne. I wielki projekt dla nich będzie, ale w momencie wejścia do sejmu. Teraźniejsza scena polityczna nie pozwala na to, żebyśmy stworzyli coś, co by porwało tłumy. Najważniejsze i najskuteczniejsze, co możemy osiągnąć w najbliższej przyszłości, to po prostu dostać się do Sejmu! A potem działać dalej, razem ze związkami zawodowymi, organizacjami lewicowymi, razem z ludźmi.