Ponad 1,5 miliona lat temu jakaś bardziej aktywna małpa wydłubywała z ziemi smakowite korzonki i zauważyła drzewo, na którym dojrzewało właśnie wiele pięknych owoców.
Podniosła się z kolan nie wiedząc, że robi historyczny gest wolności, na który będą się w odległej przyszłości powoływać politycy pewnego kraju w środku Europy. Z trudem pokonała opór zaokrąglonego kręgosłupa, stanęła wyprostowana i zaczęła zrywać owoce, karmiąc nimi spragnioną gromadkę swoich samic i dzieci Pozycja wyprostowana okazała się praktyczna i małpa uczyła jej swoich następców, a oni swoje dzieci, wnuki i pra, pra…., prawnuki. którzy nie wiedzieli, że po wiekach będą ich nazywali „Homo erectus”.
Człowiek rozumny
Czas biegł. Człowiek wyprostowany poza instynktownymi odczuciami głodu, strachu, popędu płciowego i zimna, zaczął dochodzić do wniosku, że może usprawniać zaspakajanie swoich potrzeb. Okryć się przed zimnem skórami innych zabitych i zjedzonych zwierząt, zrobić narzędzie ułatwiające zabijanie, wybudować szałas chroniący przed zimnem. Wymyślił siekierkę i włócznię z kamiennym ostrzem, łuk i strzały. Opanował ogień, wynalazł koło i zaczął wytapiać miedź i żelazo. Nawet nie zauważył, jak prawie 40 tysięcy lat temu stał się „Homo sapiens” – człowiekiem rozumnym.
Potem poszło już szybko. Błyskawicznie rozwijał technikę i jednocześnie swój intelekt. Zaczął definiować, co jest dobrem, a co złem, zaczął wierzyć w istoty lub istotę nadprzyrodzoną, która rządzi światem i jego życiem. Na tle tych nowych odczuć zaczął mieć określone przekonania. Coś mu się podobało, a coś innego nie. Gotów był walczyć o te przekonania bezkrwawo i krwawo. Wymyślał coraz więcej zasad życia, których wszyscy powinni przestrzegać. Przeżył okresy różnorakiej autokracji, aż w końcu doszedł do demokracji – uznając, że rządy powinni sprawować ludzie wybrani przez większość. I tu natrafił na trudną do pokonania przeszkodę. Poglądy większości z reguły nie są poglądami wszystkich. Ta większość (prawdziwa, albo urojona) chce i może rozszerzać ich zasięg różnymi metodami. Spokojnie – dyskusjami, przekonywaniem, przykładem, albo bardziej niecierpliwie i rewolucyjnie – nakazem, karą, nagrodą, chytrością, oszukiwaniem.
Już po wielu latach trwania tego okresu demokracji, w podniesionym z kolan kraju w środkowej Europie zapanowało przekonanie, że „tylko krowa nie zmienia poglądów”. Homo sapiens może i powinien zwłaszcza wtedy, gdy celem jest zbożny cel poparcia lub odrzucenia aktualnie rządzącej grupy. Ten cel staje się bardziej wyraźny wtedy, gdy homo decyduje się na przeprowadzenie kolejnych wyborów.
Zmiana upodobań
Właśnie teraz mamy taką sytuację. Dowiadujemy się o członkach określonych ugrupowań politycznych, którzy zmieniają zapatrywania, lub udają, że je zmieniają, i przechodzą do innych. Jeśli przekonują mnie, że rzeczywiście zniesmaczyli się ewolucją koncepcji swoich mentorów lub sposobów ich realizacji – pochwalam. Po co mają firmować coś, z czym się nie zgadzają. Ale mam wrażenie, że częściej przyczyna jest inna. Chodzi po prostu o zdobycie lepszego miejsca na listach wyborczych, lub w ogóle o znalezienie się na tych listach. Dożyliśmy bowiem czasów, w których zajęcia zarobkowe „polityk” i „poseł” traktowane są często jak zawód. Jak się nim przestaje być – to nie ma co robić i nie zarabia się względnie godziwych pieniędzy. Tej frustracji unikają tylko ci, którzy „w cywilu” mają opanowany tzw. wolny zawód – dobrzy lekarze, dobrzy prawnicy, dobrzy aktorzy, pisarze i kompozytorzy, oraz ci, którzy mają własny „biznes”.
Ale to dotyczy elity. Tendencje do zmiany poglądów są dla kraju bardziej niebezpieczne, kiedy obejmują masy „szarych” obywateli. Znam kilkanaście osób, które przez całe życie chwaliły się lewicowymi poglądami i wierzyły w możliwość stworzenia sprawiedliwego państwa, w którym nawet polityka jest uczciwa, rządzący i poważne media mówią prawdę, państwo nie narzuca obywatelom poglądów rządzącej ekipy, mogą żyć tak jak chcą i z kim chcą – byle nie naruszali prawa. Potem dostali po 500 złotych na dziecko i możliwość wcześniejszego przejścia na emeryturę, powiedzieli lub napisali coś pozytywnego o „władzy” i zaproponowano im wyższe stanowisko lub lepszą pracę – i nagle uznali, że wiatr w ich żagle wieje z innego kierunku. Zmienili poglądy. Demonstracyjne chodzą na zebrania organizowane przez rządzących i do kościoła, pokazując się znajomym. Publicznie chwalą władzę i szczycą się znajomościami z jej aktywistami „najwyższego szczebla”. Z zachwytem słuchają okolicznościowych przemówień, pokrzykując przemiennie i czasem bezmyślnie „Jarosław”, „Mateusz” albo „Andrzej”.
Zdarzają się – oczywiście – zmiany poglądów „w drugą stronę”. Jest ich mniej, mimo, że powodów jest więcej. Dla potrzeb kilku przyjaciół, którzy są właśnie w okresie przedwyborczej wahliwości, zrobiłem syntetyczny przegląd tych powodów. Czym mnie zraziła do siebie obecnie rządząca partia?
Dlaczego nie uwielbiam?
Na samym początku – zdobyciem poparcia zapewniającego parlamentarną większość nie tylko przez rozdawnictwo gotówki, ale także przez szkalowania poprzedników (”przez ostatnie osiem lat ….”), kłamstwa o „Polsce w ruinie”, nierealność chwytliwych propagandowo obietnic rozwojowo – inwestycyjnych w rodzaju miliona elektrycznych samochodów, budowy promów czy największego lotniska środkowej Europy.
„Na rozbiegu” – przez uporczywe i – niestety – częściowo udane próby likwidacji demokratycznego i konstytucyjnie zapewnionego trójpodziału władzy, zmierzające do jej skoncentrowania w jednym miejscu – sztabie partii i zależnej od niego administracji. Chodzi zwłaszcza o władzę sądowniczą, ale pochodną tej tendencji jest także przejęcie kontroli nad częścią mediów – a zwłaszcza nad państwowa telewizją – i doprowadzenie do ich przekształcenia w narzędzia propagandy i dziennikarskiego upadku.
Później – prowadzeniem wyjątkowo nieudolnej polityki zagranicznej i kształtowania stosunków z państwami UE, doprowadzającej do wyraźnego osłabienia pozycji na międzynarodowej arenie i dalszego pogarszania stosunków z największym wschodnim sąsiadem – z Rosją. Drażni mnie także umacnianie przyjaźni z największym (jeszcze!) mocarstwem, przez kupowanie od niego nie zawsze potrzebnych towarów, po rażąco wygórowanych cenach.
W końcu – poprawianiem najnowszej historii, uznającej za godne pamięci tylko wydarzenia i grupy ludzi związanych z prawicowymi nurtami politycznymi i kościołem i lekceważenie lub zapominanie innych – a zwłaszcza tych, którzy mieli lewicowe poglądy. Jednocześnie obsesyjnym poszukiwaniem wrogów i stwarzaniem społecznej atmosfery zagrożenia wszystkim, czego z nieznanych przyczyn nie lubi aktualna władza – poczynając od gejów i lesbijek, a kończąc na śniadolicych imigrantach. Zagrożenie dotyczy oczywiście państwa, ale też każdej dziwnie definiowanej rodziny.
Nowy człowiek tylko wyprostowany
Polakom mieszkającym w wielkich aglomeracjach wydaje się, że te denerwujące cechy i działania obecnie rządzącej ekipy są powszechnie znane i powinny powodować radykalną zmianę preferencji wyborczych. Ale tak się nie dzieje. Większość Polski karmiona jest wyłącznie lub głównie państwową telewizją. Prawie nie czyta prasy – a jeśli już, to lokalną, opanowana przez władze lub tzw. katolicką. Proboszcz z ambony albo wygłasza pochwały dla rządzącej ekipy, albo wręcz sugeruje, że powinno się na nią głosować.
Ten zasiew trafia na podatny grunt – relatywnie niski w Polsce poziom politycznej, społecznej i ekonomicznej edukacji społeczeństwa. Znaczna część obywateli w ogóle nie rozumie podłoża, znaczenia i możliwych następstw monopolizacji władzy, ograniczania niezawisłości sądownictwa i mediów a także obiektywizmu prokuratury, samodzielności samorządów lokalnych, rozwijania „służb specjalnych” ścigających nie tylko przestępców. Ci sami obywatele są za to zauroczeni masowymi imprezami poparcia, defiladami, znajdywaniem coraz to nowych „żołnierzy wyklętych”, odtwarzaniem udanych i nieudanych powstań, pokazową pobożnością i werbalnym patriotyzmem reprezentantów władz wszystkich szczebli.
Z żalem obserwuję wysoką skuteczność tych działań. Napawa mnie ona obawą, którą muszę skonsultować ze znajomym paleontologiem. Zadam mu pytanie – czy jest możliwe lokalne odwracanie biegu historii rozwoju ludzkości? Czy możemy się obudzić w sytuacji, w której znaczna część naszego otoczenia będzie się składała – jak przed wiekami – z homo wprawdzie „erectus”, bo przecież wstali z kolan, ale znowu nie „sapiens”?