3 grudnia 2024
trybunna-logo

Historia oceni

Jarek Ważny

Miałem wtedy chyba 14 albo 15 lat, a może mniej. Żadnych perspektyw na to, że zostanę kimś więcej, niż synem chłoporobotnika, a przynajmniej niewiele na to wskazywało. No i oczywiście zero kasy, no bo skąd, a potrzeby własne-spore. Wymyśliliśmy z kolegą, że żeby zarobić parę groszy, zrobimy skok na kiosk. Jak z piosenki Ramzes and Hooligans, których wtedy słuchałem.

Kiosk był kioskiem tylko z nazwy. Właściwie to był minisklepem spożywczo-przemysłowym na wsi u moich dziadków. Działał w budynku klasycznego kiosku ruchu, tylko że zamiast gazet, sprzedawał piwo, wino, cukierki, proszki do prania, żyletki i papierosy. Te właśnie produkty chcieliśmy z niego ukraść. Nie bardzo wiedzieliśmy jak spieniężyć łup, ale to nic, bo cała reszta kioskowej menażerii wydawała się nam bezużyteczna. Plan był taki, że przyjedziemy nocą do wsi rowerami. Weźmiemy latarki. Wyważymy łomem drzwi i po sprawie. Później tylko szybka zawijka do domu i gotowe. Na nasze szczęście wygadaliśmy się w porę o naszym planie innemu koledze, który gdy to usłyszał, popukał się w czoło i powiedział, że jak nas złapią, to pewnikiem wypieprzą ze szkoły i pójdziemy siedzieć do poprawczaka, co akurat nie było takie niezgodne z ówczesną praktyką karania młodocianych, nawet tych z dobrych domów. Nie przekonywały go argumenty, że robimy to w sumie w samoobronie, bo nie mamy pieniędzy, a za co kupisz papierosy, płyty i kolę? Kasa od rodziców starczała ledwie na drożdżówki na długiej przerwie. Ostatecznie, kiedy dyskusja się przeciągała i zanosiło się na impas, kolega nieprzekonany powiedział na odchodne: a róbta se, co chceta, historia was oceni. Pobledliśmy ze wspólnikiem od niedoszłego napadu. Nie sąd, nie rodzice, nie szkoła, a cała historia! To właśnie ona odwiodła nas od skoku. Do dziś nie wiem, skąd trzeci kolega znał bon mot marszałka, bo przysiągłbym, że międzywojnia na historii nauczyciel z nami wtedy nie przerabiał.

Przeczytałem niedawno wywiad z głównym epidemiologiem Szwecji. Swój długi i mądry wywód spointował on w ten sam sposób, co marszałek i nasz kumpel: historia nas oceni, czy w czasie, gdy cała Europa wprowadzała totalny lockdown, my zadziałaliśmy lepiej. Ponadto pan epidemiolog przytaczał w wywiadzie dość zasadne sądy o tym, że w pewnym momencie kraje starego kontynentu zaczęły ścigać się we wdrażaniu coraz to bardziej restrykcyjnych obostrzeń w ramach walki z covidem, w czasie gdy Szwedzi bazowali na twardych danych naukowych i starali się nie dać ponieść panice. Jedni ich za to ganili, drudzy chwalili. A oceni ich historia. I tych i tamtych.

Bardzo mi się podoba to podejście. Pamiętam, jak nie dawał mi spokoju kadr z serialu „Fargo”, na motywach scenariusza do filmu braci Cohen. W pierwszym sezonie główny bohater spoziera co rusz na plakat, na którym widnieje ławica rybek. Większość białych płynie w jedną stronę, a jedna, czerwona, w przeciwną. Całość opatrzona jest podpisem: a co, jeśli oni wszyscy się mylą? Od tamtego czasu, obrazek z rybkami wrył się w moją podświadomość, jako graficzna emanacja szukania sprzeczności w każdej oczywistości, którą podsuwa mi świat poprzez mainstreamowe media; co, jeśli oni wszyscy się mylą? Jeśli to ten jeden, obśmiany przez większość „wariat” ma rację? Co, jeśli to Łukaszenka ma rację; że koronawirus to nic innego, jak medialna pożywka, albo celowo rozdmuchana afera. A nawet jeśli nie jest tak do końca, to co, jeśli to Szwedzi i Duńczycy mają rację. Nie głupio Wam, że daliście się nabrać na takie tanie chwyty. Że zamiast używać życia, tyle ile się da, siedzieliście potulnie w domach, jak jagniątka, które gospodarz za chwilę wyprowadzi na rzeź.

Nie wiem, która strona ma racje. Bo cały ten rejwach koronawirusowy postrzegam już od dłuższego czasu, jako konflikt dwóch stron: tych, którzy mówią, że to śmiertelne zagrożenie i tych, którzy każą podchodzić doń z większym dystansem. Tych, którzy go całkowicie ignorują albo wietrzą w nim światowy spisek (czego oczywiście nie można do końca wykluczyć) odrzucam, tak jak odrzuca się skrajne oceny w skokach narciarskich. Jedni mówią, że mają naukowców i dowody, które przesądzają o ich racjach, w czasie, gdy drudzy mówią dokładnie to samo. A ja, jak chyba każdy na tym świecie, nie wiem komu wierzyć. Wiem za to na pewno, że historia pokaże, kto miał rację naprawdę, ale to już nie za mojego życia, choć na tamten świat jeszcze się nie wybieram.

Poprzedni

Nasz przyjaciel listonosz

Następny

Gospodarka 48 godzin

Zostaw komentarz