16 listopada 2024
trybunna-logo

Gównem w wentylator

Psychologowie nazwaliby to zapewne o „ramowaniem negatywnym”, ja natomiast uważam, że „rzucanie gównem w wentylator” w nadziei, że zwiększy się zasięg rozbryzgu  – to adekwatniejszy opis tego, co robi właśnie na łamach „Newsweeka” red. Renata Grochal.

 

Publicystka dosłownie imadłem ciśnie temat „afery pedofilskiej” wokół Roberta Biedronia. W tej chwili (publikacja z 27 sierpnia) znajduje się na etapie robienia z siebie ofiary („na mój tekst zareagowali histerią”, „homofobką i hieną roku nazwali”), ale – dodajmy – ofiary niezłomnej („nie dam się przekonać, że o Biedroniu da się pisać tylko na kolanach”).
Jeśli natomiast red. Grochal chce kogokolwiek przekonać o tym, że jej publikacja miała być kamyczkiem w walce z pedofilią w instytucjach publicznych, a nie desperacką próbą zdobycia lauru pierwszeństwa w przywaleniu komuś, komu do tej pory nie udało się jeszcze skutecznie przywalić, to mam złą wiadomość.
Przed autorką nie bieży baranek, a nad nią nie lata motylek. I nie chodzi tylko o metodę, łamiącą absolutnie wszelkie standardy rzetelnego dziennikarstwa śledczego (wprawdzie fakty nijak nie chcą świadczyć przeciwko naszemu bohaterowi ani potwierdzać naszej tezy, że zabił/skrzywdził albo się przyczynił, ale załatajmy publikację anonimowymi skargami na to, jaki jest antypatyczny, zadufany w sobie i strasznie śmierdzą mu skarpety).
Tekst łączący osobę Roberta Biedronia z aferą pedofilską w Słupsku jest po prostu bardzo szkodliwy społecznie, bo taka publikacja w kraju, gdzie homoseksualizm nadal nie jest uznawany za jedną z orientacji seksualnych, ale za dewiację, taką samą jak pedofilia czy zoofilia, zakrawa na zabawę w podpalanie suchej gałązki na skraju lasu.
Jeśli nadal pani redaktor nie wie, czemu została nazwana homofobką, to mam nadzieję, że powyższa metafora pomoże. Tekst łączący chociaż najcieńsza nicią skojarzenie „każdy gej to zboczeniec”; „jeden zboczeniec kryje drugiego” to woda na młyn dla konserwatywnych mediów, które nie będą już bawić się w niuanse, tylko czerwonym flamastrem napiszą „gej = pedofil” i jeszcze dwa razy podkreślą.
Michał Sutowski w Krytyce Politycznej stawia śmiałą tezę, że tekst powstał po to, aby zohydzić jesiennym wyborcom jakąkolwiek polityczną alternatywę i dzięki temu pomóc w przeforsowaniu idei zjednoczonej opozycji. Aż tak daleko bym nie szła, choć jest oczywiście faktem, że centryści od kilku tygodni coraz chętniej zasypiają, tuląc w ramionach tę fantazję. Moim zdaniem cała idea tekstu nie wychodzi poza osobiste ambicje pani redaktor, żeby zgarnąć gorący temat i dokonać „demaskacji roku”. I to właśnie jest w tym wszystkim najbardziej zasmucające, bo skutki tej dziennikarskiej bezmyślności już widać w wysypie nienawistnych nagłówków. Tak to działa, trochę gówna zawsze się przyklei.
Należy się jednak zastanowić, czy w dłuższej perspektywie więcej nie przyklei się do samego tytułu, z którym red. Grochal współpracuje, albo wręcz do całego rynku mediów pozostających poza parasolem obecnej (na wskroś homofobicznej!) władzy. Dzięki takim artykułom, skutecznie zyskają łatkę grupy niepoważnych sensatów pragnących tylko zrobić komuś koło przysłowiowego pióra. Absolutnie nie mam zamiaru tym tekstem przekonywać pani redaktor, że Robert Biedroń to złoty chłopak i należy pisać o nim wyłącznie „na kolanach”. Nie neguję prawdziwości wyznań osób, które powiedziały gazecie, że uczestniczyły w sytuacjach, w których prezydent Słupska zachowywał się jak nadęty bubek, który łatwo wpada w złość. W olbrzymim katalogu różnych swoich cech być może ma i takie.
Ale skoro rozgrywamy mecz na boisku do siatki, to nie rozgrywajmy go piłkami do tenisa. Czyjś „paskudny charakter”, despotyzm czy nieumiejętność pracy w zespole to dla dziennikarza informacje istotne na tyle, na ile potrafi wykazać związek pomiędzy tymi cechami, a negatywnymi czy krzywdzącymi ich skutkami – np. mobbingiem czy wyzyskiwaniem podwładnych. Tymczasem z pierwszej publikacji „Newsweeka” nie wynika, aby Biedroń miał cokolwiek zaniedbać akurat w sprawie Pawła K. Nie wystarczy deklaratywnie zasłonić się dobrem społecznym, aby z paszkwilu wyszło coś więcej niż paszkwil. Wie o tym doskonale autor prowokacji z „dziadkiem z Wehrmachtu”. Sprawa ta zaskarbiła swego czasu Tuskowi naprawdę szerokie rzesze zwolenników.

Poprzedni

„Młody”

Następny

35 procent

Zostaw komentarz