16 listopada 2024
trybunna-logo

Glosa po Dniu Zwycięstwa

Jak można się było spodziewać, wyjątkowa w głoszeniu prawdy „Gazeta Wyborcza”, w sobie znany sposób, „uczciła” Dzień Zwycięstwa. Podobnie zresztą wszyscy inni.

Wykreślenie przez postsolidarnościowe rządy Dnia Zwycięstwa z kalendarza ważnych polskich świąt przekroczyło już dużo wcześniej, i to tysiąckrotnie, aktualne zamysły degradacyjne. Było wynikiem tzw. polityki historycznej, pielęgnowania nienawiści do Rosji i negacji Polski Ludowej, a stało się unicestwianiem, w pamięci zbiorowej narodu polskiego, naszego wielkiego i krwawego wysiłku zbrojnego w czasie II wojny światowej. I nie tylko żołnierzy Wojska Polskiego, którzy zdobywali Berlin, ale także wszystkich pozostałych Polaków, którzy mierzyli się w tej wojnie.
Był 8 maj tamtego pamiętnego roku dniem wielkiej Victorii również dla żołnierzy II Korpusu gen. Andersa wcześniej walczących pod Monte Casino i dywizji pancernej gen. Maczka wyzwalającej Belgię i Holandię, lotników dywizjonów myśliwskich i bombowych z Wielkiej Brytanii, marynarzy z okrętów i statków transportowych, partyzantów różnych ugrupowań w kraju, w tym członków Armii Krajowej i byłych powstańców warszawskich. Stał się także smutną okazją do przywołania wielu tych, którzy na drodze do zwycięstwa zginęli. Wszystkim poległym, już zmarłym i jeszcze żyjącym, bohaterom tamtych czasów, dezawuując i degradując ich wielki czyn zwieńczony tym dniem, władze III Rzeczypospolitej Polskiej napluły prosto w twarz.

Takich rozważań,

jak w „Tygodniku Powszechnym” z 16 maja 2010, o roku 1945 w Polsce, próżno dziś szukać w naszych mediach. „W wypowiedziach popierających „apel 9 maja” Andrzej Wajda i abp Józef Życiński proponują powrót do interpretacji sprzed 1989 r. Wajda mówi: Pójdę na cmentarz i zapalę świeczkę, bo radzieccy żołnierze walczyli w słusznej, również naszej sprawie. Abp Życiński twierdzi, że oni przynieśli nam wolność”. Natomiast ówczesny redaktor naczelny „TP” ks. Boniecki pisał: „W moich wspomnieniach koniec wojny nastąpił wtedy, kiedy weszli do nas Rosjanie, dużo wcześniej niż 8 maja.(….) Za nami był koszmar dni i nocy zwierzęcego strachu.(…) I wreszcie niezapomniany moment. Krasnoarmiejec w drzwiach piwnicy z donośnym pytaniem «Giermańców zdies niet?» i odpowiedź, że «niet», a on obwieszcza, że Niemców już nie ma, że pobici, że uciekli, że teraz ich będą gonić do Berlina. Tak, to był koniec koszmaru… Tak, Polska Ludowa kochającą matką dla nas na pewno nie była. A jednak i dziś tamten dzień wspominam jako dzień radosny.”
Próba przywrócenia godnego czczenia tamtego wyjątkowego dnia nie powiodła się dzięki wspólnym wysiłkom rządzących polityków, sprzedajnych politycznie historyków oraz aktywnie towarzyszącym im publicystom oraz dziennikarzom.

Taka sobie prawda

Nieoceniony, dla prania mózgów, rusofob „GW” Wacław Radziwinowicz, w tekście „Zbrojny plac Czerwony”: napisał: „Odbyła się coroczna defilada zwycięstwa w Rosji, podczas której eksperci wojskowi komentowali słabnący potencjał bojowy rosyjskiej armii.” Natomiast na portalu Defence24 10 maja Maksymilian Dura tak rozpoczął obszerną relację : „Rosyjskie siły zbrojne jak co roku zorganizowały na Placu Czerwonym w Moskwie paradę pododdziałów i sprzętu wojskowego w 73. już rocznicę zwycięstwa nad III Rzeszą. Tegoroczne uroczystości wykorzystano by udowodnić, że deklaracje Prezydenta Putina o posiadaniu przez Rosję najnowocześniejszej armii na świecie nie są gołosłowne.”
W tej relacji szczegółowe omówienie prezentowanej broni potwierdza rosnący potencjał rosyjskich sił zbrojnych. Na końcu defilady lotnictwa nastąpił przelot dwóch ciężkich samolotów myśliwskich MiG-31 z podwieszonymi hipersonicznymi rakietami „Kindżał”, przekraczającymi dziesięciokrotnie prędkość dźwięku i wykonującymi w czasie lotu dodatkowe manewry. Dzięki temu mają one możliwość przenikania przez wszystkie, istniejące systemy obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej atakując cele znajdujące się w odległości ponad 2000 km za pomocą bojowych głowic: konwencjonalnych i jądrowych. Dodać należy, że w swoim czasie gen. Skrzypczak wspominał: „Na dzisiaj Ameryka nie dysponuje systemem obrony, który byłby skuteczny w zwalczaniu broni hipersonicznej, którą testują Rosjanie”. No i taka jest ta prawda „GW” i jej ,niby od Rosji, eksperta.

Rozdwojenia jaźni

można także doznać czytając dodatek historyczny tego tytułu. Z zainteresowaniem, ale również z należnym autorowi szacunkiem za głoszenie tak niepopularnych opinii w dzisiejszej Polsce, czytamy tekst Tomasza Nałęcza pt. „Niepodległość bez Daszyńskiego, czyli PiS wymazuje lewicę z historii”. Prof. Nałęcz nie będąc członkiem Społecznego Komitetu Lewicy 100-cia Odzyskania Niepodległości, który swoje prace rozpoczął w dniu publikacji tego tekstu, niewątpliwie tą wypowiedzią wpisał się w narrację wspomnianego gremium. Równie godny uwagi, acz z innych powodów, jest szkic Macieja Janowskiego o tzw. polskim punkcie widzenia minionych historycznych wydarzeń. W konkluzji autor pisze: „Wielka przyjemność pracy historycznej polega na tym, że staram się zrozumieć motywacje i sposób myślenia najróżniejszych ludzi, często zasadniczo odmiennych ode mnie. Badam ich hierarchie wartości inne od mojej, ich poglądy i dążenia, które mogę uważać za mylne lub głupie…, ale wiem również, że ludzie z przeszłości błądzący w swych poglądach; często byli o wiele mądrzejsi ode mnie. Jeśli więc oni się mylili, o ile bardziej ja mogę się mylić! Staram się nie spieszyć z sądami, uwzględniać najróżniejsze punkty widzenia, nie tylko polski; wychodzenie poza ten ostatni wydaje mi się jednym z podstawowych obowiązków każdego historyka.” Tych wymogów żadną miarą nie spełnia zamieszczony na tej samej stronie tekst Anny Machcewicz – historyka z Polskiej Akademii Nauk.

Nie tyle kłopot z pomnikami

żołnierzy radzieckich odnajdujemy w tym artykule, ile poważne felery z logicznym myśleniem, oraz brak empatii poznawczej u autorki. Zaczyna się ten material, opublikowany w przededniu 8 maja, od opisu oblania czerwoną farbą pomnika żołnierzy Armii Czerwonej na warszawskiej Pradze i propozycji zastąpienia monumentu „wystarczającą tablicą”, informującą o niejednoznacznej roli jednocześnie wyzwolicieli i prześladowców. Uzasadnieniem tego odkrywczego pomysłu jest wypominanie paktu Ribbentrop-Mołotow , zsyłki na Sybir, brak pomocy warszawskiemu powstaniu itp. Pani, podobno historyk, nie rozróżnia decyzji politycznych od losów zwykłych żołnierzy, którzy z przypominanymi wydarzeniami nie mieli nic wspólnego, często zresztą stając się ofiarami decyzji swoich przełożonych. Nadto, idąc śladem takiego rozumowania, wszystkie pomniki należałoby zastąpić wspomnianymi wypisami, zawierającymi, bo tak na ogół bywało, dobre i złe uczynki osób upamiętnianych.
Dalej pisze autorka: „Kłopoty z pomnikami wzniesionymi dla uczczenia zwycięskiej Armii Czerwonej to nie tylko polska specjalność. W berlińskim Treptower Parku…w 1949 r. wzniesiono eklektyczny pomnik ku czci żołnierzy Armii Czerwonej poległych w czasie II wojny światowej, największy z istniejących poza ZSRR. Choć Związek Radziecki dawno się rozpadł, pomnik istnieje nadal”. Przyznając, że jest tam pochowanych również 5 tysięcy radzieckich żołnierzy, tłumaczy istnienie tego kompleksu memorialnego zobowiązaniami gospodarzy w okresie jednoczenia Niemiec. Wg. p. Machcewicz nie powinny one dalej obowiązywać, gdyż: „Można powiedzieć, że Niemcy rozpętali wojnę i ją przegrali. Ale ta historia ma przecież swoją drugą stronę – gwałty na kobietach, rabunki, obozy dla cywilów, wreszcie podział kraju i poddanie jego części sowieckiej dominacji.” Zadziwia, wręcz szokuje, próba stawiania na jednej szali agresji faszystowskich Niemiec z ich wszechogarniającą morderczą ideologią i ekspansją, z mającymi rzeczywiście miejsce wydarzeniami, jednak żadną miarą nieporównywalnymi. Tak, dla rozszerzenia wiedzy autorki dodam, że i amerykańscy żołnierze gwałcili Niemki, organizowali różne obozy, a i nie gardzili rabunkiem.

Kłopotów z pomnikami,

Poza Niemcami, nie odczuwają także mieszkańcy Wiednia, gdzie w centrum, na Schwarzenbergplatz stoi potężny Pomnik Bohaterów Armii Czerwonej oraz Izraela, w którym niedawno odsłonięto pomnik wdzięczności Armii Czerwonej. Kłopoty nie tyle z pomnikami radzieckich żołnierzy, a ze zdrowym i odpowiedzialnym myśleniem ma postsolidarnościowa formacja polityczna, której basuje, pono historyk, a w gruncie rzeczy zażarta propagandzistka.
Najlepszym podsumowaniem tej glosy o nieobchodzonym w Polsce Dniu Zwycięstwa będą ostatnio wypowiedziane przez Marcina Króla słowa: „Zło powszechne wylazło wszędzie, psuje ustrój państwa, instytucje, relacje międzyludzkie, język”.

Poprzedni

Wysiadamy z pociągów

Następny

Inny świat jest możliwy

Zostaw komentarz