18 listopada 2024
trybunna-logo

Gen. Kiszczak wiecznie żywy

– To jest zmiana, która wzmocni pozycję dzielnicowego – zapowiedział w poniedziałek Mariusz Błaszczak, szef MSWiA. Ministerstwo zaprezentowało trzeci etap przybliżania władzy obywatelom, zgodnie z którym dzielnicowi będą im poświęcać więcej czasu.

Resort spraw wewnętrznych chce, aby obywatele czuli się bezpieczniej w okolicy, w której mieszkają. Ma w tym pomóc program „Dzielnicowy bliżej nas”. W myśl tych postanowień praca dzielnicowych będzie mniej biurowa, a bardziej obywatelska. – Chcemy, aby dzielnicowy mógł w pełni poświęcić się swojej roli – zapewnił minister Błaszczak. Dlatego dzielnicowi będą częściej przebywać na patrolach, a nie spędzać czas za biurkiem.
– Dzielnicowy musi być osobą dobrze postrzeganą. Musi być znany mieszkańcom – mówił Jarosław Zieliński, sekretarz stanu w MSWiA.
Obecnie w Polsce pracuje osiem tys. dzielnicowych. Ministerstwo zapowiedziało, że ta liczba zostanie zwiększona. Ma to zaowocować poprawą bezpieczeństwa w polskich miastach.
W ubiegłym tygodniu MSWiA zapowiedziało stworzenie mapy zagrożeń. Mieszkańcy będą mogli – łącząc się ze specjalną stroną internetową – zaznaczyć niebezpieczne miejsca w ich okolicy. Będzie to możliwie dzięki specjalnie przygotowanej na tę okazję mapie. Osoba, która dostrzeże jakieś niepokojące zdarzenia, będzie miała możliwość oznaczenia ich. A w dalszej kolejności zajmie się tym policja albo straż miejska.
Może młodzież, czytając coś takiego kiwa z uznaniem głową. Starsi nie, bo śmiech ich powala, gdy widzą, jak pan minister Błaszczak szczery antykomunista, ze swymi równie szczerymi antykomunistami – policjantami wchodzą w buty po gen. Czesławie Kiszczaku. On to bowiem był prekursorem wszelkich działań mających zbliżyć policję – pardon: milicję – do społeczeństwa. Dzielnicowy wychodzili zza biurek, bratali się ze społeczeństwem, toczka w toczkę, tak jak dziś mają się bratać. Szczytem zbliżania społeczeństwa z milicją było przeznaczenie policyjnych numerów telefonicznych na prywatny użytek, np. w Krakowie. Nigdy jednak nigdzie nie powiedziano, że te numery, choć już teoretycznie prywatne, aby na pewno zostały „odpięte” od milicyjnych uszu. Za naszej młodości, gdy dzielnicowy chciał się zbliżyć do społeczeństwa, to miał kilka adresów, gdzie zawsze był chętnie witany. Ale czasy się zmieniły – teraz nie potrzeba już tak wielu klasycznych kapusiów, wystarczy grono współpracowników, którzy od czasu do czasu klikną w podsuniętą im mapę. Czysto, nie pada na głowę, nikt nie zobaczy. Inne czasy, po prostu.

Poprzedni

Prawdziwe oblicze KOD-u, czyli j**** biedę

Następny

Mają, co chcieli