…to brak mądrych wypowiedzi, głębszych refleksji i sensownych pomysłów, co w końcu utrwala przebudzone upiory.
Miniona rocznica czerwcowych wyborów z 1989 roku przeszła właściwie niezauważona być może dlatego, że to nie okrągła data, co tylko pozornie wyjaśnia ciszę wokół niej panującą. Rządzący, postsolidarnościowy PiS rocznicę zdezawuował, a tamten czas uznał za symbol zdrady i zmowy elit. Cicho było w opozycyjnej postsolidarnościowej Platformie Obywatelskiej, być może z racji okazywanej przez nią od dawna niemocy. Lewica natomiast przypomniała, że od wspaniałych obietnic do codzienności wiodła, i wiedzie nadal, daleka droga, pełna straconych szans, nieobliczalnych pomysłów i decyzji, licznych ofiar, co zdaniem Piotra Szmulewicza oznacza, że 4 czerwca to święto dla wybranych. Przypieczętowuje tę ocenę Jacek Żakowski twierdząc, że przez ostatnie 30 lat „równym krokiem zmierzaliśmy do samobójstwa”, bo nie nauczyliśmy społeczeństwa demokracji.
Stanowczy odpór
wszystkim tym opiniom dała w redakcyjnym komentarzu „Gazety Wyborczej” (6.06.2018) Dominika Wielowiejska uważając, że 4 czerwca powinien być polskim świętem narodowym. Autorka pisze: „Przy ocenie III RP nie chodzi mi o lukrowanie rzeczywistości, ale o zachowanie odpowiednich proporcji. Bo jeśli będziemy nieustannie narzekać, że po 4 czerwca nie wszystko było idealne – co jest prawdą – to tym bardziej powinniśmy wykreślić z kalendarza 11 listopada 1918 r. i anulować obchody 100-lecia niepodległości. Przecież II RP była państwem opresyjnym wobec wielu grup społecznych czy narodowych. Nie wspomnę o niesamowitej biedzie sporej części jej obywateli.”
Pani Wielowiejskiej po prostu pomyliły się obchody z oceną, albo też zaakceptowała, zapewne nieświadomie, ich PiS-owską wersję. Rocznica odzyskania przez Polskę niepodległości, uznawana przez gros obywateli bez względu na ich polityczne wybory, nie może się żadną miarą, jak chce Wielowiejska, wiązać się z jakąkolwiek oceną tego, co po 11 listopada nastąpiło, czyli II Rzeczpospolitą. To są dwa odmienne polityczne fakty i byty, związane tylko ciągiem wydarzeń, a niczym innym.
Tamto, sprzed 100 lat, historyczne zdarzenie było wielkim sukcesem odmiennych, a często wrogich sobie, ruchów, ugrupowań, stronnictw i partii politycznych, które w imię dobra wyższego – niepodległej Polski – potrafiły wspólnie osiągnąć tryumf. Natomiast II Rzeczpospolitą, poza okresem uchwalenia Konstytucji marcowej, a szczególnie po zamachu majowym, trudno by nazwać matką dla wszystkich Polaków. Identycznie rzecz ma się z przywołanym 4 czerwca i III RP, która nader często występowała, i nadal to czyni, w roli macochy.
Kolejny wywód
autorki to ponowna pomyłka, tym razem dotycząca pojęcia czasu : „Natomiast z lewej strony słyszę, że nie ma czego świętować, bo wielu ludzi nie ma poczucia, by w Polsce żyło im się dobrze. Tak jakby rząd Tadeusza Mazowieckiego odziedziczył państwo kwitnące, a nie zbankrutowane, ze skorumpowanymi i słabymi instytucjami.”
Warto wiec przypomnieć, że znaną zasadą tłumaczenia niepowodzeń przez rządzących jest zwalanie winy na poprzedników. Minęło jednak zbyt wiele czasu by dzisiejszy stan opinii o Polsce tłumaczyć daleką przeszłością, tym bardziej, że nie tylko idzie tu o poziom materialnego życia. Jeżeli bierze się odpowiedzialność za państwo, a Solidarność rwała się do tego wyjątkowo, to także ze wszystkimi konsekwencjami, po prawie 30 latach sprawowania władzy. Nadto wiedzieć trzeba, że zadłużenie PRL było niższe niż dzisiejszej RP, ówczesna korupcja (nota bene, czy ktoś widział bogatego komunistę, na wzór dzisiejszych np. niektórych polityków?) w stosunku do aktualnej na wyżynach władzy to hetka-pętelka, a z instytucjami też bardzo różnie dziś bywa.
Samobójstwo,
o którym pisze Żakowski wynika tylko w pewnej mierze z braku edukacji demokracji. Uczyć jej niewątpliwie należy, z uwagi na fakt, że pod tym pojęciem kryje się nie tylko system rządów i forma sprawowania władzy, ale równie ważny, a raczej ważniejszy, zespół wartości demokratycznych, obejmujących całokształt warunków, zachowań i praw przynależnych obywatelowi i od niego oczekiwanych. W postsolidarnościowej praktyce sprowadzały się one jedynie do samego systemu władzy i apologii wolności, rozumianej głównie jako niepodległość i suwerenność. Pozostałe desygnaty pojęcia wartości demokratyczne w III RP były przez postsolidarnościowe rządy i partie, a także towarzyszące im kręgi opiniotwórcze, w ograniczonej-niewielkiej skali przestrzegane. Stąd brak nie tylko skutku nauk, o których pisze Żakowski, ale od lat zła, lekceważąca elementarne ludzkie potrzeby i podstawowe wartości, działalność państwowej władzy prowadzi nas wszystkich do samobójstwa. Natomiast Wielowiejska uważa, że : „Musimy stawiać słupy milowe, które będą dla społeczeństwa drogowskazami. Warto poszukać choćby jednej daty, która nas łączy, i włożyć więcej wysiłku w to, aby to święto wypromować.” Powyższe remedium to leczenie ciężkiej choroby opowiadaniem świątecznych bajek.
Wspomniany komentarz
potwierdza także pośrednio, że miłość redakcji „GW” do II i III RP jest w stanie wszystko wybaczyć, w odróżnieniu do PRL, któremu i daty 22 lipca, i wielkich dokonań – mimo niewątpliwych błędów i krzywd – które przyniósł, nigdy nie odpuści. I z takim stosunkiem do milionów ludzi, którzy dobrze pamiętają okres Polski Ludowej, bądź zachowują umiar i odpowiedzialność w ocenie minionych czasów, chce p. Wielowiejska wspólnie celebrować wymyślone, polskie święto ogólnonarodowe.
Zbliżony ogląd rzeczywistości
prezentuje Adam Szlapka („GW” – „Konstytuanta 2019” – 4.06.2018), który nawołując do wspólnego pójścia opozycji w najbliższych wyborach parlamentarnych, uzdrowienie i zabezpieczenie na przyszłość Polski przez podobnymi jak PiS, widzi w realizacji czterech elementów: przywrócenie niezależnego wymiaru sprawiedliwości, dodatkowe zabezpieczenia w konstytucji, silniejsze zakorzenienie w Europie i otwartość systemu parlamentarnego. W konkluzji czytamy: „Po latach od 4 czerwca 1989 r. potrzebujemy nowej umowy społecznej, która stanie się podstawą konstytuanty po PiS. Warto rozpocząć tę dyskusję i w jej czasie pamiętać nie tylko o wolności, ale również o solidarności – fundamentalnej wartości, której naruszanie przypomniało 40 dni protestu osób z niepełnosprawnościami. Po porozumieniu o praworządności i demokracji nową umowę społeczną można rozszerzać o kolejne elementy.”
Autor, uwiedziony PiS-owskim i aktualnego prezydenta pomysłem o nowej Konstytucji, nie tylko obecnie obowiązującej nie dezawuuje, ale nadto wyobraża sobie, że poprzez przepisy w nowej ustawie zasadniczej można w pełni kreować pożądaną rzeczywistość. Jeżeli by tak było, to obecna dewastacja wymiaru sprawiedliwości nie miałaby miejsca, rozdział kościoła od państwa byłby przestrzegany, a zapisana w Konstytucji z 1952 roku wolność słowa obowiązywałaby wtedy.
Praktyka polityczna dowiodła,
że nie tylko konstytucyjne przepisy mogą być pomijane, łamane, albo falandyzowane (przypomnę, że to określenie pochodzi od interpretacji przepisów Konstytucji dokonywanych przez Lech Falandysza – doradcy ówczesnego prezydenta Lecha Wałęsy), czyli naginane do aktualnych potrzeb rządzących. Zapewne działo się to także z głębokiego przekonania do określonych ideologicznych racji, chęci szybkich zmian bądź najzwyklejszego braku głębszej refleksji.
Po latach Marcin Król mówi, że byliśmy głupi i dodaje : „Zło powszechne wylazło wszędzie, psuje ustrój państwa, instytucje, relacje międzyludzkie, język…Rewolucja przeprowadzona przez liberałów w 1989 roku była zafascynowana wolnością. Wolność stanowiła najważniejszą wartość, na ołtarzu której złożyliśmy wszystkie inne” („Newsweek” nr. 20/2018).
Andrzej Zoll w swoim czasie oświadczył: „Trybunał rozpatrywał instrukcję wprowadzającą religię do szkół. Była duża różnica zdań(….) Orzekliśmy, że instrukcja jest zgodna z Konstytucją. Ale dziś uważam, że głosowałem źle i źle orzekaliśmy. Do szkół powinno być wprowadzone religioznawstwo, nauka o różnych religiach i ich znaczeniu dla kultury. Katecheza powinna odbywać się w kościołach.” Wówczas Trybunał rozpatrywał skargę SLD na niekonstytucyjność instrukcji ministra oświaty wprowadzającej religię do szkół, co oznacza, że i prof. Samsonowicz powinien przyznać się do błędu. I jeszcze kolejni przewodniczący i członkowie Trybunału orzekający na temat tzw. dezubekizacji. I nie tylko.
W sprawie podpisanego w swoim czasie konkordatu wyraża gorycz i żal Stefan Frankiewicz (m. in. ambasador RP przy Stolicy Apostolskiej), a dla byłego prezydenta Bronisława Komorowskiego – patrona żołnierzy wyklętych – nie są dziś oni ani wyklęci, ani niezłomni („GW”, 24.02.2018). I dodaje, że: „Koniec końców historia przyznała racje tym, którzy nie czekali na III wojnę światową, ale poszli na studia, do pracy, odbudowywać kraj.”
Zadziwia w tym kontekście
résumé Adama Szlapki, w którym nie bacząc na dotychczasowe polskie doświadczenia, jako ewentualny dodatkowy element projektowanej umowy społecznej, widzi – ale tylko być może – jeszcze jedną, ale podstawową i powszechnie oczekiwaną zasadę, jaką jest sprawiedliwość społeczna.
Bez niej bowiem tuczą się obecne upiory, i powstaną nowe.