Wszyscy pamiętamy setki telewizyjnych reklam zachwalających OFE. Oferujących przyszłym emerytom błogie życie w egzotycznych krajach pod palmami. Dzisiejsi emeryci, jak mają w domu palmę w doniczce, mogą sobie pod nią usiąść. Na więcej ich raczej nie stać.
Raz daliśmy się nabrać. Wielu Polaków uwierzyło, że wprowadzenie systemu emerytur kapitałowych poprawi byt przyszłych emerytów i przy okazji poprawi sytuację budżetu. Stało się zupełnie odwrotnie. Budżet państwa, pozbawiony istotnej części składek emerytalnych przelewanych na konta Otwartych Funduszy Emerytalnych, rokrocznie nie dopinał się. Rosły potrzeby pożyczkowe państwa, tak więc pieniądze przelane do OFE za chwilę wracały z powrotem, jako zapłata za obligacje skarbowe emitowane przez zadłużające się państwo, a kupowane przez OFE. Nie wzrosły też emerytury. Dzisiaj, gdy nowi emeryci mają wyliczane emerytury po nowemu, widać wyraźnie, że są one niższe niż wcześniej. Kto stracił? Straciliśmy wszyscy, bo niemała część z prawie bilionowego zadłużenia Polski to skutek OFE. Tracą emeryci, otrzymując niższe emerytury niż ich koleżanki i koledzy, którzy „załapali się” na stary system. Kto zyskał? Instytucje finansowe zwane Otwartymi Funduszami Emerytalnymi. W latach 1999-2012 do ich kieszeni wpłynęło ponad 17 miliardów złotych. Nie ukradli ich, to prawica dała im do rąk prawdziwą maszynkę do zarabiania pieniędzy, zwaną OFE. Dość powiedzieć, że średnia miesięczna pensja członka zarządu OFE to 53 000 złotych.
Sojusz Lewicy Demokratycznej w 1999 roku głosował w Sejmie przeciwko wprowadzeniu emerytur kapitałowych i OFE – to fakt. Ale faktem jest też, że podczas swoich rządów w latach 2001-2004 nie zmienił świeżego wówczas systemu emerytalnego. Przyczynę ówczesnego zachowania SLD można wytłumaczyć dwoma słowami: Unia Europejska. Był to okres negocjacji akcesyjnych i temu najważniejszemu celowi, jakim było członkostwo Polski w Unii Europejskiej, podporządkowane zostały wszystkie inne sprawy. Ale nawet opłata pobierana przez OFE od każdej wpłaty zmniejszyła się wówczas tylko nieznacznie i pod koniec rządów SLD z każdego 1000 złotych odkładanego na emeryturę, jedynie 930 złotych trafiało na konto przyszłego emeryta, a 70 złotych pomnażało zyski OFE. Ziarnko do ziarnka – mówi przysłowie. I te ziarnka „wydziobane” przyszłym emerytom przez OFE, to właśnie te kilkanaście miliardów złotych zysków Otwartych Funduszy Emerytalnych.
Wielki prezent dla społeczeństwa
Zalecam wszystkim dużą wstrzemięźliwość, zanim przyklasną pomysłowi Jarosława Kaczyńskiego mówiącemu, iż z pieniędzy, które jeszcze pozostały w OFE chce zrobić: „wielki prezent dla społeczeństwa”. Bo z faktu, że system emerytalny w Polsce musi ulec zmianie, nie wynika, iż tę reformę można powierzyć Jarosławowi Kaczyńskiemu. Raz daliśmy się nabrać i nie dajmy się nabrać po raz wtóry. Jeszcze niewiele wiemy o nowych emeryturach, ale szwindel PiS-u już widać i czuć. W OFE zgromadzonych jest 140 miliardów złotych. I mimo wyroku Trybunału Konstytucyjnego, który zgodnie z oczekiwaniami Platformy Obywatelskiej orzekł w zeszłym roku, że pieniądze w OFE są pieniędzmi publicznymi, ja nadal upieram się przy tym, że są to pieniądze przyszłych emerytów. Natomiast Prawo i Sprawiedliwość, robiąc „wielki prezent dla społeczeństwa”, chciałoby 35 miliardów złotych zabrać dla siebie. Może niedokładnie dla siebie, a na Fundusz Rezerwy Demograficznej. Fundusz ten miał w założeniu gromadzić pieniądze publiczne na potrzeby przyszłych emerytów, by pomóc w sytuacji, gdy za kilkanaście lat będzie duża liczba emerytów, a zbyt mała liczba pracowników dla sfinansowania systemu emerytalnego. Jednak już minister Jacek Rostowski pokazał, że można bezkarnie sięgać do pieniędzy z Funduszu Rezerwy Demograficznej, aby zasypywać dziurę budżetową, a w szczególności „podbierać” pieniądze z Funduszu na bieżące wypłaty emerytur przez niewydolny ZUS. I o to Kaczyńskiemu chodzi. Kolejne budżety rządu PiS zapowiadają rekordowe deficyty. A pieniądze skądś trzeba brać.
Plan, o którym mówili Kaczyński i Morawiecki, jest genialny w swojej prostocie. W roku 2018, na rok przed wyborami, PiS chce przelać część środków gromadzonych na kontach składkowiczów w OFE na IKE (Indywidualne Konta Emerytalne), twierdząc, że jest to „wielki prezent dla społeczeństwa”. A przy okazji zabrać przyszłym emerytom jedną czwartą ich pieniędzy, by połatać budżet. Cały plan przypomina działanie niektórych gangów złodziei samochodów. Kradną ci samochód i parkują go w jakimś ustronnym miejscu. Po czym dzwonią do właściciela, oferując „wielki prezent” w postaci wskazania miejsca postoju samochodu w zamian za wpłatę haraczu. Jeśli więc mamy dyskutować o likwidacji OFE i przekazaniu zgromadzonych tam pieniędzy dla przyszłych emerytów, warunkiem jest, aby oddać je w 100 procentach. Dość już obłowili się prezesi OFE przez te szesnaście lat, by teraz jeszcze coś dla swoich potrzeb miał wyszarpać z tego PiS. Zresztą nawet prof. Leokadia Oręziak, znana krytyczka Otwartych Funduszy Emerytalnych, nie jest propozycjami Kaczyńskiego i Morawieckiego zachwycona. Twierdzi, że zaproponowane zmiany nie rozwiążą żadnego z problemów systemy emerytalnego. Co najwyżej pomogą Prawu i Sprawiedliwości wygrać wybory w 2019 roku – to już mój dopisek. Bo o to, moim zdaniem, chodzi. Jacek Kurski w takiej sytuacji mówił, że „ciemny lud to kupi”. Jarosław Kaczyński, by nie być posądzanym o plagiat, mówi o „wielkim prezencie dla społeczeństwa”.
Nowy system emerytalny
Największym prezentem dla emerytów byłby taki system emerytalny, który zapewniłby możliwość godnego życia po zakończeniu aktywności zawodowej. I sama likwidacja OFE niczego nie załatwi, zwłaszcza, że składki lokowane w OFE mają obecnie niewielki wpływ na wysokość emerytury. Potrzebna jest całościowa zmiana systemu emerytalnego w Polsce. Wówczas takie posunięcie, jak zakończenie nieudanego eksperymentu pod nazwą „Otwarte Fundusze Emerytalne” będzie naturalną konsekwencją zmian. Odpowiedzieć sobie musimy przede wszystkim na pytanie, czy utrzymywać nadal system emerytalny „kapitałowy”, czyli wypłatę emerytur w oparciu o kwotę składek odprowadzonych do ZUS w tak zwanym okresie składkowym? Czy należy wrócić do systemu „solidarnościowego”, w którym dzisiejsi pracownicy swoimi składkami finansują dzisiejszych emerytów, a przyszli – przyszłych. Zaś wysokość emerytury jest określana w sposób administracyjny, w oparciu o staż pracy, wysokość wynagrodzenia za pracę i ewentualnie inne parametry. Samo zapowiadanie, jak to robi Kaczyński, zwiększenia stopy zastąpienia, czyli relacji wysokości emerytury do wysokości wynagrodzenia, jest czystym populizmem. Wysokość emerytury wynika bowiem ze sprawnego i wydolnego systemu emerytalnego, a nie z tego, co powie prezes Prawa i Sprawiedliwości.
Emerytura obywatelska?
Lewicy zawsze bliższy będzie system „solidarnościowy”, bo daje on możliwości lepszego zabezpieczenia bytu przyszłych emerytów, zwłaszcza tych, którzy z jakiś względów, niekoniecznie z własnej winy, nie uzbierali odpowiednio wysokiej kwoty na koncie emerytalnym. Ale już sposób wyliczania takiej emerytury nie jest oczywisty. Czy przyjmując stopę zastąpienia przykładowo na poziomie 2/3 wypłacać prezesowi zarabiającemu 30 000 złotych, emeryturę w wysokości 20 000 zł, a pracownikom z zarobkami na poziomie minimalnej płacy – emeryturę 1000 złotych? Nie przypuszczam, by takie rozwiązanie można było zaakceptować. Od czasu do czasu wraca temat emerytury obywatelskiej, którą otrzymywaliby wszyscy seniorzy po przekroczeniu wieku emerytalnego, niezależnie od stażu pracy i ostatniego wynagrodzenia. To byłby jakiś ratunek dla tych, którzy albo od lat pracują na „śmieciówkach”, albo zarabiają bardzo mało. Pytań jest wiele, a odpowiedź winna być przygotowana przez wszystkie siły polityczne, w tym przez Sojusz Lewicy Demokratycznej. To ambitne zadanie dla SLD na dzisiaj, ale możliwe do wykonania. Zaproponowanie kompleksowej zmiany systemu emerytalnego, korzystnej dla przyszłych emerytów i możliwej do sfinansowania. Opowiadanie Kaczyńskiego o „wielkim prezencie dla emerytów” jest tylko nową wersją „emerytury pod palmami”, lansowanej przed laty przez Akcję Wyborczą Solidarność. Zresztą nawet bohaterowie są ci sami. Mateusz Morawiecki w czasach, gdy powstawało OFE był dolnośląskim radnym AWS, a jednocześnie doradcą prezesa dużego banku. O OFE wiedział znacznie więcej niż przeciętny Polak. Więc dzisiaj w tym wszystkim, co nam proponuje jest, delikatnie mówiąc, niewiarygodny.