Prezes Kaczyński w bezgranicznym samozachwycie zwierzył się onegdaj Teresie Torańskiej z takiego oto marzenia. Chciałby zostać zbawcą narodu, emerytowanym. Zapomniał tylko, że zbawcą nie zostaje się przez nienawiść, pogardę, sprawne posługiwanie się butem i knutem. Zbawcą bywa się obwołanym, gdy wyprowadza się lud z ciemności, nienawiści i wojny w świat pokoju. Gdy daje się ludowi nadzieję.
Zaczęłam się zastanawiać, czy jest w Polsce ktoś, kto przywrócić może nam nadzieję na powrót do normalności. Na świat na nogach stojący, a nie zwijający się w konwulsjach. Widzę kilka takich osób, ale tylko jedna z nich może zrobić to realnie. Przykro mi to stwierdzić, ale tylko Donald Tusk, gdyby zdecydował się na start w wyborach prezydenckich, ma szansę nie tylko pokonać bezradną marionetkę prezesa, ale także utrzymać nas jako państwo w Zjednoczonej Europie.
Naciągana prawnie decyzja PKW spowodowała, że stało się coś, co jeszcze przedwczoraj było niemożliwe: pojawiła się szansa na mniej więcej konstytucyjne wybory, mniej więcej uczciwą kampanię wyborczą. Jednak bez silnego kandydata mającego zaufanie większości Polek i Polaków ta ostania szansa na przywrócenie normalności odsunie się w dalszą raczej niż bliższą przyszłość. Wiem, że każdy z opozycyjnych kandydatów, a także kandydatka ma swój wierny elektorat i nawet w to wierzę, że razem mają nad obecnym prezydentem przewagę. Kłopot w tym „razem”. Oddzielnie niestety nikt z nich Dudzie nie zagraża, zaś w kampanii już się przekonaliśmy, że raczej ranią siebie nawzajem, niż obniżają poparcie Dudy. A jeśli do drugiej tury wszedłby ten, który już się w niej widzi – Władysław Kosiniak – Kamysz… dla wielu wyborczyń i wyborców zbyt podobny jest do Andrzeja Dudy, by mogły i mogli zmusić się do oddania na niego głosu. Wiem po sobie.
Chciałabym oczywiście widzieć narodu zbawcę w polityku albo polityczce lewicy. Kłopot w tym, że takiej kandydatki ani kandydata nie widać. Poza tym trzeba pamiętać, że populistyczna dobra zmiana ufundowała nam karykaturę „lewicowego” projektu… Ale jest gorzej: tu nawet nie chodzi o brak wybitnych lewicowych kandydatek i kandydatów, ale o to, że Polki i Polacy, marząc o realizacji lewicowego projektu równości i sprawiedliwości dla wszystkich, bardziej skłonni są głosować na tych, co tę przyszłość obiecają każdemu i każdej z osobna, indywidualnie, a nie nam wszystkim – zbiorowo. Nawet w międzywojniu, gdy lewica miała i program, i społeczne zakorzenienie w wielkoprzemysłowej klasie robotniczej, jej poparcie sięgało może 20 %. To wystarcza, by współrządzić. Ale nie wystarcza na to by pokonać pisowskiego potwora.
Trzeba nam kogoś, kto pociągnie za sobą ludzi, dla których jest jasne, że trwanie obecnej władzy to koniec polskiego marzenia o nowoczesnej, praworządnej, spokojnej Polsce w Unii Europejskiej, a nie kogoś kto chce przekonywać wyznawców i hunwejbinów Kaczyńskiego. Ich nie przekonamy. Ich musimy pokonać i wybrać prezydenta, który zatrzyma wyprowadzanie nas z europejskiej rodziny.
Właśnie dlatego na Donalda Tuska zagłosuję z entuzjazmem. Owszem, byłam zagorzałą krytyczką polityki jego rządu – ale też był to rząd współtworzony z PSL-em, a działacze tej partii nie takim jak Tusk „postępowcom” potrafili narzucić swój zaściankowy, klerykalny i dawno przebrzmiały konserwatyzm. W tych wyborach jednak nie chodzi o wyłonienie stabilnego rządu. Przypominam, że prezydent to nie jest w polskim ustroju politycznym ktoś, kto rządzi i kreuje politykę państwa. Za to, jeśli chce, może zatrzymać polityczną drogę donikąd.
Prezydent w Polsce współkształtuje politykę zagraniczną i czuwa nad politycznym oszołomstwem (by nie rozprzestrzeniało się nadmiernie). I dziś nade wszystko musimy mieć prezydenta, który zatrzyma nas w Unii Europejskiej. Z tej perspektywy widać, że błędy, które popełnił Tusk jako premier, są niczym wobec zagrożeń, które stały się teraz naszym udziałem. Wiemy, że Tusk potrafi łączyć, a nie dzielić i przeprowadzać przez sztormy i zawirowania – to udowodnił jako szef Rady Europejskiej. Od siebie dodam z kolei, że skoro Robert Biedroń nie ma raczej szans na wygranie tych wyborów, spośród wszystkich innych kandydatek i kandydatów tylko Donald Tusk rokuje, że jako prezydent podpisze ustawy wprowadzające w Polsce (wreszcie!) równość małżeńską. Tylko jeszcze my musimy wybrać parlament, który je uchwali.
Gdyby Donald Tusk zechciał wystartować jako kandydat obywatelski, z poparciem (lub bez poparcia) KO, miałby głos każdej i każdego, komu prawo, dobro ojczyzny i pomyślność obywatelek i obywateli nie jest obojętna. Pokonałby Dudę, a tym samym, de facto, odebrałby władzę Kaczyńskiemu i jego politycznej bandzie. Być może nawet zostałby obwołany „zbawcą narodu”, a to dopiero zabolałoby prezesa!
Tusku, sorry, po prostu – musisz chcieć!
PS. Zachęcam do lektury „Szczerze”. Ta książka jest znakomitym „oknem” na zaplecze i meandry politycznej kuchni. A czemu tak prawie bezgłośnie przebiegła przez salony i przedpokoje? Chyba nie jeden prezes boi się konkurencji Donalda Tuska. Na każdym polu.