16 listopada 2024
trybunna-logo

„Dzika reprywatyzacja” wróci

Reprywatyzacja została wstrzymana, kiedy zrobiło się o niej zbyt głośno, ale nie jest zakończona. Pozostanie w zawieszeniu, dopóki nie będzie dużej ustawy reprywatyzacyjnej – mówi Piotr Ciszewski z Warszawskiego Stowarzyszenia Lokatorów w rozmowie z Małgorzatą Kulbaczewską-Figat (Strajk.eu).

Małgorzata Kulbaczewska-Figat: Jan Śpiewak napisał, że Rafał Trzaskowski i ludzie rządzący Warszawą najchętniej wróciliby do dzikiej reprywatyzacji w jej najgorszym wydaniu. Był to komentarz do postawy miasta stołecznego, które odwołuje się od postanowień komisji weryfikacyjnej uchylających decyzje reprywatyzacyjne i nakazujących wypłacać lokatorom odszkodowania. Zgadzasz się?

PIOTR CISZEWSKI: Jak najbardziej. Komisja weryfikacyjna zajmująca się sytuacją w Warszawie okazała się, co zresztą podejrzewaliśmy, nieskuteczna – Wojewódzki Sąd Administracyjny podważył już nie pierwszy raz jej rozstrzygnięcia odbierające skupywaczom roszczeń nieruchomości. Anulował m.in. decyzje komisji w sprawach budynków przy Dahlberga 5 i Nabielaka 9 – w głośnych, bulwersujących sprawach, gdzie lokatorzy byli bezpośrednio zaangażowani w udowodnienie, dlaczego reprywatyzacja nigdy nie powinna była mieć miejsca. Nabielaka 9 to ostatni adres zamieszkania Jolanty Brzeskiej – współzałożycielki Warszawskiego Stowarzyszenia Lokatorów, zamordowanej w 2011 roku.

W nowej kadencji Sejmu nie liczycie na przełom?

Najgłośniej o dużej ustawie reprywatyzacyjnej mówił Patryk Jaki, który obecnie jest europosłem i nawet nie zasiada już w komisji łączonej z jego nazwiskiem. Temat systematycznie upadał, przestawał się opłacać. Obecnie nie wiążemy już z rządzącą prawicą żadnych nadziei. Nie spodziewamy się nie tylko „dużej ustawy reprywatyzacyjnej”. Krokiem naprzód byłaby choćby decyzja w sprawie wypłaty odszkodowań dla osób, które na reprywatyzacji już ucierpiały.

W mediach było głośno, gdy komisja Jakiego ogłaszała przyznawanie im wysokich rekompensat. Ale miasto stołeczne się skutecznie odwoływało…

… i nikt nie miał odwagi zaproponować żadnego całościowego rozwiązania. Nawet najprostszego, jak wypłata odszkodowań przez Skarb Państwa. Fakt, że w takim wypadku na rekompensaty w istocie zrzucaliby się wszyscy obywatele, nieponoszący przecież odpowiedzialności za aferę reprywatyzacyjną. Niemniej skoro urzędnicy i politycy dopuścili się tylu nieprawidłowości i zaniedbań, to państwo powinno uznać swoją odpowiedzialność w tym względzie. Inna sprawa, że tak samo można uznać, że odpowiedzialność powinno wziąć na siebie miasto, nie odwołując się od decyzji komisji.

Nie ma żadnej możliwości, by pociągnąć do odpowiedzialności bezpośrednio winnych?

Byłaby, gdyby była taka determinacja. Tymczasem politycy PiS lubią piętnować udział Platformy Obywatelskiej w grabieży reprywatyzacyjnej, przedstawiać bilans jej rządów w Warszawie, a „zapominają” o tym, że warszawski PiS też nie interesował się sprawami lokatorów, a powiązani z partią Kaczyńskiego ludzie korzystali na reprywatyzacji. Część ludzi z Biura Gospodarki Nieruchomościami, instytucji, która słusznie jest uważana za centrum całej grabieży, została powołana jeszcze wtedy, gdy w ratuszu rządził PiS. Oni się świetnie urządzili i także za kadencji konkurencyjnej partii uważano ich za niezatapialnych.

Czy komisji Jakiego udało się osiągnąć cokolwiek?

Część jej decyzji została podtrzymanych, więc nie można mówić, że bilans tego ciała jest zerowy. Ale to raczej kolejny dowód na to, że zdawanie się na sądy administracyjne w kwestii sprawiedliwych rozwiązań, bez ustawy, jest wyjątkowo niepewne.

Dla ludzi, którzy nie siedzą w prawie, decyzje sądów mogą być też zwyczajnie niezrozumiałe. W sprawie działek przy Szarej i Czerniakowskiej sąd orzekł, że decyzję komisji Jakiego uchyla, ale cofnięcie reprywatyzacji nie jest niemożliwe. Z tym, że uzasadnienie musiałoby być inne.

Sąd administracyjny sprawdza czy dotrzymano procedur. Tymczasem procedury działania komisji Jakiego nie są nawet do końca uregulowane ustawowo. Kiedy jest tak duża dowolność, ogromne jest też pole do popełniania błędów. Nie można też oczekiwać, że sąd administracyjny będzie zastanawiał się nad społecznymi konsekwencjami obowiązującego prawa. On nie od tego jest.
Na pewno natomiast już na gruncie obowiązującego prawa mogłyby przyspieszyć sprawy osób, którym zarzuca się fałszowanie dokumentów w celu odniesienia korzyści z reprywatyzacji. Takie wyroki już zapadały, ale jest ich zdecydowanie za mało. Nieustannie też trzeba mówić o prawach lokatorów. Nie tylko z reprywatyzowanych budynków, chociaż sprawy związane z nimi pokazały właśnie najdobitniej, że potrzebujemy regulacji, które lepiej chronią lokatorów. Rząd PiS chce iść dokładnie w drugą stronę. To nie jest partia prospołeczna. Gdyby tak było…

… to wzmocniłaby ochronę lokatorów i zakwestionowałaby samą ideę reprywatyzacji?

Kiedy budynki były przekazywane razem z lokatorami, powoływano się na art. 678 kodeksu cywilnego, który dotyczy zbywania lub nabywania umów ciążących na jakimś dobrze. WSL mówi: reprywatyzacja to nie jest zwykłe zbycie/nabycie budynku. Dlaczego nie postarać się o podważenie samego mechanizmu przejmowania umów najmu? Wtedy miasto nadal byłoby odpowiedzialne za ludzi mieszkających w reprywatyzowanych kamienicach. Dysponujemy opiniami prawnymi idącymi w tym kierunku. Co więcej, w podobnym tonie wypowiadali się członkowie komisji Jakiego.

Czy lokatorzy będą mieć pożytek z Lewicy w Sejmie? W kampanii hasło utworzenia publicznego developera i działań na polu polityki mieszkaniowej było dość mocno eksponowane.

Współpraca na poziomie samorządów jest ważniejsza. To tam ustalane są lokalne zasady polityki mieszkaniowej, podejmowane decyzje w tym zakresie, przyjmowane wieloletnie plany gospodarowania miejskim zasobem mieszkaniowym.

Niemniej spotkamy się z parlamentarzystami, jesteśmy gotowi udzielić opinii na temat przygotowywanych projektów ustaw, ale mówimy też: sprawdzam. Ustawowe wsparcie budownictwa społecznego – komunalnego i spółdzielczego – to nie tyle dobry pomysł, co konieczność. Tak samo, jak sprzeciw wobec komercjalizacji miejskich zasobów mieszkaniowych, co w Warszawie staje się kolejną plagą.

W Berlinie czy Barcelonie na poważnie mówi się o regulacji czynszów i walce ze spekulacją nieruchomościami. Da się to robić w Polsce?

Moim zdaniem to znakomite pomysły, ale czy się da? W Hiszpanii i Niemczech działają prężne ruchy lokatorskie, które bardzo długo o to walczyły. To dzięki nim dziś Barcelona aktywnie stara się, by rynek nie był kształtowany pod wynajem dla turystów. Ten problem już zaczyna dawać o sobie znać w Warszawie czy Trójmieście. Także regulacji czynszów nam trzeba – koszty mieszkania w Warszawie już są nieproporcjonalnie wysokie w stosunku do zarobków.

Poprzedni

Polacy w rankingach ATP i WTA

Następny

To był złoty czas polskiego teatru

Zostaw komentarz