Jarek Ważny
Covidu w zasadzie już nie ma. I bardzo dobrze. Dość nam napsuł krwi i nerwów. Choć gdzie nie gdzie wystawia jeszcze łeb i kąsa. Więc nie traćcie czujności. Wróg nie śpi. Wciąż można na nim nieźle zarobić.
Wracaliśmy ostatnio z koncertu. Zatrzymaliśmy się na stacji benzynowej. Wokalista grupy młodzieżowej akuratnie się nikotynizował, kiedy podszedł do niego pracownik w służbowym uniformie i zagadnął w te słowy: „Sanowany Panie, jestem pańskim wielkim fanem. Kiedyś, w latach 90. żyłem inaczej niż teraz, i zajmowałem się dystrybucją towarów sypkich. Bardzo wówczas podobała mi się piosenka „Tata dilera”. Dziś zajmuję się, na mniejszą skalę, dystrybucją paliw płynnych. Praca może i mniej popłatna, ale zdecydowanie bardziej bezpieczna i mniej stresująca”. Co racja, to racja-stresów może i mniej, ale zyski w branży pewnie większe niż w tej od towarów sypkich. I to na legalu. Szkoda, że prezes Obajtek nie działkuje się ze swoimi pracownikami w odpowiednim procencie z tego co wyciągnie ludziom z kieszeni. No ale, w końcu z tylu różnych dróg przez życie, każdy ma prawo wybrać źle.
Po ostatnim domiarze „Polskiego ładu” składam na podatek od czterech koncertów i ciągle mam za mało. Dołożyli nam w tym roku jak nigdy. Spodziewaliśmy się, że nas też się wezmą pod nóż, bo niby czemu gołodupców, co nie zajmują się uczciwą pracą, miałoby się zostawić nieogolonych. Pandemia pandemią, ale płacić trzeba. Jak nauczyliście się przez dwa lata żreć chleb z keczupem i cebulą, nic wam nie zaszkodzi, jak zostaniecie przy starych nawykach. Nie zachlejecie się, nie zaćpacie, więc w zasadzie powinniście nam podziękować, że trzymamy was jeszcze przy życiu. I jest w tym rzeczywiście cień prawdy, bo towar sypki na mieście faktycznie zdrożał. Inflacja bowiem bije w każdą z branż, a jak czasy ciężkie, każdy kombinuje jak może, żeby coś włożyć do garnka.
Mój kolega zaopatrywał się niedawno w towar sypki u jednego z dostawców w dużym mieście. Człowiek przywiózł zamówienie. Zainkasował należność, sto złotych więcej niż drzewiej, bo w końcu recesja, a jego produkty rozchodzą się bardzo szybko. Panowie pożegnali się w zgodzie i przyjaźni. Chwilę po transakcji dystrybutor towarów sypkich zadzwonił do kolegi. Zazwyczaj nie jest to praktykowany zwyczaj. Kasa się zgadzała, więc kolega odebrał z pewną nieśmiałością, bo taki telefon może wieszczyć jakiś niekontrolowany „przypał”. Tym razem na szczęście tak nie było. Pan dystrybutor chciał jedynie doszczegółowić ofertę. Zapomniał bowiem powiedzieć, że w swoim asortymencie posiada również paszporty covidowe: Johnson&Johnson, Pfizer, Moderna, zarówno w formie elektronicznej jak i papierowej. Wystawiane na konkretne nazwisko. Ponoć ostatnio siedmioosobowa rodzina leciała za granicę i sprawdziły się jak te legalne, także wszystko z nimi w porządku. Kolega nie skorzystał, bo akuratnie donikąd si nie wybierał. Poza tym jest szczęśliwym posiadaczem paszportu państwowego, zupełnie za darmo.
Zastanawialiśmy się potem, jak oni to robią; skoro diler może załatwić paszport covidowy, z QR-codem, którego w praktyce nie da się podrobić, towarzystwo musi mieć albo wtyki w urzędach, albo dobrze shakowany, rządowy system, albo najpewniej-jedno i drugie. Pytanie tylko, jak długo źródełko będzie jeszcze przynosiło dochody, zanim do reszty wyschnie, bo niektóre trzecie dawki, pobrane w ramię w zeszłym roku niebawem stracą ważność, a nie ma przecież rekomendacji WHO w sprawie dawki czwartej i kolejnej. Zapewne zatem będzie tak, że wszystkie paszporty i covid passy odejdą wkrótce do lamusa, bo ileż można męczyć tym samy biedny naród. Polski i Ukraiński. Jedynie dilerzy stracą zarobek, bo kto to wszystko od nich kupi. Zawsze mogą poszukać zatrudnienia w innej branży. Rozrywkowej nie polecam. Tam jedynie strach i szczękanie zębów, i to u tych, których jeszcze stać na stomatologa.