16 listopada 2024
trybunna-logo

Demokracja i autorytaryzm w warunkach pandemii

Pandemia Covid 19 stała się dla wszystkich państw – niezależnie od ich ustroju – wielkim egzaminem. Sprawdza się bowiem zdolność państw do realizowania ich podstawowej funkcji, którą jest zapewnienie bezpieczeństwa obywateli.

Przypomnę tu słowa wielkiego angielskiego filozofa polityki, zwolennika władzy absolutnej, Tomasza Hobbesa. W wydanym w 1651 roku sławnym dziele „Lewiatan” Hobbes pisał o tym następująco:

„Obowiązki suwerena (czy to będzie monarcha czy zgromadzenie) wyznacza cel, dla którego została powierzona moc suwerena, a mianowicie staranie o bezpieczeństwo ludu, do czego zobowiązuje suwerena prawo natury” (str. 297 wydania polskiego z 1954 roku).

Słowa te najczęściej interpretuje się jako odnoszące się do bezpieczeństwa zewnętrznego, ale nic nie wskazuje na to, by Hobbes miał na myśli tylko ten rodzaj zagrożeń . Bezpieczeństwo ludu, które czynił podstawową racją istnienia wszelkiej władzy państwowej, obejmuje także skuteczną ochronę przed zagrożeniami wewnętrznymi, takimi jak anarchia czy klęski żywiołowe. Pandemia jest więc sprawdzianem skuteczności państwa w realizacji jego podstawowego zadania.

Trwająca już ponad rok epidemia Covid-19 postawiła wszystkie państwa świata przed trudnym egzaminem, do którego nie były one przygotowane. Jest jeszcze zbyt wcześnie, by formułować ostateczną ocenę działań podejmowanych dla zwalczenia tego zagrożenia, ale już pojawiają się wstępne oceny, których trafność można będzie w pełni sprawdzić, gdy skończy się obecny koszmar masowych zarażeń i śmierci.

Jedną z najciekawszych takich ocen jest opublikowany ostatnio raport grupy badawczej Economist (związanej ze sławnym tygodnikiem) zatytułowany „Indeks demokracji 2020”, na który zwrócił mi uwagę profesor Grzegorz Kołodko. Obszerna część raportu dotyczy tego, jak państwa radzą sobie z obecną pandemią. Jest to kolejny taki raport, a pierwszy opublikowany został dla roku 2006.

Raport posługuje się pięcioma kryteriami: (1) jakość wyborów i pluralizm polityczny, (2) funkcjonowanie państwa, (3) uczestnictwo w polityce, (4) kultura polityczna i (5) wolności obywatelskie. Każde państwo zostaje ocenione w tych pięciu kategoriach na skali od O do 7, a analizą objęte zostało 167 państw i terytoriów z pominięciem minipaństw. W 2020 roku tylko 23 państwa zaliczono do „pełnych demokracji” a kolejne 52 – do „ułomnych demokracji” (flawed democracies). Łącznie do państw demokratycznych zaliczono więc 44.9% państw, zamieszkałych przez 49.4% ludności świata. Dwie pozostałe kategorie to „reżymu hybrydowe” (35) i „autorytarne” (57). Polska, wraz z innymi państwami środkowo-wschodniej Europy, znalazła się w grupie „ułomnych demokracji”, do której spadły także Stany Zjednoczone – oczywiście wskutek ekstrawagancji Donalda Trumpa. Najważniejszym spostrzeżeniem raportu jest stwierdzenie, że stan demokracji w świecie pogorszył się, przy czym kluczowe pytanie dotyczy tego, czy (lub jak dalece) stało się to wskutek pandemii.

Ofiarą pandemii, a ściślej mówiąc restrykcji wprowadzanych przez rządy dla jej zwalczania, padły wolności obywatelskie. Drastyczne restrykcje wprowadzone przez władze chińskie w prowincji Wuhan okazały się skuteczne, ale tak daleko idącego ograniczenia swobód obywateli trudno byłoby oczekiwać od państw demokratycznych. Raport zwraca uwagę między innymi na to, że amerykańska kultura polityczna, nacechowana nieufnością do państwa, stanowi silną przeszkodę dla skutecznego zwalczania pandemii. Aczkolwiek najsilniejszy regres wolności obywatelskich wystąpił w państwach autorytarnych, raport wskazuje też na to, że w 49 państwach zaliczanych do pełnych lub ułomnych demokracji nastąpiło pogorszenie się stanu demokracji. Nie jest to jednak bezwzględną regułą. Taiwan, zdaniem autorów raportu, okazał się prymusem w walce z pandemią przy równoczesnym zachowaniu standardów demokratycznych.
Ogólnoświatową tendencją okazał się spadek zaufania do rządów, którym obywatele zarzucają nieradzenie sobie z pandemią. Wyraźne nasilenie się protestów obywatelskich w takich państwach, jak Białoruś a ostatnio także Rosja, może (choć nie musi) być choćby w części podsycany niezadowoleniem z tego, jak przebiega walka z pandemią. Od profesora Adama Przeworskiego, jednego z najwybitniejszych socjologów polityki w USA, usłyszałem ostatnio opinię, że od tego, jak poradzi sobie z pandemią, zależeć będzie bilans nowej prezydentury Joe Bidena.

Pandemia – stwierdzają autorzy raportu – wpłynęła na układ sił w skali świata. Najlepiej radzi sobie z nią Azja – skąd inąd kontynent, gdzie dominują reżymy niedemokratyczne, co powoduje, że coraz wyraźniejsze jest przesuwanie się globalnego układu sił w stronę „dynamicznego Wschodu”.

Tyle, gdy idzie o obraz świata w warunkach pandemii. Sytuacja Polski jest jednak szczególna i wymaga odrębnego potraktowania.

Pod względem skuteczności walki z pandemią Polska znajduje się mniej więcej pośrodku państw europejskich. Rządzący chętnie wskazują na to, że jest u nas lepiej niż na przykład w Portugalii, czy sąsiednich Czechach, ale dyskretnie milczą o Norwegii, Szwecji czy Finlandii, gdzie wyniki walki z pandemią są wyraźnie lepsze niż w Polsce. Tym, co negatywnie wyróżnia nasz kraj, nie jest – moim zdaniem – stan pandemii, ani nawet zakres restrykcji i ich wysoce negatywny wpływ na gospodarkę kraju, lecz intensyfikacja konfliktu politycznego pośrednio związana z nieudolnością rządu w walce z pandemią.

Polska jest jedynym państwem europejskim (i, jak mi się wydaje, jednym z bardzo nielicznych w świecie), w którym władze państwowe zdecydowały się na zaostrzenie konfliktu ideologicznego – właśnie w apogeum pandemii i w oczywisty sposób z zamiarem przysłonięcia własnej nieudolności przekierowaniem uwagi na inną sferę spraw. Nikt rozsądny nie uwierzy wszak, że tak zwany „trybunał konstytucyjny”, niemal całkowicie uzależniony od Prawa i Sprawiedliwości, sam z siebie w październiku ubiegłego roku postanowił zaostrzyć przepisy dotyczące warunków legalnego zakończenia ciąży. Była to decyzja polityczna – niemal na pewno podjęta przez szefa rządzącej partii. Jarosław Kaczyński popełnił w tej sprawie wielki błąd, który będzie go dużo kosztował. Liczył zapewne, że polaryzując społeczeństwo wokół spornej kwestii aborcji odsunie na bok niewygodne pytania o to, dlaczego zmarnowano letni okres przejściowego złagodzenia pandemii i nie przygotowano kraju na jej drugą falę, dlaczego nie przygotowano należycie akcji szczepień, dlaczego nie stworzono realistycznej tarczy dla tych gałęzi gospodarki, które padają pod ciężarem narzuconych przez rząd restrykcji. A także – co jest dla Prawa i Sprawiedliwości szczególnie kłopotliwe – jak wyjaśnić skandal z zakupem (zapłaconych, ale niedostarczonych) respiratorów: skrajną niekompetencją czy korupcją w kręgach decyzyjnych?

Efekt okazał się inny od zamierzonego. Sprawa ustawy antyaborcyjnej nie przesłoniła nieudolności rządu w sprawie pandemii, ale dodała siły protestującym. W obozie rządzącym pojawiła się wyraźna rysa, gdyż nie udała się próba wysadzenia z siodła niedostatecznie lojalnego Jarosława Gowina – podjęta niewątpliwie z inspiracji, jeśli nie na rozkaz, Jarosława Kaczyńskiego. Niedaleki czas pokaże, czy konsekwencje będą podobne, jak te z 2007 roku, gdy fiaskiem i utratą władzy skończyła się próba wyeliminowania szefów sojuszniczych partii – Samoobrony i Ligi Polskich Rodzin.

Wszystko to przemawia za tym, że polityczne konsekwencje pandemii w Polsce są inne, w istocie poważniejsze, niż w większości państw świata.

Poprzedni

Nowe auta mają pod górkę

Następny

Bigos tygodniowy

Zostaw komentarz