Jarek Ważny
Do Krakowa przyjeżdżam kilka razy do roku. Co najmniej. Głównie na koncerty, ale nie zawsze. Spotkam się to z tym, to z owym. Czasami nawet pobiegam dla sportu przy Wiśle, zwłaszcza kiedy nie pada. Mam tu paru kumpli i ludzi dobrej woli, których znam. Swego czasu poznałem w tym mieście też kilku ludzi złej woli, ale na szczęście nie kontynuowałem tej znajomości. Nie wiem do dziś, jak mieli na imiona, ani czym się zajmowali. Nie dzwonią do mnie, ani ja do nich.
To było po jakimś koncercie grupy na Ka. albo na El. Nie pamiętam. Pamiętam za to, że na dworze było już chłodno, albo dopiero chłodno być przestawało, znakiem tego jesień albo wiosna. Po udanym, a jakże, reczitalu w jednym z krakowskich klubów, zostaliśmy z grupką kilku kolegów w lokalu, przy barze. Posiedzieliśmy tam godzinę, dwie. Znałem raptem jednego czy dwóch krakusów z całego towarzystwa, a było nas tam paręnaście osób. Piliśmy, acz umiarkowanie. Głównie gadaliśmy o duperelach, jak to w knajpie. Wspominkowaliśmy, przedrzeźnialiśmy się etc. Kiedy barman ogłosił, że lokal niebawem zaprzestanie wydawania napojów, posmutnieliśmy. Większość towarzystwa się rozpierzchła. Zostałem ja, kolega z kapeli, nasz wspólny kolega z Krakowa i znajomy kolegi wspólnego, wcześniej nam kompletnie nieznany, zapoznany przy barze. To właśnie on zaproponował, żeby kontynuować zabawę na Rynku. Powiedział, że nas tam zawiezie. Było na pewno po północy. Wsiedliśmy do jego wypasionego auta w białej skórze. Nie pamiętam, czy koleś coś pił czy nie, w każdym razie, sprawiał wrażenie trzeźwego. Po kwadransie typ zajechał z piskiem opon na samiuśki Rynek, nie przejmując się kompletnie żadnymi zakazami. Zaparkował gdzieś przy Barbakanie. Powiódł nas do klubu, którego drzwi strzegł rosły bramkarz. Szedłem akurat na przedzie z kolegą z kapeli. Kolega wspólny z panem od parkowania przy Barbakanie szli za nami. Gdy doszliśmy do klubu, bramkarz spojrzał na nas dwóch, obwiesiów w tenisówkach, uśmiechnął się pod nosem i oświadczył: „W obuwiu sportowym nie wpuszczamy”, na co, słysząc to, wychynął zza nas nowy kolega od auta w białej skórze, spojrzał na bramkarza i zapytał: „Co proszę?”. Ten, gdy go zobaczył, pobladł, po czym grzecznie się ukłonił, przeprosił, i wpuścił nas do środka. Do dziś nie wiem, kim był tajemniczy jegomość. I wiedzieć nie chcę. Cośmy się zabawili w Krakowie na Rynku, to nasze.
Parę dni temu wyszło na jaw, że pewien pan z Krakowa, piastujący wysokie stanowiska państwowe, dostał w prezencie dom od byłego żołnierza AK, w zamian za dożywotnią opiekę i pochówek. Ludzie w Krakowie gadają, że miał być tam Dom Pielgrzyma, ale pan z Krakowa wynajął kamienicę typom z podejrzaną reputacja, do tego za 1/5 rynkowej ceny, a ci zrobili w niej kurwidołek z pokojami na godziny. Ten pan o tym naturalnie nic nie wiedział, albo coś tam słyszał, ale kto by tam robił aferę za taką drobnostkę. Syn jego za to, który właścicielem domu nie był, zastawił nieruchomość, wziął pożyczkę na 2,5 bańki, nie na siebie, ale na firmę, ale ten pan od kamienicy kredytu w oświadczeniu majątkowym nie umieścił, bo przecież nie był na niego, za to zawarł umowę przedwstępną na sprzedaż domu, bo dom już jego był, a bank państwowy nie miał nic przeciwko temu. I czego, człowieku prosty, z tego nie rozumiesz? Przecież to wszystko kryształowo uczciwa sytuacja, jak żupa solna spod ziemi w Wieliczce.
Na stanowisko prezesa NIK-u, tej samej Izby, w której dał się poznać ze swoich wodzowskich ambicji Lech Kaczyński, mianuje się człowieka, członka Opus Dei, do którego numerem dysponuje facet z krakowskiego półświatka. Mało tego. W chwili zagrożenia, nie waha się wybrać doń telefonu i wykonać połączenia. Do tego ta „krystalicznie uczciwa” sytuacja prawna z samą kamienicą plus fakt, że facet odwołujący się do nauki społecznej Kościoła, toleruje pod swoim, było nie było, dachem nierząd i niewierność małżeńską (co wielce prawdopodobne), stawia go w cokolwiek bladym świetle, jako idealnego kandydata do kontrolowania uczciwości ludzi i urzędów, działających za pomocą państwowych i unijnych pieniędzy. A mimo to, szefem NIK-uz zostaje. Czego jeszcze, biedni ludzie, nie rozumiecie z tej układanki? Przecież wszystko tu jest czyste jak łza!
Jarek Ważny
Jarek Ważny – dziennikarz i muzyk w jednej osobie. Jest absolwentem dziennikarstwa UW, występował z takimi formacjami jak Większy Obciach, The Bartenders i deSka, Vespa, Obecnie gra na puzonie w grupie Kult a także z zespołami Buldog i El Doopa. prowadzi także bloga „PoTrasie”.