Wybory samorządowe coraz bliżej, a i walka o rząd dusz wyborców, nabiera kolorów. Problem polega jednak na tym, że prowadzona kampania wyborcza nie ma nic wspólnego z faktycznymi problemami lokalnych społeczności. Największe partie polityczne, zamiast zająć się inwestowaniem swojej kampanijnej machiny dla rozpoznania potrzeb mieszkańców, mamią wyborców ogólnopolskimi hasłami. Kuszą dodatkowymi benefitami, rozprawiają o polityce wobec Unii Europejskiej, zbrojeniach czy dywagują jakie wartości ma wyznawać prawdziwy Polak.
To, co ważne dla gmin i powiatów, leży odłogiem. Zarówno PiS jak i PO do wyborów samorządowych podchodzą po macoszemu, chcąc załatwić swoje interesy, ugrać jak najwięcej i upchnąć swoich na stołki. Przykład Anna Morawiecka. Coż to za Pani? Siostra premiera. Chce zostać burmistrzem Obornik Śląskich i wszystko byłoby dobrze, gdy nie to, że w mieście nikt o niej nie słyszał.
Ze stylem prowadzenia kampanii wyborczych PiS i PO można się nie zgadzać, postulatów nie popierać, a do polityków mieć ograniczone zaufanie. Kampania tegorocznych wyborów samorządowych nie spełnia oczekiwań większości Polaków, ale czy warto z tego powodu rezygnować ze swojego prawa do głosu? Czy warto pozwolić innym decydować za nas – na złość politykom? Bez względu na to, jakie środowisko chce się poprzeć i jakie mamy poglądy, z prawa do głosu nie warto rezygnować. Głosując, mamy szansę coś zmienić – idźmy więc na wybory i pokażmy, że każdy głos (a przede wszystkim głos rozsądku) powinien się liczyć.
Kandydaci rożnych progresywnych komitetów wyborczych startują w całej Polsce. Taką postępową koalicję tworzy także Sojusz Lewicy Demokratycznej. Z wyborcami rozmawiamy o sprawach lokalnych, a propozycje które składamy dotyczą przed wszystkim konkretów ważnych dla samorządowej wspólnoty. Politykę krajową odkładamy na wybory roku 2019, a dziś skupiamy się na problemach zwykłych ludzi.