Szczerze mówiąc prezydencka kampania wyborcza nieco mnie znudziła. Ciągle takie same autozachwyty sztabu urzędującego prezydenta, zalew obietnic i dalekosiężnych, nie zawsze realnych planów, dekonspirowanie szatana wcielonego w postać zagrażającego kontrkandydata z Warszawy. Przed drugą turą mamy powtórkę z tej rozrywki, bo właśnie ten szatan jest już tylko jedynym przeciwnikiem.
Serwowane nam podczas kampanii opowiadania intelektualnej czołówki zjednoczonej prawicy częściej mnie rozbawiały, niż denerwowały. Najbardziej zabawny, ale i denerwujący był blok tematyczny, w którym starano się zjednać potencjalnych wyborców wspomnieniami o strasznych przeżyciach aktualnego prezydenta, członków jego sztabu i niektórych wspierających notabli, w dawno minionym okresie PRLu.
Niezmienne cechy historycznych opowieści
Czasem miałem wrażenie, że opowiadający w bardziej zaawansowanym wieku tęsknią za tym okresem, za podnieceniem, jakie dawało im wrogie nastawienie do władzy. W końcu byli znacznie młodsi i zapewne marzyli o tym, aby zapamiętano ich jako nieugiętych bohaterów.
Jakby nie liczyć ponad 35 lat powojennej Polski przeżyliśmy w PRL – czyli w Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. Nie mam ambicji historyka, ale jestem jednym z wielu, jeszcze żyjących, naocznych świadków tego okresu. Przeżyłem go niemal w całości po powrocie jesienią 1945 roku z obozu jenieckiego, do którego trafiłem po Warszawskim Powstaniu. Nic więc dziwnego, że przy zbyt częstym wysłuchiwaniu odpowiednio do aktualnych potrzeb ufryzowanych fantazji, dotyczących tego wycinka naszej historii, zaczynają mnie coraz bardziej drażnić trzy ich powtarzalne cechy.
Pierwsza polega na tym, że o tym okresie – z reguły negatywnie – wypowiadają się najczęściej ludzie, których wtedy jeszcze nie było, albo w końcówce PRLu byli niemowlakami. Przykładowo – Pan Prezydent, który, czuje się otoczony przez antypatriotycznych komunistów i widzi ich nawet w Sądzie Najwyższym, urodził się w 1972 roku. Do 1980 żył w dekadzie Gierka, miał nieźle sytuowanych rodziców, bawił się w przyzwoitym mieszkaniu niezniszczonego Krakowa, zapewne zaczął chodzić do szkoły i nikt go chyba nie prześladował. Potem – nieco więcej rozumiejąc – przetrwał stan wojenny i cieszył się zmianą ustroju.
Druga polityczna fantazja – to totalna negacja tego okresu , traktowanie go jako okupacji, zniewolenia, niszczenia narodowej kultury w sposób ciągły, taki sam w latach czterdziestych, pięćdziesiątych jak i si3demdziesiątych. Zapominanie o ogromnym wysiłku powojennej odbudowy, podniesienia z ruin stolicy kraju, przeniesieniu kilku milionów obywateli ze wschodu na zachód Polski w nowych granicach – zafundowanych nam przez Wielką Trójkę.
I trzecia – że ci, którzy wtedy pracowali, uczyli się, byli w wojsku, kierowali przedsiębiorstwami, byli sędziami i prokuratorami albo „łajdaczyli się” na zagranicznych placówkach – wysługiwali się komuchom. A komuch – czyli komunista albo socjalista – zawsze zasługuje na potępienie.. Nie chodzi do kościoła ani na pielgrzymki, nie spowiada się, toleruje jakieś LGBT i ośmiela się poprawiać naturę wspierając takie fanaberie jak „in vitro”. To źli ludzie. Jedynym dobrym socjalistą był Piłsudski, ale jak już zdobył władzę, to mu przeszło.
Selektywna pamięć młodzieży
Nie dostrzeganie zasadniczych różnic między okresami istnienia PRL dowodzi albo braku wiedzy, albo jest celowym manewrem zmierzającym do zohydzenia w oczach dzisiejszej młodzieży wszystkiego, co działo się w Polsce od końca wojny, do 1990 roku. Pod naciskiem propagandy w umysłach młodych ludzi stopniowo giną takie nazwiska jak Bierut, Świerczewski, Moczar, Gomułka, Spychalski, Gierek, Cyrankiewicz czy Jaroszewicz. Ginie też obiektywna ocena zarówno ich błędów jak i osiągnięć. Pozostają natomiast mniej lub bardziej wyostrzone obrazki okresu pustych półek w sklepach, cenzury, śledzenia przez UB, niszczenia jedynie sprawiedliwych żołnierzy wyklętych, braku możliwości swobodnych wyjazdów zagranicę i obecności sowieckich garnizonów.
Prawda – PRL nie była państwem w pełni suwerennym. Ale rzeczywiste, czasem krwawe, prześladowania dążących do przywrócenia suwerenności i inaczej myślących były w pierwszych latach powojennych, zmniejszały się do 1956 roku i po tym roku przekształciły się w walkę polityczną, wspieraną utrudnianiem życia oponentów. Zakres suwerenności wyraźnie się zwiększył. W praktyce wpływ wielkiego sąsiada był odczuwalny głównie w sferze militarnej.
Wesoły barak
O nastrojach ludności decydowały – jak wszędzie i zawsze na świecie – rynek i osiągalny poziom życia oraz stosunki między władzą i „szeregowymi” obywatelami.
W ostatnich 10 latach PRLu, czyli w czasie dekady Gierka, rynek nie był tak asortymentowo urozmaicony, jak rynki krajów zachodniej Europy i nawet nieco gorszy, niż w trzech bardziej rozwiniętych krajach „obozu” – Czechosłowacji, na Węgrzech i w NRD. Brakowało towarów z importu, ale nie było istotnych problemów w kupieniu tego, co było potrzebne do godziwego życia. Dzisiejsze opowiadania o pustych półkach są reminiscencją końca tej dekady – dynamicznego wzrostu Solidarności jako związku zawodowego i stanu wojennego. Najpierw masowe strajki niemal zatrzymały gospodarkę, potem – w stanie wojennym – pracowano mniej wydajnie, załamało się centralne sterowanie niemal wyłącznie państwowymi przedsiębiorstwami i dotykały nas międzynarodowe sankcje.
Problemy rynkowe tonowała wzrastająca skala wolności obywatelskiej i zmieniający się stosunek obywateli do „władzy”. W tym zakresie po 1956 roku byliśmy najlepsi w socjalistycznym „obozie”. Mieliśmy najodważniejsze kabarety polityczne, filmy Barei z satyrycznym spojrzeniem na rzeczywistość, filmy Wajdy takie jak „Człowiek z marmuru” czy „Popiół i diament”, odważne tygodniki i względnie obiektywną codzienną prasę, radio i raczkującą telewizję.
Wprawdzie niedługo po naszym październiku przeżywaliśmy węgierską tragedię i ustawialiśmy śię w kolejkach, aby oddać krew dla Węgrów, ale potem stopniowo wracała w Europie i w USA opinia, że jesteśmy „najweselszym barakiem”.
Atmosfera w tym „baraku” była na tyle dobra, że mimo narastającej niechęci do ustroju i prześladowania niektórych działaczy opozycyjnych, odnoszę wrażenie, że ówczesna władza zdecydowanie mniej się bała „suwerena”, niż obecna. Najdłużej „panujący” premierzy w PRLu – Cyrankiewicz i Jaroszewicz – jeździli z dwu – trzyosobową ochroną, czasem tylko z kierowcą z BORu. Było tajemnicą poliszynela, że Cyrankiewicz niekiedy uciekał ochronie, potrzebując chwil prywatności.
Czy ja bronię PRLu? Nie zamierzam bronić aparatu państwa i tych, którzy rządzili krajem do 1956 roku. Ale byłem na wiecu „powitalnym” Gomułki pod pałacem Kultury, wśród prawie pół miliona Polaków wierzących, że następuje odwilż. Nigdy w starej i współczesnej historii Polski nie zebrało się spontanicznie tak wielu ludzi. Poczuli dumę z tej bezkrwawej rewolucji i mieli nadzieję, że wszystko będzie inaczej. Kiedy Gomułka z licznymi specjalistami jechał do Moskwy na trudne rozmowy gospodarcze, na niektórych stacjach wśród pozdrawiających tłumów byli księża, błogosławiący przejeżdżający pociąg.
Czy się zawiedli? Trochę tak, ale mimo wszystko żyli już w innym kraju. Zwolniono więźniów politycznych, cenzura formalnie nadal istniała, ale rzadko się wtrącała. Zaprzestano prób kolektywizowania gospodarstw rolnych. Stosunki władzy z kościołem nie były zbyt gorące, ale mieściły się w granicach „pokojowej, wzajemnej tolerancji. Otworzono zielone światło dla rzemiosła, które w wielu przypadkach przybierało charakter małych przedsiębiorstw. Zwiększano samodzielność kierownictw państwowych zakładów przemysłowych. Dyrektorzy stawali się coraz bardziej menadżerami, a nie urzędnikami realizującymi wyłącznie „zadania planowe” określone przez ministerstwa i działającą wówczas Komisję Planowania.
Manipulowanie historią
Sądzę, że nasi prawicowi politycy popełniają błąd manipulując najnowszą historią i usiłując nam wmawiać, że PRL nie była państwem. Była – zależnym i słabym, popełniającym tragiczne błędy, ale usiłującym odbudować Polskę i przeprowadzić ją bez większych strat przez trudny okres zimnej wojny i narzuconego systemu zarządzania gospodarką. Ten błąd „zjednoczonej prawicy” można zrozumieć, traktując go jako element walki politycznej. Ale znacznie większym błędem jest lekceważenie wysiłków milionów obywateli tego państwa, którzy w niesprzyjających warunkach budowali setki tysięcy mieszkań, nowe zakłady przemysłowe, kościoły i obiekty sportowe. W tym państwie – jak już wspomniałem – ktoś musiał także być sędzią, milicjantem, żołnierzem. Można mu zarzucić, że coś zrobił źle. Ale nie można go potępiać, że żył i pracował.