16 listopada 2024
trybunna-logo

Czy warto bronić PRL?

Perspektywa kobieca.

 

Nie mam wątpliwości, że warto. Jednak rozstrzygając wątpliwości innych, nie można polegać wyłącznie na sentymencie. Twarde fakty również przemawiają na korzyść „poprzedniej epoki”. Bo dokładnie te same dziedziny życia społecznego, które Polska Ludowa otaczała szczególną troską, dziś leżą odłogiem. Kobiety pracujące, matki – odczuwają to szczególnie dotkliwie.

 

3 narracje

Rzetelna ocena PRL to trudne zadanie – odkłamanie PRL to jednak obowiązek lewicy, jeżeli nie chce utonąć w morzu IPN-owskich prawicowych wizji tego okresu jako sowieckiej okupacji i „totalitaryzmu”. Ta narracja dziś dominuje: swój udział ma w tym propaganda Telewizji Publicznej oraz wdrażanie ustawy dekomunizacyjnej – niejednokrotnie siłowe, zwłaszcza w mniejszych gminach.

Komponując słowo wstępu, warto podeprzeć się publikacją Piotra Szumlewicza i Jakuba Majmurka „PRL bez cenzury”. Po 1989 roku Polska Ludowa stała się negatywnym punktem odniesienia dla większości elit.

Jak twierdzą autorzy: „Poprzez jego krytykę uzasadniają one rozwarstwienie społeczne, strukturalne bezrobocie, wydłużanie tygodnia pracy czy utrzymanie płacy minimalnej na bardzo niskim poziomie. Krytyce Polski Ludowej towarzyszy zatem przedstawianie społecznych patologii jako prawidłowości rozwoju gospodarczego. W ten sposób atak na PRL pełni funkcję legitymizowania istniejącego ładu społeczno-ekonomicznego”.

Książka wyróżnia 3 główne narracje wokół Polski Ludowej: postsolidarnościowo-prawicową (PRL to ustrój totalitarny, siłą narzucony przez sowiecką okupację), sentymentalną (odpowiedź na pierwszą + podkreślenie bezpieczeństwa socjalnego), a także nostalgiczną (bazującą na anegdotach, filmach, opowieściach i mitach). My dziś w większości opowiadamy się za drugą. W przekazie medialnym dominuje dziś jednak pierwsza – dlatego zapewne dziś badania opinii publicznej nie prezentowałyby się dla zwolenników PRL-u tak korzystnie jak w pamiętnym raporcie CBOS z 2014 „PRL – doświadczenia, oceny, skojarzenia”.

Swego czasu większość mediów obnosiła zawarte w nim konkluzje ze zdziwieniem (chodzi o pamiętne „44 proc. Polaków dobrze wspomina PRL”).

 

Co ci przypomina widok znajomy ten?

Zajrzyjmy więc do raportu CBOS:

„Do wymienianych najczęściej konkretnych skojarzeń z okresem PRL należą: brak bezrobocia (19 proc., kolejki (18), puste półki w sklepach (17) oraz kartki na żywność i inne produkty (17)”. Mimo wszelkich uciążliwości, Polacy cenią sobie stabilność zatrudnienia.

„Co piąte skojarzenie z okresem PRL związane jest z ówczesną polityką na rynku pracy (łącznie 21 proc.), przy czym w niemal wszystkich przypadkach chodzi o pewność zatrudnienia i brak bezrobocia (19). Nieliczni zwracali w tym kontekście uwagę na większą dbałość o pracowników, m.in. na politykę socjalną zakładów pracy (2), albo akcentowali negatywne konsekwencje związane z obowiązkiem zatrudnienia (1).

PRL kojarzy się również „z lepszą polityką społeczną (6 proc.) lub po prostu z łatwiejszym, spokojniejszym i mniej stresującym życiem (3), z porządkiem społecznym (2) lub z większym poczuciem bezpieczeństwa (2)”.

 

Kobieta awansuje w społecznej hierarchii

Tu podpieram się pracami „Wpływ kobiet na politykę państwa na przykładzie Polski i Hiszpanii” Emilii Drewniak oraz kompendium „Wywołać z milczenia. Historia kobiet w PRL-u – kobiety w historii PRL-u” Agnieszki Mrozik

PRL przede wszystkim nie cieszy się, jak udowadnia Mrozik, szczególnym zainteresowaniem badaczek i badaczy ruchu kobiecego. Powtarzana jest mantra o fasadowości i pozorności upodmiotowienia kobiet.
Zaprzecza tej tezie cytowana przez Mrozik Małgorzata Fidelis i jej „Kobiety, komunizm i industrializacja w Polsce”: Fidelis zaprzecza tej dominującej dziś narracji. Zwraca uwagę na rolę kobiet jako AKTYWNYCH NEGOCJATOREK SWOJEJ POZYCJI W SIECI ZALEŻNOŚCI SPOŁECZNYCH – na przykładzie aktywnych zawodowo robotnic.

Fidelis rozróżnia przede wszystkim epokę stalinizmu – której absolutnie nie wybiela, oraz czas odwilży – kiedy emancypacja kobiet nagle przyhamowała, kobiety zaczęły być wypychane z rynku pracy do domów lub do słabiej płatnych zawodów. Hasłem przewodnim tej epoki było wszak „Irena, do domu!”.

Badaczka swoje wnioski wysnuwa z analizy sytuacji kobiet zatrudnionych w zakładach przemysłu bawełnianego w Zambrowie i Żyrardowie oraz kobiet pracujących w śląskich kopalniach. Udowadnia, że miały one wielki wpływ na kształtowanie rzeczywistości zawodowej i warunków pracy – przykładem fala kobiecych strajków z wczesnych lat 50. – wówczas według Fidelis narodziła się idea „kobiecego protestu”, jaką znamy dzisiaj. Robotnice (m.in., żyrardowskie tkaczki) twardo domagały się zniesienia podziału zawodów na męskie i żeńskie.

„Wykorzystywały swą nową tożsamość pracownic socjalistycznego państwa, a także tradycyjne rozumienie kobiecego honoru i różnicy płci, […] by obnażyć sprzeczności komunistycznego projektu i zrealizować swoje cele – m.in. poprawę jakości żywienia i dostaw surowców do fabryk”.

W okresie stalinizmu ścierały się dwa wzorce obyczajowo-spoleczne – PPS-owski (kobieta – matka Polka) i PPR-owski (ideał robotnicy. I ten okres właśnie był najbardziej owocny jeśli chodzi o przełamywanie stereotypów tradycyjnych ról wpłciowych z II RP (analfabetyzm, zależność ekonomiczna).

„Autorka przytacza dane, które wskazują, że wraz z przeprowadzką ze wsi do miasta, zdobywaniem wykształcenia oraz znajdowaniem pracy w zawodach tradycyjnie określanych jako męskie (górnik, hutnik, spawacz, motorniczy, taksówkarz itd.) kobiety awansowały w społecznej hierarchii, co nie pozostawało bez wpływu na ich życie seksualne, relacje z mężczyznami i rodziną. Większa niezależność finansowa przekładała się bowiem na swobodniejszy stosunek kobiet do ich tradycyjnych ról w społeczeństwie (żony i matki), większe wymagania wobec partnera czy szerzej – bardziej partnerski model związku”.

Autorka zwraca też uwagę na to, że władze PRL zrobiły sporo, aby w miarę bezboleśnie dostosować radziecki archetyp „świętej traktorzystki” do polskich realiów. Po 1953 roku ten symbol równouprawnienia został całkowicie odrzucony jako symbol obcej dominacji. Autorka udowadnia, że było to potrzebne na poziomie wspólnoty narodowej, aby odzyskać tożsamość – lecz wówczas sytuacja zawodowa kobiet uległa pogorszeniu. Nagrodą pocieszenia – według Fidelis – okazała się liberalizacja prawa aborcyjnego w 1956 roku.

Gdyż w kwestii obyczajowości stalinizm – trudno zaprzeczyć – tłamsił kobiety, czerpiąc z II RP pełnymi garściami.

Na przykład podaje Fidelis przykłady zdarzeń, w trakcie których urzędnicy partyjni, nie mogąc poradzić sobie z „rozpasaniem” seksualnym młodych robotnic (na przykład w Zambrowie), wzywali na pomoc ojców dziewcząt, by „siłą swego autorytetu” (czyli de facto przemocą) sprowadzali je na „dobrą drogę”. W tym samym czasie duchowni w czasie nabożeństw gromili „rozwiązłe” kobiety, które wolały „używać życia” zamiast realizować się jako matki i żony (tu istniał do pewnego momentu swoisty sojusz Partii i kościoła).

Seks był przy tym mocno stabuizowany. W stalinizmie seksualność kobiety miała realizować się głównie w rodzinie, mężczyzny – poza rodziną. Później nastąpił powrót do emancypacyjnych wzorców z okresu po rewolucji październikowej, kiedy wręcz padały z ust Aleksandry Kołłontaj stwierdzenia o przeżytku rodziny jako burżuazyjnego tworu.
Zresztą ustawa w początkowym swoim kształcie też była „dobrem reglamentowanym”:

„W tym kontekście liberalizacja ustawy antyaborcyjnej w 1956 roku jawi się jako swoista nagroda pocieszenia dla tracących stabilne zatrudnienie Polek, początkowo przyznawana zresztą tylko wybranym (na przykład kobietom, które już wypełniły obowiązek macierzyństwa) i w drodze silnych obostrzeń (do 1959 roku o tym, czy kobieta może przerwać ciążę, decydowali lekarze, którzy często wykorzystywali swoją władzę przeciwko pacjentkom, odmawiając im przysługującego prawa)”.

Jak dodaje jednak Małgorzata Maciejewska, „już trzy lata po wejściu w życie ustawy, tj. w roku 1959 roku, aborcja była możliwa już bez jakichkolwiek pozwoleń. Niestety jednocześnie państwo nie prowadziło działalności mającej na celu poprawę wiedzy kobiet na temat swojej płodności, nadal nie funkcjonowała edukacja seksualna – wprowadzona dopiero w 1981 roku pod nazwą

Przysposobienie do życia w rodzinie. Seksualność więc nadal była dla władz tematem tabu”.

Ale tutaj w sukurs przyszła m.in. Wisłocka i Lew-Starowicz.

 

Reprodukcja i produkcja – stalinizm

W XX wieku debata na temat regulacji prawa do aborcji dzieli się na 3 zasadnicze okresy (miedzywojnie, PRL, postkomunizm).

W międzywojniu ścierały się dwa mocne paradygmaty – tradycyjny skrajnej prawicy oraz wyzwolonej inteligencji. Tu oczywiście nie do przecenienia jest Boy – Żeleński, który razem z feministkami Ireną Krzywicką oraz dr Justyną Budzińską-Tylicką promował idee świadomego macierzyństwa. Dzięki ich staraniom w Kodeksie karnym z 1932 roku znalazły się regulacje w pełni odpowiadające naszemu dzisiejszemu „kompromisowi aborcyjnemu”. Aborcję niespełiającą tych warunków karano jednak 5 latami pozbawienia wolności.

Stalinowska polityka pronatalna, jak pisze David Hoffmann, była pod wieloma względami podobna do trendów ogólnoeuropejskich w pierwszej połowie XX w., które zmierzały do objęcia przez państwo kontroli nad organizacją reprodukcji.

 

Liberalizacja

Po 1956 roku ruszyli do boju społecznicy. Liga Kobiet oraz Towarzystwo Świadomego Macierzyństwa, świadome początkowych ograniczeń w stosowaniu ustawy, promowały antykoncepcję (zwłaszcza na terenach wiejskich) i edukację seksualną, aborcję uznając za ostateczność. W latach 60. nastąpił boom na globulki antykoncepcyjne i pierwsze leki hormonalne. Wtedy również zaczęto swobodniej podchodzić do realizacji zapisów ustawy. Zwłaszcza zapis o przesłance trudnych warunków życia kobiety ciężarnej” zaczął być szerzej wykorzystywany.

Ponadto ustawa znosiła z kobiety odpowiedzialność karną za przeprowadzony zabieg, nawet jeśli nie był on dokonany legalnie. Ponosili ją natomiast dokonujący nielegalnej aborcji, również wtedy, gdy robili to za zgodą kobiety. Udzielenie jakiejkolwiek pomocy kobiecie ciężarnej w dokonaniu nieuprawnionego zabiegu było także uznawane za przestępstwo. W obu tych przypadkach zmniejszono jednak maksymalną karę przewidywaną za popełnienie czynu z 5 na 3 lata więzienia. Wprowadzono również kary za zmuszanie kobiet w jakikolwiek sposób do aborcji.

Państwo ze swej strony zapewniało więc aborcję de facto na życzenie, działacze społeczni – edukację przy cichym poparciu fasadowo pruderyjnych władz. Taki stan rzeczy miał miejsce przez większość czasu trwania PRL.

Abp Hoser stwierdził niedawno, że w PRL przeprowadzono 800 tys. aborcji. Nie było ich tak dużo. Fakt jednak, że w 1956 roku bano się katastrofy demograficznej i coraz bardziej popularnych „domowych” metod spędzania płodu.

„Fakt, że dokonuje się corocznie nielegalnie co najmniej 300 tys. zabiegów przerywania ciąży, a więc że co najmniej 600 tys. osób rocznie (lekarzy i pacjentek) formalnie popełnia przestępstwo – co jest publiczną tajemnicą – oznacza tolerowanie fikcji, jest przejawem zakłamania w życiu społecznym” – pisano w 1956 w „Trybunie Ludu”.

 

Wsparcie dla matek (i ojców)

Za publikacją Arkadiusza Durasiewicza „Historyczne unormowania polityki rodzinnej”:

Pod koniec lat sześćdziesiątych i na początku siedemdziesiątych XX w. rodzina stała się przedmiotem szczególnego zainteresowania państwa. Znowelizowany w 1975 roku Kodeks rodzinny przewidywał szeroko zakrojone inicjatywy wsparcia małżeństw.

„Według Rozporządzenia Ministra Pracy, Płac i Spraw Socjalnych z dnia 31 maja 1974 r. w sprawie zasiłków rodzinnych do nich uprawnieni byli pracownicy podlegający ubezpieczeniu na wypadek choroby i macierzyństwa, zatrudnieni w pełnym wymiarze czasu pracy. Ponadto przysługiwał również zasiłek rodzinny na żonę, jeżeli pełniła ona jeden z następujących warunków: wychowywała choćby jedno dziecko w wieku do lat 8 lub sprawowała opiekę nad dzieckiem niepełnosprawnym, ukończyła 50 lat bądź była inwalidą. Zasiłek rodzinny na męża przysługiwał, jeżeli ukończył 65 lat bądź był inwalidą. Zasiłki rodzinne były wypłacane w wysokości podstawowej lub podwyższonej”.

Szerokie wsparcie miały kobiety ciężarne i matki małych dzieci: „Szczególnie bogate uprawnienia przysługiwały kobietom w okresie ciąży i macierzyństwa. Ochrona pracy kobiet w okresie ciąży obejmowała między innymi zakaz zatrudniania przy pracach szkodliwych, w godzinach nadliczbowych, w porze nocnej oraz zabraniało się delegowania bez zgody zainteresowanej poza stałe miejsce pracy. Kodeks pracy zapewniał ochronę trwałości stosunku pracy w okresie macierzyństwa, a ochronę przed zwolnieniem rozciągał na cały czas ciąży Jeżeli kobieta przepracowała okres próbny) oraz na okres urlopu macierzyńskiego. Zgodnie z kodeksem pracy zakład miał obowiązek zwalniania kobiety ciężarnej na badania lekarskie, przy zachowaniu prawa do pełnego wynagrodzenia, jeżeli badania te nie mogły być przeprowadzone poza godzinami pracy. Zakład był zobowiązany również do przeniesienia kobiety ciężarnej do pracy lżejszej – dozwolonej dla kobiet w ciąży. Jeżeli przeniesienie do innej pracy powodowało obniżenie wynagrodzenia, pracownicy przysługiwał dodatek wyrównawczy do wysokości I 00 proc. zarobku”.

Urlop macierzyński regulacje z 1972 roku przedłużyły z 12 na 16 tygodni przy pierwszy dziecku i do 18 przy kolejnych. Urlop bezpłatny (z zachowaniem ciągłości pracy!) przedłużono do 3 lat.
„Rocznie z urlopów macierzyńskich skorzystało średnio około 420 tys. kobiet. W 1976 r. wprowadzono jednorazowy zasiłek porodowy, który przysługiwał pracownicom i niezatrudnionym żonom pracowników w razie urodzenia lub przyjęcia dziecka na wychowanie. Zasiłek ten wypłacany był w wysokości trzykrotnego zasiłku rodzinnego, przysługującego na to dziecko. Od maja 1978 r. wszystkie kobiety otrzymywały ponadto po urodzeniu dziecka jednorazowy zasiłek, niezależnie od źródła utrzymania (…). Wprowadzono także nową formę pomocy dla rodzin z małym dzieckiem, mianowicie tak zwany zasiłek wychowawczy, wypłacany matkom przerywającym pracę zawodową w celu sprawowania osobistej opieki nad małym dzieckiem.

W roku 1975 został wprowadzony Fundusz Alimentacyjny. Korzystali z niego rodzice (najczęściej matki), którzy nie mogli uzyskać alimentów od osób zobowiązanych do alimentacji”.

Przedszkola były w PRL najsilniejszym ogniwem opiekuńczym. Reorganizacja przedszkoli uregulowana została rozporządzeniem ministra oświaty z 1950 r. – tak aby w planie sześcioletnim dobić do wskaźnika zatrudnienia kobiet na poziomie 33,5 proc.

Rozwój sieci przedszkoli w okresie PRL z jednej strony zapewnić miał dzieciom prawidłowy, wszechstronny rozwój, z drugiej natomiast – stać na straży równouprawnienia kobiet, umożliwiając im „uwolnienie” od gospodarstw domowych i podjęcie aktywności zawodowej.

W roku szkolnym 1945/46 wg materiałów statystycznych GUS działało w Polsce ok. 2 286 przedszkoli, obejmujących opieką blisko 140 tys.

Do 1950 r. liczba przedszkoli wzrosła o ponad 270 proc. natomiast liczba wychowanków przedszkoli o ok. 210 proc. W 1955 r. było w Polsce ok. 2 640 tys. dzieci w wieku od 3 do 6 lat, co stanowiło ok. 10 proc. ogółu ludności. Później przyszło tysiąc szkół na tysiąclecie. A realnie powstało ich znacznie więcej.

Do końca 1965 roku wybudowano 1105 szkół podstawowych (432 w miastach i 673 na wsi), 54 szkół zawodowych, 28 liceów oraz 6 obiektów przeznaczonych dla szkolnictwa specjalnego. Budowę dalszych 164 obiektów szkolnych ukończono już w 1966 roku. Ponadto w ramach akcji przekazano szkolnictwu 6349 izb mieszkalnych dla nauczycieli.

 

Tekst ten stanowił kanwę wystąpienia podczas debaty „Czy warto bronić PRL?” zorganizowanej przez Społeczne Forum Wymiany Myśli oraz redakcję portalu Strajk.eu w Warszawie, 16 września 2018 roku.

Poprzedni

Młodzi z milionowymi długami

Następny

Flaczki tygodnia

Zostaw komentarz