18 listopada 2024
trybunna-logo

Czy faszystom wolno demonstrować?

Jest taki, często wycierany, cytat z Woltera: Nie zgadzam się z tym co mówisz, ale oddam życie, abyś miał prawo to powiedzieć.

Powtarzany przez szlachetnych demokratów, wierzących że – pomimo dzielących nas różnych poglądów na świat – nadal możemy egzystować w jednej wspólnocie, zamiast się wyrzynać.
A ewentualny spór prowadzić w ramach cywilizowanych zasad. I właściwie rzadko kto rozsądny nie zgodzi się z Wolterem. Problem w tym, że wiara w istnienie wspólnoty politycznej, która nikogo nie wyklucza, jest bardzo naiwne. W demokracji liberalnej o jej kształcie decyduje w dużej mierze właśnie to, które poglądy uznaje się powszechnie za godne rozpatrzenia i dyskusji, a które wręcz przeciwnie – za powód do interwencji medycznej lub prokuratorskiej.
Kiedy kilka tygodni temu okazało się, że są w Polsce środowiska powiązane z Ruchem Narodowym, które spotykają się po lasach, aby czcić Adolfa Hitlera, skrajna prawica – przebąkując coś lekceważąco o miłośnikach nazistów – wskazywała na rzekomy problem radykalnej lewicy, która macha zbrodniczym czerwonym sztandarem.
Takie odwrócenie kota ogonem było tym łatwiejsze, że po upadku PRL-u większość Polaków uznaje się za antykomunistów, a czerwona flaga uchodzi za symbol obcej dominacji.
Polski patriotyzm jest zaś naskórkowy, symboliczny – za patriotę uchodzi więc ten kto najgłośniej drze ryja, macha biało – czerwoną, a ostatnio też odpala race. Narodowcy są w tym dobrzy, wręcz wyspecjalizowani, bo nic innego nie potrafią. Doszliśmy więc do takiego absurdu, że na portalu TVP Info zrównuje się hitlerowców i… Piotra Ikonowicza. A chłopcy z ONR uchodzą za harcerzy.
W ubiegłym tygodniu, podczas trwającej awantury dyplomatycznej, Ruch Narodowy wpadł na jakże genialny pomysł, aby zademonstrować pod ambasadą Izraela.
Rząd wpadł w panikę, że światowe telewizje pokażą obrazki z awantury, potwierdzając – patrząc po tym co się wylało w ostatnich dniach – częściowo słuszną opinię kraju antysemickiego. Wojewoda mazowiecki Zdzisław Sipiera zamknął więc na tydzień ulice prowadzące do ambasady i tym samym zabronił protestu.
Hodowani na pisowsko – państwowym cycu tzw. narodowcy jakoś to przełknęli i ogłosili odwołanie pikiety. „Dziś nie jest naszą intencją konfrontowanie się z państwem polskim” – powiedział Robert Winnicki.
Trzeba przyznać, że rzeczywiście była to nadzwyczajna sytuacja. Podniosły się jednak głosy przeciwko takiej decyzji wojewody, straszące, że ten zakaz otworzy furtkę do delegalizacji innych niewygodnych demonstracji: Manif, Czarnych Protestów czy Parad Równości. Przyznaję – istnieje takie ryzyko. Naiwna wydaje mi się jednak wiara – a chyba to ona stoi za tym sprzeciwem – w to, że to prawo w obecnej sytuacji jest w stanie najlepiej ochronić nasze wolności obywatelskie. Po upolitycznieniu sądów, prokuratur, zatłuczeniu Trybunału Konstytucyjnego?
Przecież prawna furtka – jak widać – zawsze się znajdzie. A jeśli ktoś będzie chciał naprawdę protestować – żaden zakaz nie pomoże. Bo gwarantem naszej wolności są siły społeczne, które za nami stoją.

Poprzedni

Straszne skutki podnoszenia płac

Następny

Tak daleko, choć tak blisko