16 listopada 2024
trybunna-logo

Czkawka patriotyczna

Bój to bywa ostatni

Powstanie_Warszawskie_5678231223 fot NAC

Aktywiści PISu i jego prawicowych przybudówek, wspomagani przez Instytut Pamięci Narodowej, od czasu do czasu dostają czkawki patriotycznej objawiającej się „walką” z nazwami ulic, które upamiętniają coś lub kogoś przypominającego socjalizm albo – nie daj Boże – „komunę”.

Niedawno (30.03.22) tuptałem nóżkami ze zości, oglądając w telewizorze jednego z sejmowych tytanów intelektu, pana Janusza Kowalskiego, przypominającego, że nadal mamy w Warszawie (a może i w innych miastach) ulicę, a ściśle aleję, Armii Ludowej. Grzech to straszny, bo Armia Ludowa była właśnie komunistyczna. Wprawdzie udawała, że walczy z Niemcami, ale tak naprawdę chciała Polski zależnej od ZSRR.

Mój sklerotyczny skrzek nie ma oczywiście żadnego znaczenia, – ale zgłaszam obywatelski sprzeciw. I spróbuję wytłumaczyć Szanownemu Posłowi, – dlaczego.

Braterstwo broni

Otóż – drogi Pośle -, chłopców z AL. spotykałem w czasie Warszawskiego Powstania na Starówce i w Śródmieściu. A raz nawet w kanale pod Królewską. Walczyli dzielnie. Wielu chwaliło się krzyżami Walecznych, a wiem, że byli i tacy, których odznaczono Virtuti Militarii.  Dwóch było ze mną w niewoli po upadku Powstania, w obozie jenieckim VI J w Dorsten. Dobrzy koledzy.  Mieli legitymacje AK, które – jak mówili -, wydano im przed wyjściem do niewoli, aby Niemcy nie zastosowali wobec nich „specjalnego trybu”.

Radzę Panu przespacerować się ulicą Freta w Warszawie, gdzie na domu nr 16 znajdzie Pan tablicę pamiątkową informującą, że w czasie Powstania trafiła go bomba lotnicza. Zginął tam cały warszawski sztab AL.

Być może w „terenie” były oddziały partyzanckie AL, którym nie zawsze było po drodze z oddziałami AK. Tak samo, jak prawicowej brygadzie Świętokrzyskiej. Ale łączyło nas tzw. braterstwo broni w walce z hitlerowskim okupantem. I nie widzę żadnego powodu, abyśmy odbierali im nazwę ulicy.

Wspólny cel – walka z okupantem

Przy tym sprzeciwie „naszła” mnie pewna bardziej ogólna refleksja. Dzisiejsza młodzież, także nieco podstarzała – do której chyba Pan należy – nie zdaje sobie zupełnie sprawy z tego, jak powstawał w czasie II wojny ruch oporu w okupowanej części Polski, zwanej Generalną |Gubernią. Przeważająca w konspiracji młodzież w wieku 15 – 19 lat szukała kontaktu z „jakąś” organizacją walczącą a okupantem. Tylko niewielka ich część miała jakiekolwiek zainteresowania polityczne. O ich udziale w konspiracyjnym ruchu oporu decydował najczęściej przypadek – uzyskanie kontaktu przez kogoś z rodziny, kolegę ze szkoły albo „z podwórka”, czasem dziewczynę zwaną ”sympatią”, a nawet pacjenta z sąsiedniego łóżka w szpitalu. Decydowało obustronne zaufanie. Ja nawiązałem kontakt przez kolegę ze szkoły,  którego znałem jeszcze z harcerskich, międzydrużynowych spotkań, przed wojną. I dlatego znalazłem się w Szarych Szeregach, jednostkach harcerskich, podwiązanych do AK. Ale kilka tygodni później byłem kilka dni na wakacjach u przyjaciół ojca w niedalekiej podwarszawskiej wsi. Syn gospodarzy był członkiem Batalionów Chłopskich i proponował mi nawiązanie kontaktu z jego zwierzchnikami. I gdybym nie był już w Szarych Szeregach, to dzisiaj byłbym weteranem skrajnej lewicy!

Pewnie znowu się komuś narażę, ale uważam, że 77 lat po wojnie powinniśmy resztki kombatantów wojennych traktować tak samo, podobnie jak robiono to zaraz po wojnie, kiedy jeszcze była jedna organizacja kombatancka – Związek Uczestników Walki Zbrojnej. Jeśli są dowody, aby komuś postawić jakieś konkretne zarzuty – to niech odpowiednie „organy” je stawiają. Ale nie trzeba oskarżać „w czambuł” całych organizacji, także uchodzących za skrajnie lewicowe czy prawicowe, jeśli w latach wojny zgrupowana w nich młodzież biła się z Niemcami i wierzyła, że walczy o wolną Polskę. Nie mam na to wpływu, ale osobiście mam taki stosunek do wszystkich kombatantów. O AL i Batalionach Chłopskich już powiedziałem. Ale jesienią 1945 roku piłem też piwo na dworcu we Frankfurcie Nad Menem, z kilkoma chłopcami z rozformowanej Brygady Świętokrzyskiej. Byli tak samo sympatyczni, jak ci z lewicy i nie rozumieli, dlaczego wtedy w kraju miano do „ich” brygady jakieś pretensje. Ich oficerowie gdzieś się pogubili i nie mieli nikogo, kto by im to wyjaśnił.

Powracająca katastrofa

Mam takie wrażenie, że nasz prawicowy aktyw cierpi na łagodną chorobę, którą nazwałem w tytule tego felietonu „czkawką patriotyczną”. Wyobrażam sobie, ze na prywatnych spotkaniach panie i panowie zastanawiają się czasem, co by tu jeszcze zrobić, aby ciemny naród utwierdził się w przekonaniu o ich niewzruszalnym patriotyzmie. Może właśnie zmienić nazwę ulicy, obrazić Tuska i jego dziadka, powiesić dodatkowe psy na Putinie, agresywnie pogaworzyć o zagrożeniu suwerenności przez działania Komisji Europejskiej, dokopać Hołowni, bo jego żona lata rosyjskim (ściślej – jeszcze radzieckim) myśliwcem i dobrze się o nim wyraża. A może – i to nam ostatnio zapowiedziano – znowu podenerwować Naród opowiadaniami o katastrofie smoleńskiej. Bo wielkim nakładem sił i środków dokopaliśmy się wreszcie do prawdy o tym „zamachu”, która nawet przekonała Prezesa wszystkich prezesów.

Piszę ten tekst przed kolejną rocznicą katastrofy, która zapewne będzie okazją, do podzielenia się ze społeczeństwem nowymi prawdami objawionymi, wskazującymi na podły spisek i zamach na rządowy samolot. Ale jestem wstrętnym realistą i już dzisiaj wiem, że nie uwierzę. Należę do tych obywateli, którzy poświęcili nieco więcej czasu na przestudiowanie wyników pracy Komisji zajmującej się badaniem wypadków lotniczych i przesłuchanie nagrań tego, co działo się w samolocie przed wypadkiem. Rozmowy załogi, nieustanne ostrzeżenia komputera „terain ahed!”, doradzanie szefa lotnictwa wojskowego, dźwięki i krzyki dochodzące z części pasażerskiej, nie pozwalają mi na zmianę opinii, że był to tragiczny wypadek. Uważam próby cyklicznego powracania do tego tematu za, delikatnie mówiąc, niestosowne i dyktowane tylko politycznym interesem prawicy, szykującej grunt pod kampanię wyborczą..

Warszawa – Marki, 04.04.2022.

Poprzedni

Oligarcha się rodzi, pracownik truchleje

Następny

Tyle naszego, ile zajumamy