16 listopada 2024
trybunna-logo

Czas słowotwórstwa

Ostatnio ogarnął mnie pogodny nastrój. Wszystko jest dobrze i będzie coraz lepiej. Zawsze tak się dzieje, jak czołowi przedstawiciele narodu wpadają w okresy słowotwórstwa i lansują nowe określenia, które mają ilustrować ich radość i dumę, albo obawy i niezadowolenie.

Uszczęśliwili nas pięknym określeniem „miękiszon”, które znalazło już istotne odmiany jak np. „głupiszon”. Wszyscy są dumni z tego, co robili i osiągnęli w Brukseli i nie zwracają uwagi na nieustanne „kwitolenie” (też nowe słowo) politycznych przeciwników, którzy szukają dziury w całym, starając się, jak zwykle, obniżać wagę niesłychanych, osiągniętych przez nas sukcesów.

Wysłuchiwanie emitowanych przez stacje telewizyjne opinii i oświadczeń na ten temat, tak mnie skołowało, że postanowiłem sam dokonać analizy ostatnich wydarzeń i ich możliwych następstw. Pogoda wprawdzie podła, ale jednak usiadłem na przyzbie razem z moim niesłychanie inteligentnym psem niemieckiej rasy, który radośnie merda ogonem, jak widzi w telewizji panią kanclerz Merkel. Poczytałem „cos tam” w laptopie i prasie. I z wrodzoną nieśmiałością uznałem, że mogę podzielić się moimi przemyśleniami.

Ponure alternatywy

Najbardziej zabawne jest to, że po długotrwałej awanturze, okrzykach, że „veto albo śmierć”, opłakiwaniem rzekomo traconej suwerenności i groźbach popełnienia seppuku – jesteśmy po decyzjach brukselskiego szczytu, niemal dokładnie w tym samym punkcie, w którym byliśmy na początku. Miał być i jest dość korzystny dla na budżet, miała być i jest groźba finansowego karania za ograniczanie praworządności. Dodano jedynie coś w rodzaju opinii, kiedy i dlaczego można będzie te kary stosować, zostawiając jednak Komisji UE dalsze ich uszczegóławianie.
Impreza w Brukseli przebiegła dość spokojnie, mimo, że Polska i Węgry ciągle groziły zastosowaniem veta przy uchwalaniu budżetu. Mam wrażenie, że nikt zagranicą w to nie wierzył i sądzę, że nie wierzył także premier Węgier. Ryzyko opóźniania i możliwość ograniczania przepływu pieniędzy z Unii, oraz pogorszenia i tak już złej opinii w stosunkach międzynarodowych było zbyt duże. Ale – niestety – tradycyjna niezaradność w polityce wewnętrznej spowodowała, że manewry brukselskie odbiły się wyraźnie w naszej propagandzie, kierowanej do „ciemnego ludu”, i na relacjach między niektórymi partiami „zjednoczonej prawicy”
Bardziej niecierpliwa część narodu miała nadzieję, że te różnice poglądów, na znaczenie i skutki efektów naszych działań w Brukseli, spowodują odejście jednej, niewielkiej partii z rządzącej koalicji, która straci większość w Sejmie. To mogło doprowadzić do wcześniejszych wyborów, w niezłym dla opozycji okresie niezadowolenia, z prób bezsensownego wprowadzenia niemal całkowitego zakazu aborcji, wściekłości rolników i hodowców zwierząt futerkowych, a także powszechnej krytyki „władzy” za nieudolność w walce z pandemią COViD19.

Suwerenność

Już wiadomo, że do tego na razie nie dojdzie. Wysiedziane, ciepłe miejsca w miękkich fotelach administracji centralnej i terenowej oraz w spółkach skarbu państwa, są zbyt cenne, aby ta partia poświęcała je – dosłownie – dla idei. Zgrzytając zębami pozostanie w koalicji, robiąc tylko czasem groźne miny, pisemnie i ustnie krytykując niektóre decyzje rządu i zapewne – dla bardziej wyraźnego ostrzeżenia – od czasu do czasu głosując w sejmie inaczej, niż życzy sobie PIS.

Tymczasowo główną płaszczyzną krytyki jest suwerenność, stare słowo, ale teraz wyraźnie odświeżane. Pewna znana pani, przebywająca obecnie na odpoczynku w parlamencie europejskim, stwierdziła w piśmie do szefa niezadowolonej partii, że ci z nas, którzy „nigdy nie mieli Polski w sercu”, zaprzedali naszą suwerenność. Czołobitnie i po kawałku oddali ją głównie Niemcom i Francuzom.

Mój piesek, przypominam, że z niemieckim rodowodem, dał mi do zrozumienia, że jest jednym z przykładów powszechnego osłabiania suwerenności państw po II wojnie światowej. Tak się dzieje, bo świat tak bardzo powiązał się gospodarczo, że nikt nie jest w stanie funkcjonować bez udziału innych. Z Niemcami mamy największe obroty handlowe i rozbudowaną kooperację przemysłową. Z Francją i Włochami trochę mniejsze, ale też ograniczające naszą i ich gospodarczą suwerenność. Cała Europa traci jej część na rzecz Chin. Proszę sobie wyobrazić, że nagle zrywamy wszelkie kontakty z Chinami. Tysiące ludzi ze łzami w oczach błąka się po naszych ulicach i sklepach. Nic nie można kupić, bo zginęły wszelkie towary nawet światowych marek, z dyskretnie umieszczonymi napisami „Made In China”.

Ciągłe opowiadania o zagrożeniach naszej suwerenności u wielu ludzi – nie tylko mniej wykształconych – powodują, że zaciera się granica między nią, a niepodległością. „Tracimy niepodległość” powiedział mi ostatnio znajomy, którego uważam za inteligenta. Nieprawda, Nic nie tracimy, ale ktoś może uznać, że sami ją zmniejszamy.

Niepodległość, zwłaszcza w kraju, który kilka razy ją tracił, oznacza niezależność polityczną i militarną. Globalizacyjne i polityczne zmiany świata w połączeniu z postępem technicznym powodują jednak, że i w tym zakresie trzeba to rozumieć dzisiaj inaczej, niż np. 200 lat temu. Po przywróceniu niezależności politycznej nie chcieliśmy mieć u siebie wojsk rosyjskich. Ale koniecznie chcemy mieć amerykańskie i gotowi jesteśmy, w znacznym stopniu, pokrywać koszty ich utrzymania. Malkontent może powiedzieć, – co to za różnica, tak czy inaczej „obce” wojsko będzie się u nas rozpychać, obserwować i kontrolować.

Świat się zmienia

Werbalni obrońcy niepodległości i suwerenności zapominają też najczęściej, że współczesny konflikt militarny na większą skalę, byłby już powtórzeniem filmowej wojny maszyn, niszczącym ludzkość. Satelitarne możliwości obserwowania i sterowania bezzałogowym uzbrojeniem, broń atomowa o zróżnicowanej mocy, pływające miasta (lotniskowce) wyposażone w wyrzutnie rakietowe i samoloty dają zupełnie inny obraz takiego konfliktu w porównaniu z II wojną światową.

Na tle dalszego rozwoju tego nowego świata wydaje się nieuniknione, że szeroko rozumiana globalizacja i zmniejszanie samodzielności państw, będzie naturalną koniecznością. Wiem, że wbijam kijek w patriotyczne mrowisko, ale kiedyś już napisałem, że za następne sto lat możemy się doczekać powstania Zjednoczonych Państw Europy, zapewne podobnych do Zjednoczonych Stanów Ameryki. I żeby było śmieszniej z takim samym językiem federalnym, nauczanym równolegle z językami narodowymi. Ale mimo to, tak jak w USA, nie będzie to oznaczać całkowitej centralizacji władzy. W USA nawet w tak ważnej sprawie, jak stosowanie kary śmierci, decydują władze stanowe

Obecny rząd i jego opiekuńcze zaplecze polityczne, wydają się o tym wszystkim zapominać. Wierzą – moim zdaniem – w niezmienność wzorcowych zasad kierowania państwem z IXX i XX wieku. Wierzą w skuteczność ustroju łagodnej dyktatury, I – co najbardziej niebezpieczne – w nieomylność swoich poglądów i decyzji, najczęściej podsuwanych przez ich „głównego stratega”.. To nas może zaprowadzić w ślepą uliczkę, z której można wyjść tylko przez cofanie.

Poprzedni

Majchrzak w Szwecji

Następny

Uczczą pamięć ofiar faszyzmu

Zostaw komentarz