Sprawa protestu pod TVP Info jest wyłącznie kwestią estetyki. Odsuwając już na bok całą dyskusję spod znaku „prowokacja czy nie” – zaczajenie się o zmroku na wychodzącą z pracy kobietę, aby na nią pohukiwać, straszyć i biec za samochodem, a potem radośnie przybijać piątki, jest niesmaczne i jałowe.
Opieranie siły całego happeningu na hasłach, które raczej zwracać uwagę na konkretny problem (co protestujący robili podczas poprzednich protestów z większym powodzeniem), bazują na epitetach („spieprzaj kłamliwa babo obrzydliwa”), służy wyłącznie ulaniu się frustracji, ale niestety wkłada drugiej stronie do ręki długo wyczekiwaną broń. Niemniej zgadzam się z Ewą Siedlecką, że w trakcie protestu pod TVP nie zostały przekroczone granice debaty publicznej. Nikt nie ucierpiał, a nadmierny dramatyzm połączony z brakiem dobrego smaku nie jest jeszcze na szczęście wpisany do kodeksu karnego.
Jednak później rozpętano nieprawdopodobną nagonkę na dziesięcioro ludzi, którzy w zimowy wieczór przynieśli tabliczki z napisem „kłamczucha”. Nie „kurwa”, nie „szmata”. I nie jajka, pomidory, petardy czy noże, ale tabliczki.
Teraz ci ludzie po kolei tracą źródła utrzymania. Zostały upublicznione ich personalia, na szklanym ekranie zachęcano do „odwiedzania” ich w pracy. Elżbietę Podleśną już raz eskortowała do domu policja. „Spalimy ci dom” – grożono Piotrowi Łopaciukowi. Inni też dostają na messengerze życzenia śmierci. W momencie pisania tego tekstu trzy spośród dziesięciu osób już nie pracują. Hejt leje się też na ich byłych szefów, no, może za wyjątkiem Poczty Polskiej. Zatrudniona w niej od 25 lat Monika Twarogal została zwolniona jeszcze dwa dni przed emisją feralnych „Wiadomości”. Dobra zmiana najwyraźniej wzmaga czujność państwowych instytucji. Natomiast firmą, z której zwolniono Iwonę Wyszogrodzką, zainteresował się Urząd Skarbowy. To represje kosmicznie nieadekwatne do przewinienia. Lincz za kiepską estetykę protestu. Strzał z bazuki za prztyczka w nos.
Czy jeśli wysunę tezę, że pomiędzy materiałem Marcina Tulickiego z „Wiadomości” a wzmożeniem hejtu może istnieć korelacja, i że nie było to sypanie kwiatków, a stawianie pod pręgierzem, to skończę jak Adam Bodnar, pozwana za naruszenie dóbr osobistych? Zobaczymy. Nie przypominam sobie jednak, aby telewizja – nawet wtedy, kiedy u steru były w Polsce SLD, a potem PO – kiedykolwiek potępiła antykomunistycznych fanatyków, rok w rok wykrzykujących 13 grudnia pod oknami Wojciecha Jaruzelskiego, a później Jerzego Urbana słowa o wiele mniej cenzuralne niż „kłamczucha” i „obrzydliwa baba”. Kiedyś relacjonowałam jeden z takich protestów. Zwykle w sądzie na poparcie takich tez, jakie tam śmigały w powietrzu co minutę, trzeba mieć dowody, i to nie byle jakie. Nie słyszałam też, aby „medium z misją” popełniło obszerny reportaż śledczy i przedstawiło sylwetki tych, którzy gwizdali na Powązkach w rocznicę Powstania Warszawskiego. Pamiętacie książkę, w której jest mowa o równych i równiejszych zwierzętach? Znajduje się tam również inna cenna refleksja, która zagubionym może wytłumaczyć wiele polityczno-medialnych paradoksów: „ilekroć świnia spotyka na drodze inne zwierzę, to ostatnie musi ustąpić na bok”.
Jak tam pani Magdo, wystarczająco pomszczona?