Mówią za nas nagłówki w portalach informacyjnych i mówią westchnienia w komentarzach: ach, no załatwili tych nauczycieli po pisowsku, prawda – ale (tu rzeczone westchnienie ulgi) to jednak dobrze, że pójdą te matury normalnie, jak trzeba.
Naiwne są (wybacz, Piotr) bojowe pokrzykiwania redaktora Szumlewicza o prawie do strajku i nadziei na pozytywne zmiany. Nadziei nie ma. Między innymi dlatego, że strajk nauczycieli nie ma wsparcia, wręcz większość ludzi wkurza. W dyskusjach przy świątecznych stołach, rozciągniętych na Facebooki i inne media społecznościowe widać to wyraźnie. Wyciągane są z odmętów pamięci grube, niesympatyczne nauczycielki matmy o aparycji Krystyny Pawłowicz. Padają pytania: „ilu znałeś nauczycieli z prawdziwą pasją, no ilu?”. Deliberuje się: „a może dać podwyżki tylko tym, co zasługują”? Tym, co w pocie czoła w nocy wycinali papierowe zwierzątka żeby nam pokazać ginące gatunki i tym, którzy skakali na jednej nodze, układali autorskie rymowanki? Tak, tym ewentualnie podwyżki się należą. Ale co zrobimy z resztą?
Społeczeństwo ma już dosyć tego „buntu”, tej „hucpy”. Mówią o tym wprost wszelkie możliwe sondaże i mówią o tym pośrednio nawet dziennikarze mediów rzekomo pedagogom życzliwych – właśnie poprzez publikowanie wspominków o nauczycielach wybitnych, o pomysłowych Dobromirach, co ich redaktorka poczytnej gazety na całe życie zapamiętała. Ten, w mniemaniu piszących, piękny gest solidarności, spycha tak naprawdę na poziomie podświadomości odpowiedzialność na samych nauczycieli za własne zarobki. Sugeruje, że godna płaca nie należy im się wszystkim bez wyjątku, tym z polotem i tym bez polotu, ale otwiera debatę o jakości ich pracy, robiąc tym wspaniały prezent rządowi.
Zamiast krzyczeć: „po prostu dajcie im te podwyżki, bo to wstyd, żeby tyle dostawał na rękę w XXI wieku człowiek wykonujący jeden z najbardziej odpowiedzialnych zawodów świata!”, zaczyna się absurdalna dyskusja, w której już tylko krok dzieli nas od „nununu, wymagania to się stawia, a czy wy na pewno tak dobrze wszyscy pracujecie, żeby przed naszymi dziećmi drzwi klas zamykać?”.
„Zależy im tylko na kasie, a o przyszłości edukacji, o systemie oświaty, o kaganku, to rozmawiać nie chcą” – perorują ludzie z klasy średniej, z tytułami magistrów. Nieważne, ile by nauczyciele nie tłumaczyli, że chcą walczyć o ogólną naprawę polskiej edukacji, że podwyżki to zaledwie początek, niezbędny zresztą, by nadal przyciągać do pracy w zawodzie.
Dlaczego tak się dzieje?
Jedyną przekonującą odpowiedź na to pytanie, poszerzoną o bardziej rozległy kontekst, znalazłam we wpisie na blogu psychoanalityka Pawła Droździaka. Człowiek, który był w wojsku, gardzi tymi, którzy w wojsku nie byli. Twierdzi, że tacy życia nie znają – wywodzi autor. „Kto był w wojsku, jest dumny że to przeszedł, choć tego nienawidził. Analogicznie ten, kto przeczołgiwany jest przez wolny rynek pogardza tymi, którzy żyją w realności budżetówki i nie traktuje ich żądań i narzekań poważnie. Czuje swoją wyższość, bo wytrzymuje coś, czego nienawidzi. Ludzie zbyt mocno nienawidzą własnej sytuacji na wolnym rynku, by spokojnie obserwować, jak ktoś coś uzyskuje na nim się nie bijąc. Czuliby się wówczas jak zupełni idioci”.
Dokładnie na tej samej zasadzie, jak mi się zdaje, ludzie, bici w dzieciństwie dyscypliną będą bronić zbawczej mocy klapsów jak niepodległości. Wolą to, niż zmierzyć się z dysonansem poznawczym: tak, krzywdzono nas, to było zupełnie bezsensowne, złe, szkodliwe i niepotrzebne. Teraz od tego odejdziemy, żeby ci, co przyjdą po nas, mieli lepiej. Mało kto jest w stanie zdobyć się na taki heroiczny akt zaprzeczenia swoim prywatnym mechanizmom obronnym, budowanym przez lata.
To jest ta tajemna prawda, którą o nas samych mówi strajk nauczycieli. To nie PiS jest tu naszym głównym problemem, problemem jest to, że świat oszalał. Oszalał, robiąc z nas niewolników na rynkowej galerze, upodlonych tak bardzo, że nie chcemy już, żeby ci z ławki obok mieli lepiej. Chcemy, żeby mieli tak samo tragicznie.
Po prostu dajcie im te podwyżki, bez bredzenia o pasji i misji przy objaśnianiu twierdzenia Pitagorasa. To może jeszcze uchronicie swoje dzieci przed tym, że wychodząc po dzwonku ze szkoły, nie będą myśleć wyłącznie o tym, że bycie towarem dla korpo jest najlepszą z dostępnych życiowych opcji.
Po prostu dajcie im te podwyżki.