16 listopada 2024
trybunna-logo

Co jeszcze jest za murem?

Ci wstrętni okupanci

uchodźcy Litwa

Od dawna był i nadal rośnie, wiele się tam nazbierało o czym liczni wolą milczeć…

Pierwsze wędrówki ludów miały miejsce w epoce łowiectwa-zbieractwa i koczownictwa, przed przejściem na rolnictwo i hodowlę, czyli osiadły tryb życia. Zawsze jednak trwały, a ich przyczyną były względy bezpieczeństwa, co by to pojęcie nie oznaczało. Teraz mamy zaledwie początek kolejnej, wielkiej, światowej fali migracji zewnętrznych, które Polskę dotychczas jedynie musnęły.

Kapitalizm produkuje uchodźcę

– pisze Tadeusz Klementewicz w obszernym, doskonale udokumentowanym studium tego problemu pt. „Co jest za tym murem ?” („Dziennik”, 29.10.- 2.11. 2021). Omawiając różne dziedziny i formy jego aktywności wywołujące kolejne migracje wnioskuje, że dążność do maksymalizacji zysku, jako grzech pierworodny tego ustroju, stanowi ich przyczynę. Podaje szereg przykładów i przywołuje wiele potężnych struktur ekonomiczno-organizacyjnych, które na całym globie realizując finansowe cele nie baczą na żadne negatywne skutki swoich poczynań prowadzących także do katastrofalnych zmian klimatu, również nie przejmują się miejscowymi, państwowymi władzami.

Początek światowego zasięgu takich działań

zrodził się jeszcze w feudalizmie, gdy na odkrycie nowych lądów, ale też na ich podbicie-podporządkowanie ruszyło kilka europejskich krajów. Epoka kolonialna wyciskająca, jak sok z cytryny – surowce, produkty, tanią siłę roboczą, wreszcie samych mieszkańców jako niewolników – wszystko co można, trwała w różnych stadiach ponad cztery i pół wieku. Jej koniec nastąpił w latach 60. XX stulecia, przeistaczający się często w neokolonializm, w odmienny sposób i w innej formie realizujący pierwotne cele. Był czas gdy kolonialne imperia obejmowały 55% powierzchni globu i przez swoją eksploatatorską politykę trwale zubożyły liczne regiony powodując ich coraz większe oddalenie od nowoczesności, cywilizacji, a skutkiem tego było i pozostaje ich nędza.

Oczywiście, że podbój przez całe wieki był jedną z podstawowych dominant licznych państw niosąc rozliczne korzyści; obecnie jest co prawda powszechnie nieakceptowalny, ale jednak realizowany pod innymi hasłami i metodami.

Był „Pax Romana”,

później „Pax Britannica”, jeszcze „Pax Americana”, a obecnie „Stany Zjednoczone jako apologeta i obrońca demokracji”. Mają interesy na całym świecie, czyli stałe pomnażanie zysku i dla jego zapewnienia, a nie dla ułudnych haseł 200 tys. żołnierzy U.S. Army rozsianych jest po całym globie.

„Stany Zjednoczone widzą siebie jako nadrzędny byt, jedyną liczącą się władzę na świecie – oceniał niedawno znany amerykański reżyser filmowy Oliver Stone – Chcą zmieniać reżim w Rosji, w Chinach, w Iranie, na Kubie czy w Wenezueli…nie mają do tego prawa. Tym bardziej, że z tych rzekomo pokojowych zakusów najczęściej wynikają wojny. Ameryka jest najbardziej agresywną nacją na całym świecie. Musimy się nauczyć koegzystować z innymi krajami.”

Nie będzie to łatwe choć Joe Biden mówi : „Ameryka powraca do gry, a dyplomacja będzie jej najważniejszym instrumentem na arenie międzynarodowej.” Oby te słowa stały się czynami, bo na przekór stoją nieokiełzane żądne interesów potężnego kompleksu wojskowo-przemysłowego i rozlicznych korporacji, takich jak ta sprzed wieków Brytyjska Kompania Wschodnioindyjska.

A póki co,

to z krajów gdzie demokrację zaprowadzała amerykańska armia, z Afganistanu po 2o latach, z Iraku po 18, a z Syrii w stanie wojny od 10 lat, ruszyły masy uchodźców by szukać swojego bezpieczeństwa. Jak się okazało wszelkimi drogami, nawet przez Białoruś i Polskę.

„Nigdy nie byliśmy dobrzy – mówi amerykański pułkownik Harry G. Summers – w tworzeniu struktur państwowych, a zmarnowaliśmy wielką ilość ludzkich istnień i wszelkich zasobów, próbując to robić tyleż usilnie, co nieudolnie, i to samo stało się w Iraku. Z kolei Syria jest wyjątkowym przypadkiem, gdyż tam nawet nie próbowaliśmy wpłynąć na losy wojny domowej.” O Afganistanie wspominał wcześniej i równie krytycznie.

Dosłownie wszyscy,

byłe imperia kolonialne jak i Stany Zjednoczone tak w publicznej narracji jak i w konkretnych czynach nie dostrzegają związku pomiędzy swoimi wcześniejszymi czy obecnymi poczynaniami, a rosnącą falą uchodźców z byłych podległych im krajów, bądź tych nadal pod ich przemożnym wpływem. W tych państwach, gdzie liczba migrantów, zwłaszcza z krajów arabskich, jest poważna, kwestie adaptacyjne nadal rozwiązywane są ze sporymi kłopotami. W Stanach tylko niektórzy potomkowie czarnych niewolników przebili szklany sufit apartheidu, pozostali Afroamerykanie żyją w różnych bronx’ach, jak w tym nowojorskim, wspólnie zresztą z Latynosami. A w skali ogólnoświatowej w ogóle nie pojawia się żaden spójny i realny program zatrzymania tego globalnego nieszczęścia.

Pozostaje więc najczęściej

budować mury, takie jak na granicy USA i Meksyku, na Węgrzech, nawet, jak się okazuje, i w Polsce. Mur chiński w czasach świetności nigdy nie mógł przeciwstawić się długiemu oblężeniu, berliński był przede wszystkim kompromitacją ówczesnego systemu, a każdy inny dowodzi braku potencji do rozwiązania problemu mimo wciąż narastającej fali uchodźców.

Konflikt Północ-Południe

był wielokrotnie podejmowany jako temat licznych pseudonaukowych teorii i rozlicznych ideologii o wyższości ras i misji białego człowieka. W rzeczywistości przekłada się na zasadniczą różnicę położenia ekonomicznego i wyraża się w produkcie krajowym brutto na głowę mieszkańca w krajach Północy – ok. 35 tys. dolarów, a Południa – od 100 do 400 dolarów. Nadto ten dystans między biednymi a bogatymi wciąż gwałtownie się zwiększa. Brak jakichkolwiek perspektyw, zagrożenie życia ciągłymi wojnami lub niestabilną sytuacją, niedobór żywności, o którym już w latach 40. pisał Josué de Castro w „Geografii głodu”, jest i będzie przyczyną masowych migracji do krajów Północy. W tej materii granice bezradności przez wszystkich zostały dawno przekroczone.

Tego nikt nie mówi

bo to niby zamierzchłe czasy i wstydliwe czyny, bo nie bardzo wypada z uwagi na polityczno-interesowną poprawność, także niechęć licznych i trudności z rozwiązaniem problemu. No i żal przecież tych bilionów dolarów, które lepiej wydać na zbrojenia niż inwestować w ochronę klimatu i człowieczeństwo jakichś tam Innych.

„Mustafa jest Syryjczykiem. Przez większość dorosłego życia prowadził sklep w mieście A’zaz. Gdy przyszła wojna, bomby zrównały z ziemią zarówno jego biznes, jak i dom…nie mamy już nic do stracenia. Straciliśmy wszystko. Domy, rodziny, kraj, przyszłość. Nie boję się o siebie, ani o tych ludzi. Wszyscy walczymy o przetrwanie.” (fragment reportażu z OKO.press).

Bogaty i pozornie bezpieczny świat, zapatrzony w kolejne quasi-potrzebne wytwory na marketowych pólkach, zachwycony podbojem kosmosu ciągle jeszcze nie wierzy, że przyjdą – bo nie mają innego wyboru – do jego domu. Poproszą, a jak nie to sami wezmą przynajmniej tę część żywności, którą powszechnie wyrzucamy. Ale chyba nie tylko.

Jeszcze w Polsce tak wielu ich nie ma, ale i do nas wcześniej czy później masowo przybędą na stałe, choć nikt się tego nie spodziewa, ani nie chce w to wierzyć.

Poprzedni

Odszedł…

Następny

Pedagogika odwrócona tyłem do XXI wieku