Władze Warszawy opublikowały „Białą księgę reprywatyzacji”, która ma wyjaśniać proces zwrotu nieruchomości w stolicy. Zdaniem obrońców praw lokatorów, ta publikacja to kpina i zabieg socjotechniczny władz miasta.
Z treścią dokumentu zapoznali się działacze lokatorscy, którzy od wielu lat krytykują proces reprywatyzacji warszawskich nieruchomości. Od dawna alarmują oni, że jest to dzika reprywatyzacja, ponieważ do dzisiaj proces ten nie został uregulowany prawnie i nie podlega w zasadzie żadnej kontroli – chyba, że konkretnym przypadkiem zajmą się organizacje lokatorskie i dziennikarze, którzy co i rusz odkrywają szereg nieprawidłowości, a wręcz korupcji, jaka towarzyszy zwracaniu nieruchomości spadkobiercom dawnych właścicieli bądź, częściej, osobom, które przejęły do nich prawa. Niewiele z takich przypadków udaje się nagłośnić, a tylko niektórymi interesuje się prokuratura, czy urzędnicy.
Obrońcy praw lokatorów podkreślają, że nie chodzi im o blokowanie procesu reprywatyzacji dla zasady, lecz o to, że jest ona prowadzona w sposób chaotyczny i nie zawsze zgodny z prawem, na czym cierpią lokatorzy, którzy zwykle – na skutek zmian własnościowych – tracą dach nad głową.
Chwyt PR-owski
Przedstawiciele organizacji lokatorskich oceniają, że zaprezentowana przez stołeczny ratusz „Biała księga” jest kpiną i zwykłym chwytem PR-owskim, który ma jedynie stworzyć wrażenie, iż władze Warszawy traktują ten problem poważnie. A mają oni uzasadnione powody, aby nie wierzyć w opracowania i zapewnienia składane przez prezydent miasta, Hannę Gronkiewicz-Waltz oraz wspierającą ją koalicję, ponieważ to ich przedstawiciele odpowiadają za nieprawidłowości towarzyszące dzikiej reprywatyzacji. Nagłaśniane przez media potyczki lokatorów konkretnych kamienic – czy to z urzędnikami, czy też nowymi właścicielami nieruchomości oraz wynajmowanymi przez nich tzw. czyścicielami kamienic – są zaledwie wierzchołkiem góry lodowej i nie oddają skali problemu.
– To Hanna Gronkiewicz-Waltz i te ugrupowania są, naszym zdaniem, odpowiedzialne za sposób wdrażania dzikiej reprywatyzacji i za wypracowanie nieprawidłowości praktyk, uzasadnianych pisanymi na zamówienie ekspertyzami prawnymi – oceniają obrońcy praw lokatorów.
Twierdzą oni, że zaprezentowany w ubiegłym tygodniu dokument jest niewiarygodny, m. in. dlatego, że nie są znani jego autorzy ani metodologia, za pomocą której został sporządzony. Nie są również w stanie zweryfikować przedstawionych w nim danych, ponieważ nie mają dostępu do wielu dokumentów związanych z procesem reprywatyzacji, choć powinny one być dostępne publicznie.
Działacze lokatorscy dodają, że przedstawiona w raporcie lista nieruchomości objęta postępowaniem reprywatyzacyjnym jest niekompletna i niewiarygodna, o czym przekonali się dzięki informacjom, jakie dostają na bieżąco od samych lokatorów. – Brakuje w niej znanych adresów, które zostały reprywatyzowane, a inne są zaznaczone jako będące w trakcie zwrotu, choć ich zwrot został już dawno dokonany – informują.
Dane z sufitu
Na propagandowy charakter „Białej księgi reprywatyzacji” wskazuje m.in. zaniżona w nim liczba postępowań reprywatyzacyjnych. Z raportu wynika bowiem, że aktualnie toczy się 2613 postępowań zwrotu nieruchomości, podczas gdy z innych źródeł wiadomo, iż jest ich niemal trzy razy więcej, tj. blisko 8 tys. Działacze lokatorscy pytają, skąd tak wielka rozbieżność między danymi zawartymi w dokumencie a wiedzą, jaką mają organizacje lokatorskie? Raport ten powstał bowiem bez jakichkolwiek konsultacji z samymi zainteresowanymi, czyli lokatorami ani reprezentującymi ich organizacjami, których w Warszawie działa kilka i mają one znaczącą wiedzę na ten temat. Dodają też, że opracowana w taki sposób „Biała księga” z pewnością nie uspokoi lokatorów, którzy boją się o swoją przyszłość.
Po zapoznaniu się z danymi przedstawionymi przez władze Warszawy działacze lokatorscy ocenili, iż „Biała księga” ma na celu głównie usprawiedliwianie dotychczasowych działań Ratusza i zdjęcie odpowiedzialności z urzędników, którzy podejmowali decyzje w tej sprawie.
Pozorna pomoc
Autorzy „Białej księgi” twierdzą, że miasto pomagało lokatorom, którzy na skutek procesów reprywatyzacyjnych byli eksmitowani z przejmowanych przez nowych właścicieli kamienic i przenoszeni do innych lokali dzięki pomocy miasta. Co innego twierdzą jednak obrońcy praw lokatorów, zdaniem których było wręcz odwrotnie.
Z samego raportu wynika, że jedynie 2,5 proc. lokatorów z reprywatyzowanych zasobów dostało nowe lokale, pozostali zaś musieli sobie radzić na własną rękę. Według autorów raportu, od 2009 r. taką pomocą miało zostać objętych ponad 3 tys. gospodarstw domowych, a miała ona polegać m. in. na udostępnieniu im lokali socjalnych. Tymczasem, jak informują obrońcy praw lokatorów, w ramach dzikiej reprywatyzacji oraz innymi sposobami miasto od lat pozbywa się lokali komunalnych oraz socjalnych, do których mogłyby się przeprowadzać eksmitowane rodziny.
– Nie znamy więc nadal prawdziwej skali reprywatyzacji, ponieważ raport podaje informacje o liczbie zwróconych nieruchomości, a nie o liczbie mieszkań, które zostały zwrócone oraz o liczbie mieszkań, które zostały sprzedane, czasem za symboliczne kwoty – stwierdzają aktywiści. – Nie wspominając nawet o podpisaniu przez Hannę Gronkiewicz-Waltz Zarządzenia nr 1777/2008 z dnia 23 czerwca 2008 r., które pozwala oddawać administrację budynków należących do miasta jeszcze przed zakończeniem postępowań zwrotowych! – dodają.
W krytykowanym raporcie jest mowa o liczbie nieruchomości, które zostały objęte reprywatyzacją, ale nie wiadomo, jak wielu lokatorów to dotyczyło. Takich nieruchomości było blisko 3 tys. Jak oceniają obrońcy praw lokatorów, średnio każdą kamienicę zamieszkuje od kilkunastu do kilkudziesięciu rodzin, a więc z danych przedstawionych w „Białek księdze” wynika, że pomocą ze strony miasta zostało objętych mniej niż 10 proc. lokatorów, którzy zostali zmuszeni do opuszczenia zajmowanych dotychczas lokali z powodu przekazania ich nowym właścicielom.
– Mamy do czynienia z sytuacją, gdy zamiast odmowy zwrotu kamienic z lokatorami, zamiast dostarczania lokali zamiennych, jeśli już zwrot musi mieć miejsce, lokatorzy są oddawani wraz z dobrodziejstwem inwentarza, tracąc ochronę przed podwyżkami czynszów i wpadają w zadłużenie. Jeśli mają „szczęście” uzyskać „pomoc” miasta, kończą w kilkunastometrowym, niepełnowartościowym lokalu, którego standardy nie są określone, a więc mogą być dowolnie niskie i to tylko na okres dwuletnich umów najmu. Nie wiadomo również, czy inne rodzaje „pomocy”, jak pomoc prawna, zostały policzone razem z pomocą lokalową – stwierdzają działacze organizacji lokatorskich.
Zabawa statystykami
Przedstawione przez stołeczny ratusz dane są więc nie tylko niewiarygodne, ale są wręcz naciągane. Wątpliwości krytyków tego dokumentu budzi zwłaszcza zaliczanie do form „pomocy” przekazywanie eksmitowanym lokatorom pomieszczeń, które nie nadają się do zamieszkania. Wrzucone do statystyk mają jednak świadczyć na korzyść urzędników i władz miasta, które „dokonują wszelkich starań”.
– Taka „pomoc” została skonstruowana wyłącznie na potrzeby PR-u, aby udawać, że problem jest traktowany poważnie, a jednocześnie pomóc jak najmniejszej liczbie osób. Wiele razy organizacje lokatorskie krytykowały plany miasta i proponowały lepsze rozwiązania, jednak nigdy nasz głos nie został potraktowany poważnie – mówią krytycy „Białek księgi”. – W tej sytuacji chwalenie się przez miasto „pomocą lokatorom” jest po prostu kpiną. Skala realnej pomocy była zupełnie nieadekwatna do potrzeb. Można śmiało powiedzieć, że żadnej pomocy nie otrzymało 90 proc. lokatorów – podsumowują opracowanie władz Warszawy.
Nie mniejsze oburzenie działaczy lokatorskich wywołały oświadczenia władz stolicy, że zajęły się one zwalczaniem nieprawidłowości towarzyszących reprywatyzacji oraz tropieniem korupcji. – Takie zawiadomienia lokatorzy i reprezentujące ich organizacje składają od wielu lat, prowadząc wręcz własne, prywatne śledztwa, które wykazują, jak wiele nieruchomości zostało przekazanych nowym właścicielom bezprawnie czy w sposób budzący wiele wątpliwości. Gdyby ten problem nie został nagłośniony przez media, prawdopodobnie nic by się pod tym względem nie zmieniło. A jeśli się zmieniło, to tylko pozornie, ponieważ władze Warszawy skupiły się jedynie na ratowaniu swojego wizerunku, zamiast na rzeczywistym rozwiązaniu problemu, który dla wielu lokatorów oznacza życiowy dramat, jakim jest utrata dachu nad głową – denerwują się działacze.