23 listopada 2024
trybunna-logo

Chleba naszego powszedniego

Jarek Ważny

Dookoła trwa wojna. Informacyjna. Propagandowa. Mentalna. A za naszą wschodnią granicą wojna zupełnie realna. W kraju istnieje w zasadzie jeden przekaz, a ekspertów od wojny i wojskowości każdy wyciąga jak królika z kapelusza. Tymczasem życie toczy się dalej. A za coś żyć trzeba.

Gramy koncerty dla Ukrainy. Wspieramy Ukraińców. Ze sceny mówimy głośno, co trzeba zrobić z Putinem, skur…em. Robimy co możemy i jak umiemy, żeby pomóc ludziom w biedzie. Sami jednak nie możemy zapominać, że nasz fach, muzyków i muzykantów, uzależniony jest od słuchacza, a nie od światowej koniunktury, cen węgla i baryłki ropy. Przynajmniej nie bezpośrednio. Jeśli ludzie mają w głowach wojnę, trudno od nich wymagać żeby się cieszyli i radowali. Ale już od państwa polskiego można wymagać, żeby, miast karmić ludzi nowinkami technicznymi dotyczącymi maszynek do zabijania, próbowało ich uspokajać i koić skołatane nerwy. Nie nachalną propagandą, nie szczuciem jednych na drugich, ale czymś chłodzącym głowy, spuchnięte od nadmiaru beznadziejnych informacji.

Parę dni temu wypuściliśmy z kolegami nową płytę. Jeszcze pół roku temu, nawet w pandemicznym rygorze, naród wyświetlał klipy na potęgę, bo wyposzczony miesiącami posuchy, łaknął nowej muzyki jak kania dżdżu. I jakoś się to wszystko kulało. Kiedy wybuchła wojna na Ukrainie, wszystkie zasięgi obcięły się po połowie. Nie z powodu reakcji na ruską dezinformację. Stało się to za pomocą rąk ludzkich, które same z siebie zaczęły klikać w wojenne niusy i nie starcza im już czasu na kulturę wysoką. Nie twierdzę, że należy ludzi siłą namawiać do tego, żeby weselili się, kiedy świat wali się im na głowy. Jednakowoż epatowanie wojenną narracją na wciąż, może Polakom narobić pod kopułą taki mętlik, że nie nastarcza nam psychiatrów, nawet tych z Ukrainy, żeby poskładać społeczeństwo do kupy, kiedy ten cały bajzel się skończy. A skończyć się kiedyś przecież musi.

Wiadomym jest, że najgorsze wiadomości najlepiej się klikają. A skoro się klikają, dają reklamodawcom pieniądze. Lud zbożny czyta na okrągło o wojnie. Truchleje ze strachu. Tymczasem zwykłe życie zwykłych ludzi schodzi na dalszy plan. Nie dowiemy się z mediów głównego i pobocznego nurtu niczego o przewałach w służbie zdrowia, podatkach, które wydrenują ludziom kieszeń do białej kości, ani o lokalnej aferze z burmistrzem, który za państwowe postawił sobie hacjendę pod lasem. Bo tematem numer jeden, dwa i pięćdziesiąt po przecinku jest wojna. Będąc ostatnio w dużym szpitalu u znajomej okulistki dowiedziałem się, że od tygodnia pracownicy przenoszą oddział do nowego, pachnącego farbą skrzydła. Czynią to jednak sami, własnymi siłami, lekarzy i personelu niższego, bo dyrekcja nie znalazła pieniędzy na porządną ekipę od przeprowadzek. Profesor z adiunktem tyrają lampy i wysokospecjalistyczny sprzęt po schodach, a w nowych pokojach lekarze podłączają sami sobie komputery. Oddział tymczasem nie przyjmuje pacjentów, bo nie ma kim robić. Ostatni jestem z tych, który by bronił się przed pracą fizyczną, bo mam wyższe wykształcenie. Jak się ma dwie zdrowe ręce, to nikomu korona z głowy nie spadnie, kiedy się trochę pozasuwa na polu albo przy remoncie. Trochę jednak zmienia to postać rzeczy, gdy do roboty prostej kieruje się specjalistów, którzy w tym czasie mogliby pomagać innym, w dużo większej potrzebie. A to Polska właśnie. Nie wojenna, nie okupowana, ale zwykła, byle jaka. Nawet gdyby ktoś o tym napisał i rzecz nagłośnił, informacja zginie, przykryta trupem żołnierza.

Nie postuluję, broń Bóg, żeby zadekretować procentowy udział wojennych wiadomości w radiu i w gazecie, a resztę, która zostanie, poświęcić na ligową szarzyznę. Zdrowiej jednak byłoby dla każdego żyjącego w tym kraju, żeby w takich a nie innych okolicznościach nie zwariował do reszty i przestał żyć w strachu, na tyle, na ile może sobie pozwolić. Żeby starał się wrócić z covidowej maligny do względnej normalności, póki nie jest za późno.

Staram się żyć, tak, bo cenię sobie swoje nerwy i psychofizyczny dobrostan, aby nie denerwować się na sprawy, na które nie mam wpływu. A na wojnę nie mam. I Wam też to doradzam. Dla własnego dobra i bezpieczeństwa, ograniczcie do niezbędnego minimum media, bo dzięki ich zbawiennej misji pożyjecie krócej, nawet bez wojny. A czy najedzie nas Putin czy mongolska horda, to już zupełnie bez znaczenia. Na początku 1945 r., kiedy front przesuwał się nieubłaganie na zachód, w Katowicach rozgrywano mecz Bundesligi przy pełnych trybunach. Swoje oczywiście robił Goebbels i jego ludzie, żeby obywatele Rzeszy nie znali prawdy. Mam wrażenie, że dziś media działają w druga stronę. Idzie antygebelsowski przekaz. Jest źle, a nawet bardzo źle. Będzie gorzej, a nawet tragicznie. Szykujcie się na śmierć. Nie wiem jak Państwo/Wy, ale ja wolę szykować się na życie. Zjeść dobry obiad. Pójść na rower z córką. Zmienić auto na lepsze. Takie tam zwyczajne, polskie sprawy…

Poprzedni

Erdoğan, Orbán i PiS mogą dziś robić wszystko

Następny

Krótki kurs kabotyństwa