16 listopada 2024
trybunna-logo

Casus – Jaruzelski

Fragmenty książki „O Wojciechu Jaruzelskim i o Polsce”, w której profesor Jerzy J. Wiatr opowiada w rozmowie z Gabrielem Zmarzlińskim o generale Wojciechu Jaruzelskim, stawiając go w świetle nieprzystającym do dzisiejszej, państwowej polityki historycznej.

Niewiele ponad rok po odejściu z Belwederu gen. Wojciech Jaruzelski stanął przed sejmową Komisją Odpowiedzialności Konstytucyjnej (SKOK), której był Pan członkiem. Jak do tego doszło?
Zgodnie z regulaminem Sejmu każdy poseł miał obowiązek wskazać dwie komisje, do których chciał należeć. Z uwagi na wieloletnie zainteresowania Wojskiem wybrałem komisję obrony narodowej a na życzenie Aleksandra Kwaśniewskiego wskazałem jako drugą komisję odpowiedzialności konstytucyjnej. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, że właśnie ta komisja stanie się najważniejszą płaszczyzną mojej działalności parlamentarnej.

Opinii publicznej dobrze znana jest sprawa odpowiedzialności za wprowadzenie stanu wojennego. Jak przebiegały prace w tej sprawie?
Wniosek dot. odpowiedzialności za wprowadzenie stanu wojennego złożył klub poselski Konfederacji Polski Niepodległej (KPN) 5 grudnia 1991 r., wkrótce po ukonstytuowaniu się Sejmu a kilka dni przed upływem 10-letniego okresu od wymienionych we wniosku wydarzeń, a więc przed przedawnieniem się sprawy. Wniosek dot. grupy generałów wchodzących w skład Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego (WRON)- ale nie wszystkich członków tego ciała oraz członków ówczesnej Rady Państwa. Tym pierwszym zarzucano utworzenie organu nie mającego podstaw konstytucyjnych i działanie w jego składzie, a tym drugim – podjęcie uchwały o wprowadzeniu stanu wojennego oraz wydanie dekretów w czasie trwania sesji sejmowej. W późniejszych – już bardziej politycznych niż prawnych – enuncjacjach wnioskodawcy dorzucili jeszcze zarzut „zdrady narodu” a Jarosław Kaczyński (nie należący zresztą do grona wnioskodawców) w wywiadzie udzielonym gazecie „Nowy Świat” (24-25 października 1992 r.) domagał się dla Generała i Jego towarzyszy „najwyższego wymiaru kary”- czyli kary śmierci. Generał Wojciech Jaruzelski godnie odpowiedział, że Jego – frontowego żołnierza – nie da się w ten sposób zastraszyć. Pokazuje to jednak, w jakim klimacie przyszło nam pracować nad tym wnioskiem.

Równolegle z pracami Komisji odbyło się plenarne posiedzenie Sejmu (1 lutego 1992 r.), na którym przyjęto uchwałę stwierdzającą nielegalność stanu wojennego. Jak, Pana zdaniem, miało się to do prac Komisji?
Była to sytuacja kuriozalna. Działając na podstawie wniosku złożonego przez posłów z klubu Solidarności, Sejm podjął debatę nad sprawą, która należała do kompetencji SKOK i nad którą dopiero zaczynaliśmy pracę. Wnioskodawcom wyraźnie się spieszyło.
Na propozycję Aleksandra Kwaśniewskiego zostałem wyznaczony na głównego przedstawiciela SLD w tej debacie. Moje przemówienie zostało opublikowane w wydanej przeze mnie w 1993 r. książce „Krótki Sejm”. Biłem w nim na to, że podejmowanie przez Sejm uchwały w sprawie, którą dopiero zaczęliśmy badać, jest sprzeczne z logiką i z prawem. Zarazem przedstawiałem podstawową linię obrony atakowanej decyzji, która ocaliła Polskę przed narodową katastrofą, jaką byłaby zbrojna interwencja sąsiadów.
Dyskusja była bardzo ostra. Posłowie SLD zabierali w niej licznie i odważnie głos narażając się na obelgi ze strony posłów prawicy. Jan Rulewski z Solidarności próbował obrazić Izę Sierakowską porównując ją do „faworyt królewskich”, ale rekord pobił Leszek Moczulski zarzucając nam, że jesteśmy z PZPR, który to skrót rozszyfrował jako „płatni zdrajcy, pachołki Rosji”. W proteście przeciw temu wystąpieniu posłowie SLD opuścili salę obrad, co nie przeszkodziło Sejmowi przyjąć proponowaną uchwałę. Nie miała ona jakiejkolwiek mocy prawnej i była jedynie wyrazem stronniczości sejmowej większości. Kilka lat później Leszek Moczulski spotkał się z zarzutem ze strony Instytutu Pamięci Narodowej (IPN) utrzymującego, że był on finansowo wynagradzanym współpracownikiem SB. Oto ironia historii!

Jak na prace Komisji wpłynęły wyniki wyborów wrześniowych 1993 r.?
Wybory te wszystko zmieniły. Decyzja o rozwiązaniu Sejmu I kadencji była wielkim błędem Lecha Wałęsy. Liczył on na to, że nowe wybory dadzą mu szansę na zbudowanie w Sejmie sprzyjającej mu reprezentacji. W tym celu powołano do życia Bezpartyjny Blok Wspierania Reform (BBWR) – ugrupowanie, którego nazwa przypominała przedwojenny Bezpartyjny Blok Współpracy z Rządem, formację stworzoną dla wygrania przez obóz marsz. Józefa Piłsudskiego tzw. „wyborów brzeskich” 1931 r. W wyborach wrześniowych BBWR zdobył zaledwie 16 mandatów i nie odgrywał poważniejszej roli w pracach nowego parlamentu.
Nowo ukonstytuowana Komisja liczyła początkowo 18 osób, a pod koniec jej prac- 20. Posłowie SLD i PSL stanowili zdecydowaną większość. Tylko sześciu członków Komisji należało do klubów opozycyjnych. Zostałem wybrany na funkcję przewodniczącego mając jako zastępców posłów Mariana Króla (PSL, w latach 80-tych wojewoda wielkopolski) i Jacka Taylora. Mój wybór na przewodniczącego Komisji był logiczną konsekwencją pozycji SLD w nowym Sejmie a także mojej roli tak w Sejmie poprzedniej kadencji, jak i we władzach SdRP.
Obejmując tę funkcję miałem świadomość ciążącej na mnie odpowiedzialności. To, że mieliśmy zdecydowaną większość, nakładało na mnie szczególny obowiązek dbania o to, by zachowane zostały zasady proceduralne i by Komisja działała zgodnie z duchem i literą prawa, a nie w myśl politycznych dyrektyw.

Pojawił się wówczas pomysł zamknięcia sprawy Generała i Jego współpracowników przez uchwalenie ustawy abolicyjnej. Jakie były losy tej inicjatywy?
Z pomysłem ustawy abolicyjnej wystąpił w kwietniu 1993 r. na łamach lewicowej gazety „Trybuna” Andrzej Micewski (1926-2004). Był to działacz katolicki, niegdyś związany ze Stowarzyszeniem PAX, z którego wystąpił wraz z Tadeuszem Mazowieckim w 1956 r. Był doradcą Prymasa Glempa i autorem świetnej biografii Prymasa Wyszyńskiego. W wyborach 1993 r. uzyskał mandat kandydując jako bezpartyjny z listy PSL i po wyborach wszedł w skład SKOK. Wrócił do pomysłu abolicji- tym razem już jako poseł parlamentarnej większości.
Byłem temu zdecydowanie przeciwny i publicznie oświadczyłem, że SLD projektu abolicji nie poprze. Miałem do tego prawo, gdyż w ramach podziału obowiązków w klubie SLD sprawy stanu wojennego należały do mnie. Uważałem abolicję za rozwiązanie nie akceptowalne, gdyż zakładałaby ona uznanie winy osób nią objętych. Generał podzielał moje zdanie w tej sprawie – inaczej niż niektórzy inni obwinieni, dla których abolicja byłaby stosunkowo łatwym zamknięciem sprawy. Sprawie tej nigdy nie nadano toku legislacyjnego.

Jak zmiana sytuacji politycznej wpłynęła na bieg spraw z udziałem Generała?
Mogliśmy w nowych warunkach na serio zająć się sprawą stanu wojennego. Zajęła ona gross czasu Komisji do lutego 1996 r., gdy udało nam się ją doprowadzić do końca.

Zacznijmy może od sprawy dokumentów. Jakie dokumenty udało się Komisji uzyskać i jaka była ich wartość?
Już w poprzedniej kadencji zbadaliśmy polskie dokumenty odnoszące się do sprawy stanu wojennego. Niewiele wnosiły do rozstrzygnięcia kluczowej dla całego postępowania kwestii, czy w grudniu 1981 r. istniało realne zagrożenie bezpieczeństwa państwa, co stanowiłoby rozstrzygający argument na korzyść obrony. Z polskich dokumentów nie udawało się wydobyć jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie.
Udało mi się jednak uzyskać dostęp do cennej dokumentacji wojskowej znajdującej się w dyspozycji władz czeskich. Niestety, ale nie udało nam się zdobyć dokumentów wojskowych – radzieckich i niemieckich. Te ostatnie do pewnego stopnia zastąpiły zeznania niemieckiego historyka Manfreda Wilke złożone przed naszą Komisją. Był to jedyny świadek zza granicy, którego udało nam się przesłuchać. On także potwierdzał istnienie dowodów na przygotowywanie interwencji wojskowej mającej na celu zahamowanie zmian w Polsce i wymieniał nazwiska polskich polityków, na których planujący interwencję liczyli jako na nowych władców okupowanej Polski. Wśród wymienionych przez niego byli członkowie BP Tadeusz Grabski, Stefan Olszowski i Andrzej Żabiński.

Przeszedł Pan już do zeznań świadków. Ilu ich było i co wnieśli do wyjaśnienia sprawy?
Przesłuchaliśmy ponad 30 świadków, w większości dawnych działaczy państwowych i partyjnych z okresu PRL. Ich zeznania niewiele do sprawy wnosiły. Najczęściej dot. stanu gospodarki i napięć społecznych, na co gen. Wojciech Jaruzelski swymi pytaniami kładł szczególny nacisk. Nie było to jednak dla istoty sporu decydujące, gdyż uprawnieniem do wprowadzenia stanu wojennego mogło być jedynie – jak to ujęto w Konstytucji PRL -zagrożenie bezpieczeństwa państwa. Na ten temat świadkowie niewiele mieli do powiedzenia.
Był jednak ciekawy wyjątek. Zeznawał przed Komisją gen. Jan Łazarczyk, który w grudniu 1981 r. był szefem Wojewódzkiego Sztabu Wojskowego w Katowicach (WSzW). Oficer ten zeznał, że w listopadzie 1981 spotkał się z oficerem wywiadu radzieckiego (GRU), który zapytał go, jak Wojsko zachowa się w wypadku powołania w Polsce nowych władz i po tym, jak gen. Wojciech Jaruzelski zostanie zabity w czasie „próby ucieczki”. Był to bardzo silny dowód na to, że istotnie planowano wojskowo-polityczną operację przeciw Polsce. Zapytany, co zrobił z tą rewelacją, gen. Jan Łazarczyk oświadczył, że złożył raport Szefowi Sztabu Generalnego (SG WP) gen. Florianowi Siwickiemu, co zostało potwierdzone.
Zeznawali także dwaj posłowie opozycyjni Zbigniew Bujak i Leszek Moczulski. Obaj stwierdzili, że w ich mniemaniu miało dojść do interwencji w Polsce, ale że należało na to odpowiedzieć tak, jak nasi przodkowie w kolejnych powstaniach – z bronią w ręku. Zeznania te nie miały mocy dowodowej, gdyż obaj posłowie nie mieli żadnej bezpośredniej wiedzy na temat przygotowywanej interwencji, ale ilustrowały stan ducha radykalnego skrzydła opozycji antysystemowej.
Próbowaliśmy bezskutecznie uzyskać zeznania prezydenta Lecha Wałęsy i byłego prezydenta Michaiła Gorbaczowa. Pierwszy nawet nie odpowiedział na mój list w tej sprawie, drugi natomiast przysłał obszerny list, w którym wyjaśniał, dlaczego nie może osobiście stanąć przed Komisją i wyraził przekonanie, że gen. Wojciech Jaruzelski działał w najwyższym interesie Polski.

Jak na przesłuchania świadków reagowała opinia publiczna – polska i zagraniczna?
To trudne pytanie. Sondaże opinii systematycznie wskazywały na to, że większość Polaków uważa decyzję o wprowadzeniu stanu wojennego za uzasadnioną. Czy jednak było to konsekwencją prac naszej Komisji – tego nie potrafię powiedzieć. Pamiętam rozmowę, jaką miałem z wicemarszałkiem Aleksandrem Małachowskim, który obserwował prace Komisji i po jednym z posiedzeń podszedł do mnie, by powiedzieć, że to był „proces beatyfikacyjny” Wojciecha Jaruzelskiego. Bez cienia ironii!

Wspomniał Pan o ekspertyzach historyków. Co z nich wynikało dla prowadzonego postępowania?
Komisja zwróciła się do dziewięciu historyków o napisanie ekspertyz na temat ówczesnej sytuacji Polski, ze szczególnym uwzględnieniem możliwości zewnętrznej interwencji. Ekspertyzy historyków nie przyniosły rewelacji – były w większości zgodne z linią polityczną ugrupowań, z którymi się solidaryzowali. Wyjątek stanowiła prof. Krystyna Kersten, która w bardzo długiej (ponad 150 stron) i starannie przygotowanej ekspertyzie stwierdziła, że w świetle ówczesnej i obecnej wiedzy nie można ani potwierdzić ani odrzucić tezy, że w grudniu 1981 r. Polska była bezpośrednio zagrożona interwencją radziecką. Z punktu widzenia prawa było to stwierdzenie o podstawowym znaczeniu. Wątpliwości należy bowiem zawsze interpretować na korzyść oskarżonego a nie przeciw niemu, zaś koncepcja działania w stanie wyższej konieczności- jak ją definiował prof. Juliusz Makarewicz- zakłada, że sprawca nie musiał mieć stuprocentowej pewności zaistnienia zagrożenia, a jedynie racjonalnie uzasadnione podstawy, by tak sądzić. Profesor Krystyna Kersten dawała więc obronie bardzo silny argument, tym silniejszy, że wychodził od autorki od lat związanej z dawna opozycją demokratyczną.

W czasie prac Komisji Generał padł ofiarą zamachu. Jak to odbiło się na pracach Komisji?
12 października 1994 r., gdy zamachowiec, radykalny działacz Solidarności Rolników Indywidualnych – ciężko zranił ( a zamierzał zabić) – Generała, byłem w Amsterdamie na konferencji naukowej. O zamachu dowiedziałem się z telefonu mojej Żony. Następnego dnia było o tym pełno w prasie holenderskiej. Komentarze były jednoznaczne – potępiano zamach. Dla mnie był on czymś wstrząsającym. Nie tylko dlatego, że dotyczył osoby bardzo mi bliskiej, ale także dlatego że był to drugi – po zamordowaniu prezydenta Narutowicza w 1922 r. – zamach na polskiego prezydenta.
Po powrocie do kraju odwiedziłem Generała w szpitalu. Wyglądał strasznie, ale trzymał się dzielnie. Powiedziałem Mu wtedy, że to kolejna rana odniesiona dla Polski.
Komisja zawiesiła prace związane ze stanem wojennym do czasu powrotu Generała do zdrowia. Przyjęła też (28 października) uchwałę potępiającą zamach. Ku mojemu zdumieniu przeciw uchwale głosowali posłowie: Bogdan Borusewicz, Ryszard Faszyński, Andrzej Ostoja-Owsiany, Piotr Pankanin i Jacek Taylor. Jedynie poseł Jerzy Wierchowicz wyłamał się z tego grona i głosował za uchwałą. Ten podział – lepiej niż cokolwiek innego – pokazał, jak silny był ideologiczny fanatyzm po stronie opozycji.

Mówi Pan o podziale politycznym. Czy był to podział na dwa stanowiska: większości i mniejszości?
Niezupełnie. Przede wszystkim trzeba pamiętać, że w zależności od tego, jaką sprawę rozpatrywaliśmy podziały układały się rozmaicie. Na przykład w bardzo kontrowersyjnej sprawie Janusza Lewandowskiego, którego starano się postawić przed Trybunałem Stanu za prowadzoną przed 1993 r. politykę gospodarczą, byłem (wraz z częścią posłów SLD i PSL) po tej samej stronie, co posłowie UW, gdyż broniłem zasady, że różnice stanowisk politycznych nie powinny prowadzić do nadużywania instrumentu odpowiedzialności konstytucyjnej.
W sprawie oceny stanu wojennego istniały dwie kwestie, w różny sposób dzielące Komisję. Sprawą pierwszą było pytanie, czy należy gen. Wojciecha Jaruzelskiego i inne osoby objęte wnioskiem wstępnym oskarżyć i postawić przed Trybunałem Stanu. W tej sprawie podział przebiegał dokładnie tak, jak w całym Sejmie podział na koalicję SLD- PSL i opozycję. Lewicowi posłowie z UP byli w tej kwestii tak samo zdecydowani jak ich koledzy z UW i z KPN. Druga kwestia natomiast dzieliła Komisję inaczej. Było to pytanie, czy w grudniu 1981 r. istniała realna groźba zbrojnej interwencji ZSRR i jego sojuszników. Posłowie z UW wbrew licznym dowodom utrzymywali, że takiego zagrożenia nie było. Natomiast poseł Andrzej Ostoja-Owsiany z równą stanowczością twierdził, że taka groźba istniała, ale zarazem-zgodnie z linią polityczną KPN-dowodził, że należało jej się przeciwstawić z bronią w ręku. Pośrednio pomagał więc nam w naszej argumentacji, gdyż dla oceny decyzji o wprowadzeniu stanu wojennego kluczowym pytaniem była właśnie kwestia istnienia lub braku zagrożenia dla bezpieczeństwa państwa. Rada Państwa miała bowiem prawo stan taki wprowadzić, ale tylko w warunkach zaistnienia takiego zagrożenia.

Czy Komisja ustaliła ponad wszelką wątpliwość, że stan wojenny zapobiegł interwencji?
To nie było takie proste. Zgromadziliśmy bardzo przekonujące dowody, że interwencja była przygotowywana. Tego nikt nie neguje. Pytanie polegało na tym, czy na Kremlu zamierzano interweniować, czy też jedynie straszono Polaków groźbą interwencji. Tego nie można ustalić ponad wszelką wątpliwość.
Trzeba jednak pamiętać, jak w doktrynie prawnej rozumie się działanie w stanie wyższej konieczności. Powołam się tu na klasyka – Juliusza Makarewicza. Jego zdaniem o tym, czy sprawca działał w stanie wyższej konieczności, decyduje to, czy na podstawie dostępnych mu informacji miał prawo uważać, że takie zagrożenie istnieje. W grudniu 1981 r. Generał miał obraz Polski otoczonej wojskami gotowymi do interwencji. Miał w pamięci doświadczenie Węgier i Czechosłowacji. Mieczysław Rakowski w dziennikach odnotował wcześniejszą rozmowę, w której Generał mówił, że w razie interwencji odbierze sobie życie. Miał podstawy zakładać, że ze strony sojuszników ma do czynienia z realną groźbą a nie z blefem.
W dyskusji kończącej prace Komisji nad wnioskiem dot. stanu wojennego (13 lutego 1996 r.) powołałem się na ekspertyzę prof. Krystyny Kersten, której istotą była teza, że ludzie odpowiedzialni za wprowadzenie stanu wojennego nie mogli wykluczyć dojścia do skutku interwencji. Powiedziałem więc, co następuje:
„Cokolwiek zrobiliby w sytuacji niepewności, zawierało w sobie element ryzyka. Uznali, że trzeba działać w postaci wprowadzenia stanu wojennego. To doprowadziło ich do kontaktu z naszą Komisją jako obwinionych. Ale gdyby nie podjęli tej decyzji, a interwencja radziecka miałaby miejsce, to jaka byłaby odpowiedzialność historyczna Wojciecha Jaruzelskiego i jego współpracowników? Jaka Komisja, jaki Sejm mógłby wymierzyć karę proporcjonalną do winy zaniechania, którą wzięliby na siebie, gdyby stanu wojennego nie wprowadzili a interwencja nastąpiła?”

To wystąpienie miał Pan na ostatnim posiedzeniu Komisji w sprawie stanu wojennego. Jakimi wnioskami zakończyła ona pracę?
Było to też moje pożegnanie z Komisją, gdyż 7 lutego zaprzysiężony został rząd Włodzimierza Cimoszewicza, w którym objąłem stanowisko ministra edukacji narodowej. Ustąpiłem z Komisji po uchwaleniu przez Sejm votum zaufania dla nowego rządu, co nastąpiło 15 lutego. Moja sytuacja radykalnie się zmieniła. Od tego momentu należałem do grona osób objętych odpowiedzialnością konstytucyjną.
Prace Komisji już wcześniej dobiegały końca. Niektórzy opozycyjni posłowie starali się prace te przewlekać składając kolejne wnioski o przesłuchanie nowych świadków, ale Komisja większością głosów postanowiła zamknąć postępowanie dowodowe i przeszła do głosowania. W wyniku głosowania Komisja w stosunku do wszystkich osób objętych wnioskiem wstępnym wnosiła o umorzenie postępowania. W odniesieniu do trzech członków Rady Państwa, którzy z różnych powodów nie głosowali za wprowadzeniem stanu wojennego głosowanie było jednomyślne, a w odniesieniu do pozostałych przebiegało wg podstawowego podziału politycznego. Głosowało 18 osób ( dwaj posłowie, Ryszard Faszyński i Andrzej Micewski, byli nieobecni). Za umorzeniem postępowania w stosunku do gen. Wojciecha Jaruzelskiego głosowało 12 osób, przeciw 5 a jedna wstrzymała się od głosu. Podobnie układały się głosowania w sprawie pozostałych osób, z których najgorszy wynik (10:5: 2) uzyskał gen. Czesław Kiszczak. Zamknęliśmy najtrudniejszą i najważniejszą sprawę, a ja mogłem opuścić Komisję w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku. Moim następcą wybrany został poseł Marian Żenkiewicz i to on przedstawiał wniosek o umorzenie postępowania na plenarnym posiedzeniu Sejmu 11 października 1996 r. Głosowanie nie przyniosło niespodzianek. Zdecydowaną większością głosów Sejm postępowanie wobec autorów stanu wojennego umorzył. Zwróciło moją uwagę to, że w głosowaniu nie wziął udziału prof. Bronisław Geremek (choć był tego dnia w Sejmie). Jako przewodniczący klubu UW nie mógł głosować inaczej niż jego klub, a jako wybitny historyk rozumiał lepiej niż inni dylemat gen. Wojciecha Jaruzelskiego.

Jak z perspektywy 25 lat ocenia Pan sposób rozwiązania sprawy stanu wojennego przez Sejm drugiej kadencji?
Uważam, że wykonaliśmy dobrą robotę i jestem dumny, że miałem w tym swój udział. Gdyby w Polsce istniała ugruntowana kultura prawna, decyzje Sejmu zamknęłyby tę sprawę raz na zawsze. To, że prokuratura sformułowała wobec Generała i jego współpracowników zarzuty z tytułu tych samych działań, które stanowiły przedmiot dochodzeń sejmowych, stanowiło przejaw lekceważenia podstawowych zasad rządów prawa. Gdy dziś słusznie zarzuca się rządowi Prawa i Sprawiedliwości łamanie prawa, trzeba pamiętać, że wcześniejsza decyzja o postawieniu gen, Wojciecha Jaruzelskiego przed sądem za stan wojenny była pierwszym – ale bardzo złowrogim – sygnałem, że idziemy w tym kierunku.
Najważniejszym efektem postępowania sejmowego było ugruntowanie w społecznej świadomości przekonania, że stan wojenny był uzasadniony przez istnienie realnego zagrożenia dla bezpieczeństwa Polski. Mądrze pisał o tym były poseł z Kongresu Liberalno-Demokratycznego Lech Mażewski, przeciwstawiając postawę gen. Wojciecha Jaruzelskiego zachowaniu polskich polityków z XVIII i XIX w., którzy ulegali temu, co nazwał „powstańczym szantażem” i co prowadziło do kolejnych klęsk narodowych („Powstańczy szantaż”, Elbląg 2001). Generał zapewnił sobie godne miejsce w Historii i tego nie odbierze Mu najbardziej nawet zaciekła propaganda.

Zainteresowanych otrzymaniem książki Jerzego J. Wiatra – „O Wojciechu Jaruzelskim i o Polsce”, Warszawa 2021, ISBN 978-83-940645-8-7 wydawnictwa Vi-Press Joanna Świerczyńska, prosimy o telefon – 22 622 66 33, do Fundacji Aleksandra Kwaśniewskiego „Amicus Europae”.
Zamawiający ponosi jedynie koszty wysyłki.
Ilość egzemplarzy ograniczona.

Poprzedni

Lewica buduje mosty, nie mury

Następny

Dwanaście miesięcy według Szczepana Sadurskiego