Pomnik generała Zygmunta Berlinga na Saskiej Kępie znalazł się nieprzypadkowo: stanął przy rozjazdach koło Trasy Łazienkowskiej, ponieważ dokładnie stamtąd wysłał podczas powstania warszawskiego desant na słabnący Czerniaków. Aby ratować powstańców, życie oddało w całej stolicy w sumie około 3,5 tysiąca berlingowców.
Generał stanął na Pradze Południe w 1985 roku – czyli w roku mojego urodzenia, a także w dzielnicy, w której przyszłam na świat.
Teraz okazuje się, że musi zniknąć ze swojego miejsca, skąd patrzył na Wisłę .
Rzecznik dzielnicy Praga Południe twierdzi, że generał nie opuści jednak stolicy – przeprowadzi się jednak przymusowo na Żoliborz, do Muzeum Historii Polski, które obiecało go przygarnąć – tak jak wcześniej Feliksa Dzierżyńskiego oraz „czterech śpiących” z Dworca Wileńskiego.
W ciągu ostatnich lat biedny Berling wciąż padał ofiarą wandali – kilkukrotnie został oblany czerwoną farbą i okrzyknięty zdrajcą.
Generał należał do PZPR, współpracował z radzieckimi służbami specjalnymi.
Jego przenosiny do muzeum będą kosztowały miasto około 50 tysięcy złotych. To kosmiczna suma, dlatego dekomunizację odłożono do końca roku, ponieważ, jak łatwo się domyślić, miasto ma inne, priorytetowe wydatki w okolicy.
Rzecznik urzędu dzielnicy zapowiada, że w miejscu „po Berlingu” powstanie skwer. Zbiera już od mieszkańców pomysły na jego zagospodarowanie. Nie ukrywa, że zgłosiło się do urzędu kilku mieszkańców, stanowczo domagających się, aby Berling mógł pozostać w swojej dotychczasowej lokalizacji. Ale na dekomunizację nie ma rady.