22 listopada 2024
trybunna-logo

Agora SA contra „Gazeta Wyborcza” z czarnymi myślami

wikimedia.org

Ten konflikt tylko pozornie jest drobny, nieistotny w porównaniu do codziennie przez nas odczuwanych, dużo ważniejszych

Różnice, czasem poważne nieporozumienia przechodzące w długie wojny, dzielące redakcje z wydawcami, bez względu w jakiej prawnej formie oni występują, są od lat znane i dosyć częste. Ich przyczyn jest sporo, ale wszystkie można by pozornie skompresować w dylemacie: „Nos dla tabakiery, czy tabakiera dla nosa?”

Przedmiotem sporu 

są na ogół kwestie finansowe w swoich rozlicznych odmianach. Mniejsze lub większe przychody z sprzedaży tytułu, ale jednocześnie określone koszty działalności redakcji oraz edytora zabezpieczającego proces wydawniczy. Spór o podział finalnego zysku, bowiem redakcja, jako twórca tytułu, liczy zawsze na gwarancje jego kontynuacji, również rozwoju, poprzez spełnienie przez wydawcę oczekiwań dotyczących bazy umożliwiającej osiągać jak najlepszą pozycję na rynku prasowym. Kontrowersje mogą dotyczyć nowych redakcyjnych inicjatyw i rozwiązań. Scysje powoduje wysokość puli środków przeznaczonych na dziennikarskie pensje, także na honoraria stanowiące możliwość pozyskania i trwałego związania z tytułem jak najlepszych dziennikarzy i liczących się autorów zewnętrznych, również innych tekstów, materiałów ilustracyjnych i wszystkich pochodnych. Na tle wysokości wynagrodzeń dziennikarskich i kierownictwa redakcji oraz ich różnych, dodatkowych beneficjów toczy się także potyczka z wydawcą, bo na ogół jego położenie finansowe jest o lepsze.  A gdy stanowi Spółkę Akcyjną to z zasady wielokrotnie wyższe. W sumie rodzi się sprzeczność pomiędzy finansowymi oczekiwaniami redakcji a maksymalizacją zysku przez wydawcę.

Ale przedmiotem konfliktu 

może być też linia programowa redakcji i sposób jej realizacji, a więc w konsekwencji skutki, oczekiwania, znaczenie i wpływ na otoczenie zewnętrzne – przebieg rożnych procesów, kształtowanie i zmiany społeczno-ekonomiczne, znaczące, albo nawet wysokie sprawstwo w obszarze polityki. Ten rodzaj sprzeczności miedzy redakcją, a wydawcą zamyka się oceną poniesionych korzyści i strat.

Wreszcie wzajemne scysje 

rodzą się na tle antagonizmów, obejmujących osoby lub zespoły, wynikających z ambicji i walki o władzę, z różnej oceny fachowości i charakterów, z odmiennych wartości i przekonań, paradygmatów i celów, zapamiętanych urazów, wypominanych niepowodzeń, odniesionych sukcesów, popełnionych błędów. Uogólniając, ze stosunków międzyludzkich; w redakcji szczególnie z uwagi na wyjątkową specyfikę i wysoką stresogenność dziennikarskiego zawodu ,a u wydawcy pochłoniętego przede wszystkim finansami.

Wiedza, już nie o kłótni, a wojnie 

pomiędzy redakcją, a zarządem Agory, sprowadza się do informacji zawartych na łamach „Gazety Wyborczej”. Wydaje się zasadnym twierdzenie, że bardzo wiele z przytoczonych powyżej powodów doprowadziło do obecnego stanu rzeczy. Ostatnio okazało się ich nadzwyczaj dużo, bo w ten konflikt na wsparcie redakcji angażuje się rozliczne osoby i czytelnicze wypowiedzi, co dowodzi wyjątkowo wysokiej temperatury toczonego sporu. Potwierdza to opublikowane 25. 11. 2021 oświadczenie – manifest Adama Michnika i Jarosława Kurskiego: „kierownictwo „Gazety Wyborczej” całkowicie utraciło do Zarządu Agory zaufanie i składa wobec niego wotum nieufności.”

Nie wdając się w rozważania jakie rzeczywiste skutki prawne niesie za sobą powyższy dokument, gdyż w spółce akcyjnej obowiązują określone wymogi i regulacje, pewne jest natomiast, że już przyniósł bardzo poważne w sferze wizerunkowej.

Warto w tym miejscu przypomnieć, że we wrześniu 1990 Komisja Krajowa „Solidarności” podjęła uchwałę pozbawiającą „Gazetę Wyborczą” prawa do zamieszczania przy winiecie znaczka „Solidarności” z hasłem „Nie ma wolności bez Solidarności”. I pomimo żądania Wałęsy zmiany redaktora naczelnego, cały tamten konflikt zakończył się zwycięstwem zespołu gazety i Michnika. Miało to miejsce w zasadniczo odmiennej sytuacji, także prawnej, ale historia lubi się powtarzać, acz zawsze w odmienny sposób.

Sprawa Agory i „GW” 

ma też swoją szczególną historię, która objawia się w początkowym wielkim sukcesie finansowym, poprzedzonym spotkaniem w mieszkaniu Andrzeja Wajdy w 1992 roku, gdzie podpisano umowę spółki. Dzisiaj Agora, stworzona dla bezpieczeństwa „GW”, pomnażania wpływów i oczywiście zysków, notuje spadek akcji ze 100 do ok. 8 złotych. I tak oto ten wielokrotnie na łamach gazety wychwalany nowy porządek ekonomiczny w Polsce zakpił sobie, a nadto sporo nabruździł jego orędownikom. Również wielcy, oddani przyjaciele jak patronująca akcji przeciw redakcji Wanda Rapaczyński – była prezes zarządu spółki giełdowej Agora SA, czy też, to wg. Michnika, „Pytamy też naszą „matkę założycielkę”, właścicielkę złotej akcji Helenę Łuczywo [wieloletni pierwszy zastępca redaktora naczelnego „GW” – Sł. T.]. Jest to pytanie bolesne dla zespołu i kierownictwa redakcji: Dlaczego na to wszystko pozwalasz?” Kiedyś może całą prawdę poznają czytelnicy „GW”.

Nowa Ekonomiczna Polityka, 

ale Balcerowicza, a w niej wymuszona, obowiązkowa prywatyzacja przedsiębiorstw państwowych i przekształcanie wielu w spółki akcyjne Skarbu Państwa doprowadziła do wręcz paranoi w licznych sferach.

Wyjątkowo zasłużone dla kultury narodowej Polskie Wydawnictwo Muzyczne, a jakże SA, nie przynoszące spodziewanych zysków, a realizujące jedynie swoją misję, wystawione zostało na sprzedaż. Bóg jednak ulitował się nad Chopinem, Moniuszką czy Szymanowskim. Potencjalni zainteresowani, chętni do nabycia dwóch okazałych budynków w Warszawie i Krakowie, reprezentowali nie tylko odmienne zainteresowania (ogrodnictwo, obuwie, alkohol), ale przede wszystkim niesatysfakcjonującą wielkość kapitału. No, a później przyszły inne czasy, bo to postkomusze SLD i Ministerstwo Kultury rozróżniało wartość muzyki poważnej od giełdowych akcji. PWM ocalał jako instytucja kultury narodowej. Również tygodnik „Polityka” i jego niezależność vs. „Gazeta Wyborcza”.

Znane i stosowane są często również rozwiązania, w których funkcje dyrektora (wydawcy) łączy się ze stanowiskiem redaktora naczelnego tytułu, co pozwala minimalizować lub nawet wykluczać rozliczne konflikty interesów.

Jednak zwycięski neoliberalizm nie zawraca sobie głowy jakąś tam wolnością redakcji, jej ambicjami i czytelnikami, bo, jak dawno temu pisał Bruno Miecugow, „Tym, którzy cieszą się, że mamy dziś w mediach pełny pluralizm, odpowiadam: Cóż to za pluralizm, skoro we wszystkich gazetach czy stacjach telewizyjnych i radiowych siedzi ten sam redaktor naczelny, który nazywa się ZYSK?”

Awantura w rodzinie

– niektórzy tak nazywają opisywany konflikt. Cieszy wielu jej licznych oponentów, kręgi, którym od lat na odmienne sposoby swoją treścią Wyborcza narażała się, także za ataki bądź zaniechania. Raduje prawdziwych Polaków, nacjonalistów, część lewicy, większość elektoratu PiS nie czytającą zresztą wiele, bezmózgowców z różnych partii i ugrupowań. Zapewne także kohorty biskupów i niedokształconego kleru oraz Nowogrodzką, gdzie wypijają coś tam z nieukrywaną satysfakcją i z oczekiwaniem na szczęśliwe dla nich zakończenie. Mnie natomiast napawa smutną refleksją i czarnymi myślami.

Wyrażam te rozliczne obawy 

pomimo, że wielokrotnie byłem, w wypowiedziach na łamach „Dziennika-Trybuny” i w innych pracach, ostrym i nieprzejednanym krytykiem filozofii i preferowanych wartości przez ten tytuł, polemistą w stosunku do szeregu zamieszczonych w nim materiałów  Moje nie tylko ideologiczne wybory, ale również najzwyklejszy zdrowy rozsądek nie pozwalały mi milczeć. Kto ewentualnie ciekawy może sięgnąć do archiwum, bądź sobie wyklikać.

Adama Michnika poznałem podczas obrad Okrągłego Stołu, w późniejszym okresie miałem kilka kontaktów z Heleną Łuczywo, w latach 1989-1990 odnajdywałem swoje nazwisko w różnych kontekstach na łamach „GW”, udzieliłem również wywiadu Annie Bikont, który zresztą, za przyzwoleniem kierownictwa redakcji, został zmanipulowany. Ale najważniejsze, czytam tę gazetę od pierwszego numeru.

Jestem więc w położeniu jednoznacznym, nie mogę być posądzany o jakiekolwiek związki, sympatie, sentymenty gdy bronię dalszego istnienia „Gazety Wyborczej”.

Znaczenie i waga tego tytułu, 

bez względu na jego krytyczny ogląd, są nie do przecenienia. Jest co prawda o społeczno-politycznym profilu centrowo-liberalnym, ale uwzględniając większość pozostałych krajowych dzienników i stan świadomości polskiego społeczeństwa, niesie w sobie liczne wartości, a co za tym treści, progresywne. Jego ważna, często kreująca, rola w obronie demokracji w Polsce, obejmująca kwestie elementarne, jak też różne jej poziomy, okazuje się istotna i opiniotwórcza. I to wszystko przy największym, spośród pozostałych dzienników (poza tabloidami), nakładzie wydania elektronicznego i papierowego.

Gazeta należy do czołowych tzw. wolnych mediów (przy całej nieprecyzyjności i propagandowym zadęciu tego określenia), jedynych przynoszących informację i komentarz na temat wydarzeń skrzętnie skrywanych bądź opacznie interpretowanych przez rządzącą Zjednoczoną Prawicę. Stara się również prezentować prawdziwy obraz Unii Europejskiej, walczy o należne kobietom prawa i pozycję, a w aktualnym czasie również przedstawia rzeczywisty stan i tragiczny obraz pandemii Covid oraz zbrodnicze wręcz zaniechania władz. To wszystko, poza oczywiście szeregiem innych istotnych tematów, stanowi o bezdyskusyjnej wartości tytułu, szczególnie w tak ponurych, jak dziś, czasach.

Może dobry Bóg też ocali redakcję „Gazety Wyborczej”, ale przy podjęciu tej decyzji na pewno nie będzie miał dylematu o nosie i tabakierze. Może również ta kolejna lekcja na skórze redakcji zmieni przynajmniej częściowo jej ogląd na otaczający świat i zasadnicze drogi ku jego zmianie. Może…

Poprzedni

48 godzin sport

Następny

Dwa tuziny chętnych na posadę w PZPS