O trudnościach funkcjonowania w Sejmie, poszukiwaniach własnej lewicowej tożsamości i o tym, czemu lewica parlamentarna musi być w ciągłym pogotowiu Maciej Wiśniowski (Strajk.eu) rozmawia z byłą posłanką, obecnie…. Anną Grodzką.
– Nie będziemy rozmawiali o Twoim życiu osobistym…
– Bardzo proszę, nie, już wystarczy…
– Byłaś przez jedną kadencje posłanką…
– …był taki epizod…
– Jak pamiętasz tamten czas? Jakie to było doświadczenie?
– Ekscytujące. Działo się wokół mnie wówczas mnóstwo rzeczy, poświęcałam im wiele czasu. Jednak nie chciałabym tego doświadczenia powtórzyć.
– Dlaczego?
– Nie potrafię dobrze funkcjonować w strukturach hierarchicznych. Z tego też powodu myślę, że nigdy nie byłabym dobrym żołnierzem lub policjantem. Lubię robić to, na co mam ochotę, lubię sama sterować swoim życiem. Potrafię chodzić na kompromisy, nie jestem wariatką, ale ciągłe układanie się w imię niejasnych często interesów męczy mnie. Praca parlamentarna na pewno będzie rozczarowaniem dla tego, kto trafił tam po raz pierwszy. Szczególnie, kiedy jesteś w opozycji.
– Jeszcze raz: dlaczego?
– Bo towarzyszy temu całkowita bezradność. Myśmy jako Ruch Palikota złożyli sto kilkadziesiąt projektów ustaw, z czego tylko dwie były jakoś tam rozpatrywane, w tym moja o uzgodnieniu płci. Zresztą została ona przyjęta przez Sejm i Senat, dopiero prezydent Duda ja zawetował, a zabrakło głosów, by weto to obalić. Ale to wszystko było okupione jakimiś gigantycznymi kompromisami i ostatecznie ta ustawa nie była tym, co chcieliśmy zrobić. I tak toczyło się nasze życie: rozczarowanie za rozczarowaniem.
– To po co się pchać do parlamentu?
– Dla polityka, może szczególnie początkującego, bonusem bycia posłem czy posłanką jest to, że zaczynasz funkcjonować w przestrzeni publicznej, w mediach. I możesz przekazać ludziom rzeczywiście ważne treści. Trochę mi się udawało.
– To interesujące, kiedy mówisz o rozczarowaniu. Ruch Palikota przyszedł do Sejmu na fali niekłamanego entuzjazmu ludzi, którzy do tej pory nie interesowali się szczególnie polityką – młodych, oddalonych od polityki. Palikot uruchomił w nich poczucie, że coś od nich zależy. A potem ich oszukał.
– Oni po prostu zobaczyli, że to jest teatr, nieautentyczny zresztą, nieszczery i pełen dezynwoltury, którą demonstrowali niektórzy koledzy. To na początku jeszcze uchodziło, a potem zaczęło nużyć i zniesmaczać, to dobre słowo. „Palikot przegiął”, mówili.
Po drugie, nie wiadomo było, co to jest ten Ruch Palikota. Niby lewica, ale jaka lewica? Też dałam się na to nabrać. Zostałam zaproszona na listę jako przedstawicielka środowisk LGBT, ale dla mnie oczywistością było to, że trzymamy się zasad i pryncypiów lewicowych. Potwierdzały to moje pierwsze rozmowy z Palikotem, że przygotowujemy np. 1 Maja, Sala Kongresowa, na scenie Piotr Ikonowicz z bezdomnymi, Palikot przemawiający językiem bliskim lewicy. Ale zaraz po tym był Kongres Przedsiębiorców w Krakowie robiony przez Łukasza Gibałę razem z Olechowskim. Za chwilę były jakieś inne akcje, które zniechęcały całe grupy wyborców i posłów. A wreszcie Palikot przypiął się do prezydenta Kwaśniewskiego i to miało wyczerpywać cała naszą lewicowość. Jednocześnie Palikot wprowadzał w regionach swoich ludzi, którzy wypychali tamtejszych, którzy te struktury tworzyli, od początku wkładając w to mnóstwo swojej pracy. Na tych wszystkich zakrętach gubił kolejnych ludzi i wreszcie został sam, utracił wizerunek, bo ludzie nie wiedzieli, kim w gruncie rzeczy jest Palikot.
– Myślę, że popełniono też z Tobą pewien błąd, dość kosztowny zresztą. Traktowanie Cię przez Palikota jako sztandaru wyłącznie środowisk LGBT i trans było nieporozumieniem, ponieważ wtłaczano Cię w ramy, w których nie chciałaś pozostać, bo miałaś coś innego do powiedzenia, niż tylko walka o prawa mniejszości seksualnych. Kiedy zaczęłaś mówić o kwestiach szeroko rozumianej lewicy, to było straszne zdziwienie: jak to, przecież ona jest od LGBT? Zresztą w ogóle uważam, że skupianie się przez lewicę wyłącznie na obronie praw LGBT jest ślepą uliczką, w którą wpychają ją neoliberałowie.
– Tak. Cała moja praca i aktywność w parlamencie polegała na tym, że nie dałam się zamknąć w jednym haśle i etykietce. To mi nie wystarczało. Wykonałam ogromną pracę, by wyjść z tej szuflady. Nie do końca mi się powiodło, bo wciąż jestem postrzegana przez ten pryzmat, ale część opinii publicznej rozumie, że jestem transpłciowa niejako przy okazji. Moją intencją było od początku pokazywać, że fakt, iż trzeba walczyć o prawa LGBT bo są one naruszane, to nie jest wszytko, co potrafię. Przecież jestem normalnym człowiekiem. Że jestem obywatelką, posłanką i tak dalej, podczas gdy na mnie patrzono na początku jak na jakieś dziwne zwierzę. Chciałam dojść do tego, że żaden świr nie będzie się ze mnie śmiał. Chciałam wyjść poza tę etykietę, bo choć mam to gdzieś, to w życiu jednak przeszkadza.
– Cztery lata przerwy w parlamentarnym życiu lewicy to dużo. I teraz z powrotem jest w Sejmie. Co się stało, że wróciła do parlamentu? Co się działo przez te cztery lata na lewicy? Z parlamentu wyleciało lewica w postaci SLD…
– ..nie zgadzam się z określeniem „lewica” w stosunku do SLD, tamtego SLD. Sojusz był w tamtym okresie bardziej organizacją postpezetpeerowską niż lewicą. Po likwidacji PZPR przeszłam do SdRP, wciąż przekonana, że jestem w partii lewicowej. Na II Kongresie SLD wystąpiłam przeciwko Millerowi i przegrałam. SLD było mniej lewicowe niż PZPR w tym okresie, kiedy miała władzę. Odpowiadając Ci więc na pytanie, co się działo przez te cztery lata na lewicy, nie chcę mówić o SLD, bo to ich nie dotyczy. Czy lewica to Miller, który wystawia Ogórek? No, błagam…
Po wyjściu z partii postanowiłam wspierać Zielonych, którzy wtedy byli lewicowi. Ale to niedługo trwało. Chciałam, żeby Zieloni wystąpili wspólnie z partią Razem, ale oni woleli skręcić w prawo, więc i z tej partii wystąpiłam. Dla mnie nadzieją było Razem po jej powstaniu, kiedy dostali na wyborach powyżej 3 proc.
– Czemu przegrali, Twoim zdaniem?
– Byli razem, ale osobno. Nie potrafili pojąć pewnej ważnej rzeczy: ideowy kręgosłup to jedno, a taktyka to drugie. Nie można deklarować, że nie będzie się wchodziło w żadne sojusze z innymi partiami. Tego symbolem było niepodanie ręki przez Marcelinę Zawiszę Włodkowi Czarzastemu. Teraz, po tych czterech latach jednak potrafili wznieść się ponad swoje uprzedzenia. To jest właśnie taktyka. Gdyby teraz nie weszli do parlamentu, to by ich nie było. To był ostatni moment.
– Lewica więc w Sejmie wreszcie jest. Jednak część obserwatorów wyraża rozczarowanie, że przywiązują się do zewnętrznych i symbolicznych właśnie form demonstrowania swojej lewicowości: feminatywy, wśrod pierwszych zgłoszonych projektów ma być projekt ustawy o związkach partnerskich… Może to nie jest najlepszy początek?
– Za wcześnie na oceny.
– Brakuje mi tego, by lewica zaproponowała swoje odpowiedzi na pytania współczesności. Bo problemy są już dawno zdiagnozowane, nawet przez liberalnych polityków, działaczy czy liberalne think-tanki. Wiemy czego nie będzie – starego neoliberalnego świata. Ale nikt nie mówi, co będzie. Lewica powinna koniecznie pokusić się o odpowiedź na to pytanie.
– Lewica powinna tworzyć wizję. Oddzielną od bieżącej polityki. Wizje świata dla zwykłych ludzi, realistyczną, pozytywną i piękną. To jest możliwe. Jednak przed nimi poważne wyzwanie: nowa narracja, bo neoliberalizm zmienił i narzucił aparat pojęciowy. Największym problemem lewicy był czas, w którym słowo „lewica” zaczęło być używane do określenia trzeciej drogi Blaira i Schroedera, a co było w istocie paktem z neoliberałami. A naprawdę ona właśnie wtedy przestała istnieć. Zniknęły nam kody opisu świata.
– A co powinno w tej wizji być?
– Odwrócić powiększanie się rozwarstwienia. Nie zatrzymać – odwrócić. Jeżeli tego nie zrobimy szybko, to na zmianę neoliberalizmowi przyjdą reżimy autorytarne. Stara prawica sięga do rozwiązań lewicowych, ale czyni to w sposób oszukańczy. Pielęgnują przecież rozwarstwienie. Wszystkie te 500 plusy i inne nierówności nie zlikwidują. Lewica ma powiedzieć, jak te nierówności zlikwidować.
Sama ta wizja musi być opisana nowym językiem. Obecny jest tak zamotany, że rozmywają się pojęcia. Nowy język musi opisywać rzeczywistość w sposób prawdopodobny. A trzeci to powrót do edukacji z elementami wychowania społecznego. Edukacja nie jest przygotowaniem do zawodu, jak chce tego biznes. Edukacja ma być społeczna. Musi uczyć życia społecznego, rozwoju wspólnej kultury, wartości, do rozumienia świata, w jakim żyjemy.
– Czy lewicę parlamentarną stać na sformułowanie takiej wizji?
– Część ludzi stać. Adrian Zandberg, Magdalena Biejat, Maciek Konieczny, Marcelina Zawisza to są ludzie, którzy potrafią pokazać nowe cele. Pytanie, czy nie pogrążą się w bieżących problemach życia politycznego.
– A jeżeli ugrzęzną, to co?
– Powstanie i zaktywizuje się pozaparlamentarna mocna lewicowa opcja, która nie pozwoli im dać zapomnieć o pryncypiach. Taką siłą jest i może być Polska Partia Socjalistyczna, to której właśnie wstąpiłam. Muszą więc czuć oddech za plecami.