16 listopada 2024
trybunna-logo

35 godzin, czyli walka klas

Ośmiogodzinny dzień pracy jest cywilizacyjnym przeżytkiem.

Do tak długiego trybu pracy przyzwyczajają nas już w szkole, każąc przesiadywać bezcelowe ”dupogodziny”, pełne nudy i półwięziennego rygoru od dzwonka do dzwonka. Później – już w robocie – sprzedajemy przede wszystkim swój czas. Bez sensu. Bo – co poświadczają co i rusz przeprowadzane badania – nie da się wydajnie pracować przez osiem godzin. I to niezależnie od tego, czy ktoś ma pracę za biurkiem czy wbija gwoździe. Jakąś część z ośmiu godzin udajemy, że pracujemy, czyli oszukujemy system, zamiast np. pobawić się z dziećmi, poczytać książkę czy pojeździć na rowerze. Bo przecież trzeba siedzieć w robocie.
W Polsce ośmiogodzinny dzień pracy wprowadzono sto lat temu – wyjątkowo postępowym ustawodawstwem na tle ówczesnej Europy. I choć przyznać trzeba, że pracowano wówczas także w soboty, to warto przypomnieć, że także jeżdżono raczej dorożkami, mieszkano w jednej izbie na rodzinę (przynajmniej robotnicy), a nierzadko gęściej, nie było jeszcze telewizji, a radio czy samochód były dobrami luksusowymi.
Ekonomista John Maynard Keynes jeszcze przed II wojną światową twierdził, że w 2030 roku będziemy pracować 3 godziny dziennie, czyli 15 tygodniowo. Bo – jak przewidywał – pomimo wzrostu podstawowych cywilizacyjnych potrzeb, wydajność pracy wzrośnie na tyle, że do ich zaspokojenia wystarczy znacznie mniejszy wysiłek. Miał rację, bo taki był trend. Nie przewidział jednak, że związki zawodowe czy lewicowe partie nie będą już w stanie wyszarpywać kolejnych zdobyczy socjalnych dla pracowników. I że zamiast tego wypracowane przez robotników bogactwo trafi do zamożnych, do rajów podatkowych, do korporacji i rozrośniętych rynków finansowych.
Dziś coraz częściej słyszymy pomysły o skróceniu czasu pracy. We Francji od lat istnieje 35-godzinny tydzień pracy (choć trzeba przyznać, że istnieje wiele furtek do jego omijania), w Danii – 37. A całkiem niedawno niemieccy metalowcy ze związku zawodowego IG Metall wywalczyli to, że w określonych warunkach pracują tylko 28 godzin. Zdarza się, że władze poszczególnych krajów czy regionów wprowadzają podobne ”eksperymenty”, szybko torpedowane przez kapitał i i usłużne mu media. Bo prawda jest taka, że tylko to co wywalczone przez społeczeństwo na drodze walk społecznych czy drogą parlamentarną ma szansę się trwale ostać. Nikt z łaski nam nic nie da.
Partia Razem rozpoczyna zbiórkę podpisów pod obywatelskim projektem ustawy, który sprawi, że będziemy pracować 35 godzin w tygodniu. Każdy uczciwy lewicowiec powinien wziąć w niej udział. Rzadko bowiem kiedy zdarza się okazja, że przez kilka miesięcy można prowadzić klasową kampanię. Częściej świat pracy jest w defensywie. Ale nie można tak bez końca. Według OECD Polska jest drugim w Europie państwem pod względem długości pracy w tygodniu. Płace zaś nadal plasują nas na szarym końcu. Skrócenie czasu pracy przy zachowaniu płacy to jednak nie tylko po prostu więcej czasu wolnego. To także wzmocnienie pracowników w walce z kapitałem. Automatycznie spadnie bezrobocie, a więc pracownicy będą bardziej pożądani – ich pensje wzrosną. To realne upodmiotowienie pracujących pozwoli na domaganie się więcej. Bo okaże się, że pomimo straszenia przez neoliberalnych oszołomów, świat się nie zawalił, a ludziom żyje się lepiej. No, może oprócz tych z grubymi portfelami, którzy i tak smacznie sobie żyją. Naszym kosztem.

Poprzedni

Bravo, Mr Fulop!

Następny

Inicjatywa ambasadorów

Zostaw komentarz