22 listopada 2024
trybunna-logo

Wygrać wybory

Jak wygląda stan przygotowań do wyborów parlamentarnych w miesiąc po wyborach europejskich?

Wygrana reprezentacji Polski w meczu z Izraelem sprzed dwóch tygodni pokazała, że ważne jest nie tylko 90 minut gry na boisku. Wielu komentatorów sportowych jest zdania, że kluczem do wygranej była wprowadzona przez trenera Brzęczka zmiana ustawienia zespołu na grę z dwoma napastnikami: Robertem Lewandowskim i Krzysztofem Piątkiem.
W polityce tak łatwo to nie działa. Może dlatego, że „trenerów” jest więcej. W Koalicji Europejskiej było ich pięciu. Jak będzie wyglądało ustawienie opozycyjnej drużyny na wybory parlamentarne? Tego jeszcze nie wiemy. Ale spróbujmy przeanalizować wszystkie „za” i „przeciw” ewentualnych koalicji.

Nieszczęsny D’Hondt

Sceptycy twierdzą, że nieważne jak kto głosuje, najważniejsze kto liczy głosy. To akurat nie dotyczy wyniku niedawnych wyborów europejskich, bo nikt nie kwestionował rzetelności tych wyborów. A w nadchodzących wyborach do Sejmu jednym z kluczowych elementów wpływających na ostateczny wynik będzie sposób liczenia głosów.
Obowiązujący do dzisiaj sposób liczenia głosów metodą D’Hondta wprowadzili do ordynacji wyborczej posłowie i posłanki rządzącego wówczas Sojuszu Lewicy Demokratycznej. „Sądziliśmy, że będziemy rządzili wiecznie” – przyznał w przypływie szczerości szef partii mającej kiedyś 41 proc. poparcia. A system D’Hondta preferuje takie partie w sposób ewidentny. Dlatego dzisiaj ta metoda liczenia głosów sprzyja Prawu i Sprawiedliwości.

2+2=5

Jak bardzo specyficzna jest metoda D’Hondta ilustruje następujący przykład. Niektórzy politycy twierdzą, że przeciwko Prawu i Sprawiedliwości opozycja powinna wystawić dwie koalicje: centro-prawicową (PO, PSL, Nowoczesna) i centro-lewicową (SLD, Wiosna, Zieloni, Razem). Załóżmy na moment, że tak się stanie. I że PiS uzyska tyle, co w wyborach europejskich – 43 procent. Zaś obie koalicje opozycyjne razem będą miały więcej, bo aż 46 procent: 28 proc. prawicowa i 18 proc. lewicowa.
Logika podpowiada, że zwycięzcą wyborów zostanie opozycja, a obie opozycyjne koalicje będą miały większość w Sejmie. Ale nie w systemie liczenia głosów D’Hondta! W przytoczonym przykładzie PiS uzyskałby około 240 mandatów – pozwalających na samodzielne rządy w kolejnej kadencji. Natomiast podzielona na dwa bloki opozycja miałaby w Sejmie tylko nieco powyżej 200 posłów i posłanek. Przytaczam ten argument już na samym początku przedwyborczej analizy, by uzmysłowić Czytelniczkom i Czytelnikom, że o wygranej opozycji nie decydują wyłącznie lepsze lub gorsze programy poszczególnych partii.

Koalicja Polska

Szef Polskiego Stronnictwa Ludowego Władysław Kosiniak-Kamysz po 26 maja ogłosił zakończenie projektu Koalicji Europejskiej. I zapowiedział próbę stworzenia konserwatywnej, prawicowej Koalicji Polskiej z udziałem ludowców. Z punktu widzenia polityków PSL-u taki pomysł ma sens. Nie musieliby więcej wikłać się w takie niewygodne dla nich tematy jak świeckie państwo, aborcja czy LGBT.
Koalicja Polska miałaby być ofertą dla wyborcy centro-prawicowego. „Kto przygarnie osieroconych wyborców umiarkowanej centroprawicy?” – pytał przed wyborami europejskimi Ludwik Dorn w artykule Gazety Wyborczej. Bo Platforma Obywatelska – skręcając w lewo – zapomniała o deklaracji Grzegorza Schetyny. „Platforma Obywatelska ogłasza powrót do ostrego konserwatyzmu i koniec rzekomych »lewicowych eksperymentów«„ – mówił szef PO w 2016 roku.
Moim zdaniem, jedną z przyczyn porażki Koalicji Europejskiej było zachowanie się owych „osieroconych wyborców umiarkowanej centroprawicy”. Na PiS nie chcieli głosować. Na koalicję PO z „postkomunistami” – też nie. Zostali w domu. Czy wobec tego zaproponowany przez ludowców pomysł Koalicji Polskiej jest wart kontynuowania? Nie!
Grzegorz Schetyna nie zgodzi się na wejście Platformy Obywatelskiej do Koalicji Polskiej. Doskonale rozumie, że dwa bloki opozycyjne utrudnią pokonanie PiS-u. „Jestem zwolennikiem szerokiej koalicji na wybory parlamentarne” – mówił szef PO w tym tygodniu na antenie TVN24. „Trzeba iść krok po kroku w stronę zbliżania stanowisk i podstawy programowej, a także dobrych list” – dodawał. Trzeba przekonywać ludowców –dodaję ja. Bo Koalicja Polska będąca przystanią dla takich politycznych singli jak choćby Marek Jurek prowadzi donikąd. Niech przewodniczący Kosiniak-Kamysz przestudiuje przypadek Zjednoczonej Lewicy z 2015 roku.

Zjednoczona Lewica

Toczą się rozmowy. To potwierdzają czołowi politycy wszystkich ugrupowań lewicowych: Włodzimierz Czarzasty, Robert Biedroń, Adrian Zandberg. Co łączy te partie? Niemal pewny jednocyfrowy wynik w nadchodzących wyborach parlamentarnych. Może powyżej progu wyborczego? A może poniżej? Czy połączywszy siły w jednej koalicji można liczyć na zsumowanie się elektoratów SLD, Wiosny, Razem i parunastu mniejszych lewicowych ugrupowań? Niekoniecznie.
Policzmy. Kandydatki i kandydaci Sojuszu Lewicy Demokratycznej startujący w ramach Koalicji Europejskiej uzyskali w sumie 6 proc. głosów. Koalicja Lewica Razem 1,24 proc. A Wiosna Roberta Biedronia 6,06 proc. Ale na Biedronia istotna część wyborców głosowała tylko dlatego, że głosił hasło „nareszcie zmiana”. Jakaż to zmiana i nowa polityka – w odczuciu jego wyborców – wespół z SLD. Szacuję, że Biedroń startujący w ramach zjednoczonej lewicy może stracić nawet połowę swoich fanów. W sumie koalicja lewicowa mogłaby liczyć na około 10 proc. głosów. Tylko 2 punkty procentowe powyżej 8-procentowego progu dla koalicji wyborczych.
Tak jak w przypadku Koalicji Polskiej, programowo koalicja lewicowa ma sens. Pozwala uniknąć kakofonii –szczególnie w sprawach światopoglądowych. Poza tym, nareszcie cała lewica znalazłaby się na jednej liście. A nie na trzech – jak w wyborach europejskich. Wszystko to prawda. I w to wszystko święcie wierzyli Ci, którzy w 2015 roku parli do stworzenia Zjednoczonej Lewicy. Która miała bez problemu osiągnąć wynik dwucyfrowy. „Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki” – to moja rada. Na jesieni najważniejszym celem jest powrót lewicy do Sejmu. A najpewniejszą drogą jest start w szerokiej koalicji.

PiS bez amunicji

Siedem punktów procentowych straty do Prawa i Sprawiedliwości to sporo. Ale nie zapominajmy, że Kaczyński znaczną część amunicji już wystrzelał. Beata Szydło – 525 tys. głosów, Jadwiga Wiśniewska – 409 tys. głosów, Patryk Jaki – 258 tys. głosów, Beata Kempa – 209 tys. głosów, Adam Bielan – 207 tys. głosów, Beata Mazurek – 204 tys. głosów, Joachim Brudziński – 185 tys. głosów. Tylko ta siódemka europarlamentarzystów zebrała 2 mln głosów. Ponad dwa razy więcej niż przegrana KE z PiS. A teraz pytanie za dziesięć punktów? Jak nazywają się następcy odchodzących ministrów: Szydło, Jakiego, Brudzińskiego? Czy jeśli wystartują do Sejmu, zbiorą również setki tysięcy głosów?
Na wyczerpaniu jest też amunicja budżetowa. „Uczciwie mówimy, że budżetu nie stać na więcej” – mówił Jarosław Gowin na parę tygodni przed wyborami europejskimi. A słowa wicepremiera potwierdzają dane ministerstwa finansów. W lutym wpływy z VAT-u były o 1,6 mld zł niższe niż przed rokiem, a w marcu o 1 mld zł niższe. Gdy ruszą wypłaty 500+ na pierwsze dziecko, pewnie znowu skoczą do góry. Ale widać, że bez ekstra transferów, zyski z samego uszczelniania VAT-u najwyraźniej osiągnęły swój kres.
Wiem, że Jarosław Kaczyński, jeśli chodzi o kiełbasę wyborczą, nie jest zbyt wybredny. Obawiam się, że „amunicją” najbliższych wyborów będą znowu masturbujące się czterolatki, Żydzi żądający odszkodowań i Niemcy niepłacący reparacji wojennych.

I bez Kukiza

Ugrupowanie Pawła Kukiza miało być kołem ratunkowym dla Jarosława Kaczyńskiego, gdyby jego partia nie uzyskała wystarczającej liczby mandatów do samodzielnego rządzenia. Ale to już raczej nieaktualne. W wyborach europejskich lista KKW Kukiz`15 nie przekroczyła progu wyborczego, uzyskując 3,69 proc. głosów. Niedawny sondaż CBOS dał Kukizowi 4 proc. – również poniżej progu. Reguła partii jednosezonowych potwierdza się. Po Ruchu Palikota i Nowoczesnej również Kukiz`15 kończy swój polityczny żywot.
Być może dotychczasowi parlamentarzyści Kukiz`15 wystartują z list Prawa i Sprawiedliwości. Paweł Kukiz przyznał w „Kawie na ławę” w TVN24, że jest do tego namawiany przez prezesa Kaczyńskiego. Nie przypuszczam jednak, aby politycy i polityczki od Kukiza przyczynili się w wyraźny sposób do poprawy notowań zjednoczonej prawicy. Jego parę procent byłego elektoratu raczej ulegnie rozproszeniu.
Nie zamierzam płakać po Kukizie. Wspominam o nim, bo utrata przez PiS ewentualnego powyborczego koalicjanta to fakt wart odnotowania. I kolejny argument przemawiający za stworzeniem jednego komitetu opozycji.

Razem czy osobno

W sobotę w Sojuszu Lewicy Demokratycznej odbędzie się referendum. Wszyscy członkowie i członkinie partii będą odpowiadali na pytanie, czy SLD w wyborach do Sejmu powinno startować samodzielnie, czy w koalicji ugrupowań prodemokratycznych? Niektórych może zdziwić ogólnikowość pytania o koalicję. Nie ma w nim doprecyzowania o kształt ewentualnej koalicji. Tego, czy ma to być koalicja ugrupowań lewicowych? Czy koalicja podobna do Koalicji Europejskiej, z udziałem Platformy Obywatelskiej.
Niestety, wobec braku ostatecznych rozstrzygnięć przyszłych koalicjantów, trudno pytać w referendum o konkretny kształt koalicji. Na przykład Piotr Zgorzelski z PSL-u zapowiedział, że ludowcy o swoim starcie w wyborach parlamentarnych zadecydują dopiero 6 lipca. Nawiasem mówiąc, pomysł ogólnopartyjnego referendum pojawił się po nieudanym projekcie Zjednoczonej Lewicy. Kiedy to o zawiązaniu koalicji zadecydowały wyłącznie gremia kierownicze partii. W 2016 roku wpisano do statutu, że w każdych kolejnych wyborach o starcie SLD w koalicji z innymi ugrupowaniami powinni decydować wszyscy członkowie i członkinie partii.

Wygrać wybory

„Dobrze oceniam Koalicją Europejską. Jest wystarczająco czasu, żeby zniwelować różnicę między PiS-em i wygrać” – powiedział w ubiegłym tygodniu przewodniczący SLD Włodzimierz Czarzasty w rozmowie z Jackiem Prusinowskim w Radiu Plus. I tego się trzymajmy. Do wyborów pozostało 100 dni z okładem…

Poprzedni

48 godzin świat

Następny

Formuła 1: Williams znów ostatni

Zostaw komentarz