16 listopada 2024
trybunna-logo

Lizanie i inne obyczaje polskie

Po fazie okrążania wymiaru sprawiedliwości pan Zbyszek przystąpił do bezpośredniego uderzenia. Przeciwko sędziom Igorowi Tulei, Bartłomiejowi Przymusińskiemu i Monice Frąckowiak, a także przeciwko kilku innym oraz niektórym prokuratorom podjęte zostały działania zmierzające do postawienia im zarzutów przez Rzecznika Dyscyplinarnego, którym jest niejaki sędzia Schab.

 

Dlaczego władza znów się sroży?

W tym samym czasie, w Katowicach, policja szykanuje osoby które na tamtejszym Marszu Równości pojawiły się w koszulkach z wizerunkiem orła z kolorami tęczy w tle. Niby nic nowego, ale ta represyjna mobilizacja, to srożenie się władzy robi jednak wrażenie zagadkowego w obliczu wyborów samorządowych, do których zostało zaledwie 40 dni. Zazwyczaj każda władza przed wyborami próbuje łagodzić swój wizerunek celem poszerzenia elektoratu, a tu mamy, na odwyrtkę, do czynienia z zaostrzeniem. Jeśli do tego dodać wyjście PiS już teraz z obietnicami dodatkowych pieniędzy dla emerytów i rencistów, co wydało się być amunicją szykowaną na przyszłoroczne wybory, to może to oznaczać, że PiS nie wierzy do końca optymistycznym wynikom sondaży przedwyborczych. Chce więc przede wszystkim utwardzić swój najwierniejszy elektorat. Podobny był cel wypuszczenia informacji o planach powierzenia prezesury Najwyższej Izby Kontroli Antoniemu Macierewiczowi. Jego marginalizacja bardzo nie podoba się najbardziej radykalnemu elektoratowi PiS z Klubami Gazety Polskiej i rydzykowemu ośrodkowi w Toruniu. Szef tygodnika „Gazeta Polska” Tomasz Sakiewicz już kilka razy wygoryczał się w swoich wstępniakach, że dymisja Antka Macierewicza go „upokorzyła”. Co prawda bunt tego środowiska PiS-owi nie zagraża, ale dobrze jest rzucić mu coś na pocieszenie i uspokoić nastroje.

 

Nowy lizak

Tymczasem po odejściu z Pałacu Prezydenckiego kancelisty Krzysztofa Łapińskiego, jego stołek objął kancelista nowy, Błażej Spychalski. Ten młody człowiek ma przed sobą wielką przyszłość w PiS, bo jeszcze nie zdążył zapełnić dokumentami szuflad w swoim biurku, jeszcze być może nie zna drogi do toalety, a już oświadczył, że dudowa prezydentura jest „wybitna”. Druga taka wybitna to – jakżeby inaczej – prezydentura smoleńskiego Nieboszczyka Lecha. Każdy rzecz jasna ma prawo oceniać jak chce i uważać nawet, że najwybitniejszym kandydatem na prezydenta RP był niezapomniany Kononowicz („żeby niczego nie było”), bo gusta nie podlegają dyskusji. Jednak ten pośpiech z jakim kancelista Spychalski zabrał się za lizanie nie powiem czego, ma jednak w sobie coś żałośnie nieestetycznego. Niechby poczekał choć dwa tygodnie i rozpatrzył się w rozkładzie biur, położeniu toalet, pomieszczeń socjalnych i nawdychał się charyzmatu pryncypała, a dopiero potem wystąpił ze swoją apostrofą. To już by zrobiło inne wrażenie, można by rzec: przybyłem, zobaczyłem , oceniłem. A tak, na samym wejściu… Źle to wygląda. Nie chodzi przecież o to, by na wejściu potraktować nowego szefa z liścia (co obecnie modne), ale tylko o to, by skorzystał z okazji, by po objęciu nowej pracy najpierw posłuchać co do niego mówią, zanim sam coś powie. Od czasów baśni „Nowe szaty cesarza” Hansa Christiana Andersena utarło się przekonanie, że im kto młodszy, tym bardziej szczery. Przypadek kancelisty Spychalskiego pokazuje, że taka prawidłowość nie jest bynajmniej regułą. Spychalski ma podobno 33 lata, czyli jest w tzw. wieku chrystusowym. Jezus Chrystus w jego wieku nie schlebiał…

 

„Klechą” w „Kler”

W Radomiu zamknęli niedawno całe kwartały ulic z powodu zdjęć do filmu „Klecha”. Wbrew tytułowi, ten film nie jest antyklerykalny. Wręcz przeciwnie. Ma to być hagiograficzna opowieść o radomskim księdzu opozycjoniście Romanie Kotlarzu, którą reżyseruje Jacek Gwizdała. Co ciekawe, u Gwizdały w „Klesze” zagrało co najmniej trzech aktorów, którym nie po drodze z „dobrą zmianą”, Olgierd Łukaszewicz, Jan Peszek i Wojciech Pszoniak, ale może Gwizdała obsadził ich w rolach czarnych charakterów. Co do Pszoniaka i Peszka, to jestem tego niemal pewien, ale już Łukaszewicza w roli łobuza trudno sobie wyobrazić. No, zobaczymy. Premiera „Klechy” ma odbyć się 28 października, czyli dokładnie miesiąc po premierze „Kleru” Wojciecha Smarzowskiego. Jeśli jednak film Gwizdały będzie podobny do arcydzieła „Popiełuszko. Wolność jest w nas” nakręconego przez Rafała Wieczyńskiego (2009), to można być spokojnym o wynik rywalizacji. Soczystą stylistyką swojego filmu o „korku, worku i rozporku” Smarzol zmiażdży kolejnego gniota z kategorii „żywoty świętych”.

 

Ksiądz Isakowicz-Zaleski już „Kler” widział…

Tymczasem księdzu Isakowiczowi-Zaleskiemu, który czasem objawia przebłyski zdrowego rozsądku, nie podoba się, że Ministerstwo Kultury współfinansowało taką antyklerykalną produkcję jak „Kler”, który już obejrzał i skierował pretensje do wicepremiera Glińskiego. Nie rozumie biedny, że Gliński, jakim by nie był pisiorem, to ma jednak brata-reżysera Roberta, nie należącego do sympatyków „dobrej zmiany”? I co ksiądz chce: poróżnić braci, by stali się jak Kain i Abel? To nie po chrześcijańsku. Poza tym przecież nie może Gliński minister wyjść przed starszym bratem z dobrego towarzystwa na rzecznika najgorszej pisiorskiej zacofanej wiochy. Przecież ten już raz określił go słowami: „mój brat idiota”.

 

W swoje ręce

Rzeczywistość empiryczna dostarcza dowodów na prawdziwość wyników badań, które pokazują ucieczkę młodego pokolenia od Kościoła katolickiego. W Krośnie na Podkarpaciu, od lat uważanym za bastion prawicy, PiS i klerykalizmu, mieszkańcy jednego z nowych osiedli mieszkaniowych zamieszkałego przeważnie przez młodych, odmówili przyjęcia daru, jakim chciał ich ubogacić Kościół katolicki, czyli budowy nowej świątyni. Co więcej zebrali podpisy, wystąpili do Rady Miejskiej, a ta postąpiła (mimo oporu radnych PiS) zgodnie z ich życzeniem, a nie planami kościelnymi. Także w Warszawie, licealna młodzież wzięła na swoje barki walkę z wojującym klerykalizmem. Uczniowie liceum ogólnokształcącego im. Witkacego, nie mogąc doczekać się interwencji policji i straży miejskiej w sprawie antyaborcyjnych banerów z pokawałkowanymi płodami, sami wzięli się do dzieła i zakleili folią owe obrazki umieszczone na postawionym pod szkołą pojeździe. A mówią, że patroni szkolni młodzież nudzą lub że są jej najmniej obojętni….

 

Niczego się nie nauczyli?

W weekendowej „GW” ukazał się interesujący tekst profesora Andrzeja Romanowskiego, wybitnego historyka i literaturoznawcy z Uniwersytetu Jagiellońskiego, przed laty aktywnego krytyka pomysłów „lustracji” i „dekomunizacji”. Jego esej „Jak zepsuliśmy polski zegarek”, w którym analizuje on, na szerokim tle historyczno-kulturowym przyczyny tego, co stało się w Polsce, zwłaszcza w 2015 roku, jest naprawdę godny poznania. I zakończyłbym lekturę tego uczonego i wyrafinowanego eseju z pełną satysfakcją, gdyby nie jedno „ale”. W nagłówku tekstu wybita została bowiem taka oto myśl autora: „Polska po 1989 roku była zbyt dobra, zbyt wyrozumiała, zbyt bezpieczna, ofiarowała narodowi spokojne, rozległe państwo i przyjaciół dookoła”. Skoro więc było tak dobrze, to dlaczego było tak źle? Dlaczego kilka milionów się zbiesiło i zagłosowało na PiS? Szkoda, że światły profesor Andrzej Romanowski nie wspomina w swoim artykule ani jednym słowem o tym choćby, że z tej wspaniałej Polski po 1989 roku wyjechało w poszukiwaniu pracy i lepszego losu dwa miliony młodych ludzi. Szkoda, że nie wspomina o upokorzeniu klasy ludowej i wpędzeniu jej dużej części w upokarzającą biedę przez rządy neoliberałów i że naprzeciw jej potrzebom wyszło dopiero – niestety – PiS. Jeśli się tego nie zrozumie, to wszelkie wykwintne dywagacje z wysokości krakowskiej uniwersyteckiej katedry uniwersyteckiej będą miały ograniczony sens. Bo mając problemy z elementarnym bytem, z tzw. zapełnieniem garnka, klasa ludowa zupełnie nie miała głowy do tego, by cieszyć się „spokojnym, rozległym państwem i przyjaciółmi dookoła”. Zapewne obaj z profesorem z podobną intensywnością nie lubimy rządów PiS, ale to nie zmienia faktu, że jak napisał nie tak dawno pokrewny ideowo profesorowi Romanowskiemu inny profesor-liberał Marcin Król: „Byliśmy głupi”, nawiązując tym samym do faktu pozostawienia samym sobie milionów Polaków poszkodowanych przez balcerowiczowską transformację. Nie wierzę, że profesor Romanowski nie zna tej wypowiedzi. Zbyt go cenię, by pośpiesznie zaliczyć go do owych „Burbonów”, o których napisano, że „niczego się nie nauczyli i niczego nie zrozumieli”.

Poprzedni

Głos lewicy

Następny

Rynek pracy bez dobrej zmiany

Zostaw komentarz