To nie kapitalizm, lecz tania energia obdarzyła pracowników łaską masowej konsumpcji a bezosmenów majątkami.
Wzrost cen węglowodorów ma bezpośredni związek z sankcjami wobec Rosji za jej agresję na Ukrainę. Ale nie da się wszystkiego złego zrzucić na Putina. Coraz trudniej będzie napełnić bak, nawet kiedy w końcu nastanie pokój. To drugie memento dla nas wszystkich, drugie po kryzysie naftowym lat 70. Coraz bardziej oczywisty jest związek spalania węglowodorów i związanej z nim emisji dwutlenku węgla – ze zmianami klimatu. Coraz trudniej będzie zaspokoić paliwożerność wysokoenergetycznej cywilizacji. Głównych tendencji nie da się odwrócić. Nie może bowiem wiecznie trwać wzrost gospodarczy na planecie z ograniczonym zapasem nośników energii, minerałów, wody, ziemi ornej. Działalność gospodarcza to w istocie przekształcanie jednego rodzaju energii w inny. Pieniądz tylko, zazwyczaj nieudolnie, uczestniczy w wycenie przepływów tej energii.
Po pierwsze, konieczna jest korekta rachunku ekonomicznego. Pomija on koszty bezpowrotnego niszczenia zapasu paliw kopalnych i minerałów. Obecne rachunki narodowe w rodzaju PKB ukształtowały błędy nowych przewodników ludzkości. Od czasów Adama Smitha kapłanów różnych religii zastąpili liberalni ekonomiści. Przyjęli oni dwa błędne założycielskie dogmaty. Pierwszy o nieograniczoności potrzeb człowieka. Bynajmniej nie chodziło im o „konsumpcję” poezji czy symfonii Mozarta, lecz o takie dobra, które trzeba skonsumować, by kapitał stale krążył w gospodarce. Chodzi więc o potrzeby, których potrzebuje System, a o nich najlepiej informują reklamy. Ideałem jest zwłaszcza ostentacyjna konsumpcja jak jacht oligarchy za 600 mln dolarów. Zbrojenia też przynoszą podobny skutek. Drugi dogmat odpowiada za beztroską eksploatację paliw kopalnych. Są one rzadkie, gdyż pochodzą za źródeł nieodnawialnych. Tym samym o ich cenie nie mogą decydować tylko koszty wydobycia, transportu, obróbki. Trzeba doliczyć też narastające stopniowo koszty zużycia zapasu, który pod naszymi stopami znajduje się od kilkuset milionów lat.
Druga tendencja wiąże się z rosnącymi trudnościami, jakie mają wydobywcze korporacje z dostępem do złóż i wydobyciem z nich… zysku. Złoża te stanowią wspólne bogactwo, są darem natury dla ludzi tworzących dane społeczeństwo. Dochody z eksploatacji węglowodorów są różnie dzielone. Coraz mniej frajerskich rządów beztrosko udostępnia to narodowe bogactwo za często symboliczne kilkuprocentowe royalties. Tym bardziej że zasoby naturalne mogą tworzyć nawet 70 proc. bogactwa narodowego jak w Australii czy Kanadzie. Na jednym biegunie jest obecnie Norwegia. Norwedzy utworzyli narodowy fundusz majątkowy, który zasilają dochody z eksploatacji złóż węglowodorów. Na przeciwnym biegunie jest Rosja. Udostępniła ona swoje narodowe bogactwo różnym Abramowiczom. Wyprowadzają to bogactwo w formie pieniężnej via Malta na międzynarodowe rynki finansowe, w tym oczywiście także Wall Street. Dlatego dla rosyjskiego społeczeństwa najbardziej dolegliwa byłaby zamiana rodzimych oligarchów na zachodnich udziałowców i akcjonariuszy korporacji wydobywczych, rozmaitych funduszy tzw. inwestycyjnych, a w istocie zajmujących się spekulacją różnymi aktywami. Skutek byłby podobny jak w czasach Jelcyna. Krajowych oligarchów zastąpią wówczas rozmaici nowobogaccy Obajtkowie czy Morawieccy – mający w sejfach obligacje, akcje, tytuły własności różnych działek. W połowie drogi między tymi skrajnościami są takie kraje jak Boliwia.
W czasie prezydentury Evo Moralesa, rząd, zrywający z dotychczasową neoliberalną polityką gospodarczą, określił warunki eksploatacji swoich naturalnych zasobów – poziom zwrotu z kapitału zainwestowanego w instalacje wydobywcze i technologię, a także sprawiedliwe zyski. Warunki te pomogli sformułować norwescy specjaliści. Z kolei irańska rewolucja Ajatollaha Chomeiniego usunęła spolegliwego amerykańskiego pupilka – szacha szachów. Władzę nad krajem, a jego patronów nad złożami ropy naftowej, utorował zamach stanu kierowany przez amerykańskiego agenta CIA. Kilku prezydentów chcących objąć kontrolę nad naturalnym bogactwem swoich krajów oddało życie bądź w zamachach stanu, inspirowanych przez amerykańskie służby ( Aliende w Chile), bądź w katastrofach samolotowych. Prezydent Ekwadoru J. Roldos i Panamy O. Torrijos zginęli w tajemniczych katastrofach samolotowych, odpowiednio w maju i w lipcu 1981 r. Polegli na wojnie z wielkimi koncernami naftowymi. Ledwo trzyma się przy władzy reżim wenezuelski, posiadający największe złoża roponośne.
Początkowo miał on ambicję wyzwolenia całej Ameryki Południowej spod jarzma neoliberalizmu. Zachodnie koncerny lgną również do afrykańskich złóż węglowodorów. To nie tylko zdegradowana przez eksploatację ropodajna delta Nigru czy zlikwidowany w wyniku interwencji Zachodu, mający ambicję odejścia od dolara, reżim Muammara Kaddafiego. Teraz „inwestorzy” z Francji, Anglii i Chin próbują zbudować rurociąg Afryki Wschodniej (EACOP). Ropa miałby popłynąć podgrzewanym rurociągiem spod jeziora Alberta na granicy Ugandy i Demokratycznej Republiki Konga do portu Tanga w Tanzanii, leżącym nad Oceanem Indyjskim. Ten liczący półtora tysiąca kilometrów rurociąg miałby przebiegać przez parki narodowe, rezerwaty, ojczyznę naszego gatunku. W tych bowiem okolicznościach przyrody rozpoczęła się przecież przygoda tego najbardziej drapieżnego gatunku na planecie. Jeśli coraz więcej państw odzyska kontrolę nad swoimi bogactwami naturalnymi, spadną dochody zachodnich udziałowców i akcjonariuszy, zwanych przez bankowych ekonomistów „inwestorami”. To cała plejada „wyrwimiliarderów”, uchylających się od płacenia podatków, czerpiących renty z kapitalizmu cyfrowego, korporacyjnego agrobiznesu eksploatującego ziemie i wilgotne lasy globalnego Południa, słowem, to bezosmeni.
Tym samym będą się kurczyć najpierw zyski korporacji wydobywczych, a następnie osłabnie ich władza nad marionetkami w rolach politycznych. Pojawi się wówczas szansa regulacji dostępu do złóż i zasad ich eksploatacji, by zachować planetę dla przyszłych pokoleń. Chodzi o to, by jak najmniej przypominała ona Księżyc.
Trzecia tendencja to nowa geopolityka rurociągów. Kształtują ją stopniowo coraz skuteczniejsze wysiłki odejścia od dolara jako rezerwowej waluty świata. Amerykański dolar wypiera rozliczenia zobowiązań w walutach krajowych odbiorców. Stąd przejście Rosji do rozliczeń w rublach zabolało najdotkliwiej. W pułapce znalazło się państwo chińskie. Ma ono trzybilionowe rezerwy w dolarach, a więc w walucie kraju, który traktuje azjatyckiego konkurenta jako największego wroga. W związku z tym zaciska strategiczną pętlę na Morzu Wschodnio i – Południowochińskim. Chiny najpierw muszą się pozbyć dolarowych rezerw, najlepiej dzięki inwestycjom w porty, szlaki i drogi. Natomiast wciąż siłą gospodarki chińskiej pozostaje skuteczna jej obrona przed zachodnim kapitałem portfelowym. To zadanie sterownego, autonomicznego chińskiego państwa. Wolny rynek by urządził Chińczyków jak Rosjan w czasach Jelcyna.
W rezultacie kurczy się hegemonia gospodarcza, zwłaszcza finansowa, Stanów Zjednoczonych. Słabnie też ich rola światowego arbitra. Europejczycy wciąż stoją karnie przy amerykańskim przewodniku stada. Wspólnie bronią pax americana. Inaczej jest w dotychczasowym południowo i środkowo amerykańskim zapleczu USA. Na zbiórkę rządzących w obu Amerykach, zwołaną przez prezydenta Bidena do Los Angeles, nie stawi się prezydent Meksyku Andres Lopez Obrador. Czyni to na znak solidarności z prezydentami Kuby, Wenezueli i Nikaragui wykluczonymi z grona miłujących „wartości”. Ale słabnięcie dotychczasowego przewodnika Europejczyków da im większą swobodę kształtowania własnej przyszłości. Na przykład UE mogłaby inaczej zorganizować euroazjatycką przestrzeń gospodarczą. Powinna ona być od dawna zrównoważona ekologicznie i społecznie – z państwami jako zbiorowym regulatorem nowego ładu: umiarkowanego dobrobytu dla wszystkich bez wzrostu gospodarczego. Tylko co z tymi Europejczykami, których posiadany kapitał pieniężny zblatował z amerykańską finansjerą? Wszyscy oni razem znajdują się pod przymusem inwestowania, by obrót kapitału móc wzmóc.
Nawet lewica im sprzyja w dobrodusznej intencji zielonej transformacji i innych probiznesowych wizji gospodarki 4.0. Lewica amerykańska, angielska, główny nurt lewicy europejskiej, w tym także polska – zagubiły historyczny kompas. Podziela ona pogląd Slavoja Żiżka, że łatwiej sobie wyobrazić koniec świata, niż kres kapitalizmu, a więc inny możliwy świat. Żiżek się myli, bo inny, postkapitalistyczny świat jest konieczny.
Szkoda, że i „narodowe”, i „wolne” media, i ich dziennikarski komentariat – są tylko widzami w teatrze marionetek na politycznej scenie: w kraju, w Europie, a także za atlantyckimi mgłami. Nie docierają do jądra ciemności Systemu. W tej sytuacji nie zaskakuje nowa konkurencja w polskiej polityce: kto skuteczniej obsłuży korporacyjny, neoliberalny, sfinasjerowany kapitalizm, jaki znamy, sterowany z tylnego siedzenia przez amerykańskich przyjaciół. Czy lewica we wspólnym froncie z konserwatywnymi liberałami PO, czy samodzielnie konserwatywni i autorytarni narodowcy PiSu? To tylko muskowanie problemu. To bowiem ostatecznie Musk, Gates, Bezos, Zuckerberg zorganizują nam przyszłość. Zdecydują o zakresie prywatności, resztkach pracy, sposobach zabezpieczenia starości, edukacji czy ochronie zdrowia. Nie będzie już potrzebne państwo jako regulator funkcjonowania społeczeństwa według kryteriów racjonalności ogólnospołecznej i globalnej. Tym samym nie będzie potrzebna demokracja. O co więc tyle przedwyborczego hałasu?